Reklama

Pierwszy test ciążowy. Serce zaczyna bić szybciej, wpatruje się w okienko testu i... jest! Najpierw jedna czerwona kreska, a obok niej druga, delikatnie różowa. Skaczę z radości. Biegnę do męża, ale ten nie widzi drugiej kreski.

Reklama

Drugi test ciążowy, cztery dni później. Znowu jedna kreska, czerwona. Ale ja czuję, że to niemożliwe. Przecież wiem, czuję, że jestem w ciąży. Jem łyżeczką musztardę!

Trzeci test ciążowy. Jest druga kreska - tym razem czerwona. Cieszymy się razem z mężem. Idziemy do lekarza, on potwierdza ciążę.

Nie potrafię opisać naszej radości - tak długo się staraliśmy o dziecko! Musimy przygotować naszą córeczkę - dwulatkę - na nadejście siostrzyczki lub braciszka, ale mamy czas, prawie 9 miesięcy.

Kim jesteś maleństwo?

Musztardę jem z każdym posiłkiem. Z Olą w ciąży - starszą córeczką - też tak miałam. Mija tydzień euforii, a ja czuję, że powinnam iść do lekarza. Miałam rację, muszę leżeć, muszę uważać na dzidziusia, muszę odpoczywać. Jak to odpoczywać, gdy energii mam tyle, co po kilku kawach.

Kolejna wizyta u ginekologa. Jest dobrze, już się unormowało, nie ma zagrożenia. Uff, kamień z serca. W nagrodę słyszę serduszko mojego dzidziusia. Puk, puk, puk...

Mijają dni, tygodnie, rośniemy - ja i dziecko. Całą rodzinę rozpiera energia, powoli szykujemy się do tego najważniejszego dnia. Czuję ruchy i kopniaki dziecka, ale nie tylko ja. "Kim jesteś? Alicją, a może Witkiem?" - lekarz odpowie mi na to pytanie.

Kolejna wizyta u lekarza i rzeczywiście słyszę: "O jaki duży chłopak! Syn!". Ola będzie miała braciszka. Cieszę się bardzo, choć tak samo cieszyłabym się, gdyby usłyszała, że będzie dziewczynka. Byle dziecko było zdrowe. Mężuś na pewno się ucieszy; będzie miał synka, syneczka, synusia... A był przekonany, że to będzie dziewczynka. Ta musztarda go zmyliła.

Jak przygotować córkę na rozstanie ze mną?

Mijają dni, tygodnie. Jest środek lata. Na zewnątrz "plus trzydzieści", a na mojej wadze "plus dwadzieścia". O nie! Ale pociesza mnie to, że za kilka dni zobaczę mojego dzidziusia.

Zastanawiałam się, jak zareaguje moja córeczka, gdy będę musiała jechać do szpitala. Niepotrzebnie się martwiłam, mała sama namawiała mnie, bym już jechała po jej braciszka.

Ta jej reakcja to zasługa Basi... Kilka tygodni wcześniej, natknęłam się na książkę "Basia i Nowy Braciszek". Świetnie napisana. To główna bohaterka Basia przygotowała Olę na rozstanie ze mną.

Czekam na ciebie, synku!

Sierpniowy pierwszy piątek. To dzisiaj mamy się zobaczyć z moim syneczkiem. Jestem podłączona do KTG. Słyszę bicie serduszka. "Czekam na Ciebie!" - mówię.

Mija piątek, sobota i... nic. Zaczyna się niedziela. Chyba moje maleństwo chce być niedzielnym dzieckiem. Pierwszy skurcz, kolejny... Zastanawiam się, gdzie jest moja torba, musimy przecież jechać do szpitala. Muszę pożegnać się córeczką (nigdy nie rozstawałyśmy się na dłużej).

W samochodzie nie mogę usiedzieć, bo boli. Gdy dojechaliśmy do szpitala, strach mnie obleciał. Stchórzyłam, skurcze jakby rzadsze, mniej bolesne. "Wracajmy" - mówię do męża. Na szczęście on wykazał się większym rozsądkiem. Zaprowadził mnie do szpitala. Badania. Standardowe procedury. Synuś chyba nabrał ochoty na wyjście z mojego brzucha, bo poród nabrał tempa. Zaczęło się. Przestałam myśleć. Wykonywałam polecenia, bolało strasznie. Nagle usłyszałam: "Ostatnie parcie!".

Miłość od pierwszego wejrzenia. Zakochałam się. Szczęście, ulga. Jak dobrze, że już jesteś synku.

Praca nadesłana przez Dominikę na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama