Jak okazało się w trakcie porodu, synek był trzykrotnie owinięty pępowiną wokół szyjki i tętno dziecka podczas badania KTG nagle spadło do 30. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale może i dobrze, bo chyba tego nie przeżyłabym. Mąż który był ze mną w czasie porodu widział na KTG spadające tętno dziecka i był przerażony. Jest strażakiem ale nigdy wcześniej nie przeżył takiego stresu, tak ogromnych emocji i lęku.

Reklama

Nic tego nie zapowiadało

Wszystko na początku przebiegało spokojnie, lekarz zapewniał, że niebawem zacznę rodzić. Korzystałam z wanny z hydromasażem, co łagodziło bóle, ale przez kilka godzin nie było postępów porodu i bez mojej zgody przebito mi wody płodowe i podłączono do KTG. Nagle lekarz dał mi do podpisu zgodę na cesarskie cięcie. Owinięto mnie w prześcieradło i boso kazano przebiec do innej sali. Nie zdawałam sobie sprawy z zagrożenia, nie wiedziałam z jakiego powodu będzie cesarka. Widziałam tylko ogromne pośpiech i nerwy lekarzy, którzy biegali i krzyczeli, że pilna nieplanowana cesarka i przeklinali, bo nie mogli zebrać personelu.
Wszystko odbywało się błyskawicznie, miałam wrażenie, że zamieszanie dotyczy innego porodu. Przywiązano mi ręce pasami i dostałam znieczulenie ogólne, które nie zadziałało tak szybko, jak było to potrzebne. Mając na twarzy maskę wierzgałam nogami, próbowałam powiedzieć, że jeszcze jestem świadoma i czuję jak na żywo przykładają mi skalpel do brzucha. Anestezjolog przerwał i dołożono mi kolejną dawkę znieczulenia.

Już po wszystkim

Obudziłam się już po wszystkim, gdy wieziono mnie przez korytarz, kręciło mi się głowie i miałam drgawki, których nie mogłam opanować. Widziałam przez mgłę mojego męża, ale nigdzie nie widziałam dziecka i ogarnęło mnie przerażenie. Wybełkotałam: "Co z dzieckiem?" i usłyszałam, że wszystko w porządku. Kamień spadł mi serca i polały się łzy wzruszenia i szczęścia.
Mój mąż pierwszy ujrzał na świecie naszego synka, mnie pokazano go z daleka dopiero po kilku godzinach. Dopiero po wszystkim mąż powiedział mi, że położna uświadomiła go, jakie było zagrożenie, jak było krytycznie, że decydowały sekundy i dlatego lekarze tak krzyczeli, cięli mnie na żywca i dziecko wyciągnęli w ostatniej chwili kiedy miał już sine pod paznokciami.
Płakałam z radości, strachu i przeżyć, które na szczęście były już za nami. To prawdziwy cud, że wszystko szczęśliwie się skończyło. Gdybym wiedziała, będąc na stole operacyjnym, że jest tak mało czasu, dałabym się ciąć zanim zaczęło działać znieczulenie.

Wolno dochodziłam do siebie

Po porodzie byłam 7 dni w szpitalu, bo przez szybkie cięcie miałam zruszane i opuchnięte wnętrzności i jelita. Miałam założony cewnik, kroplówkę z antybiotykiem i nie mogłam nic jeść. Mój brzuch nazywano chirurgicznym, bo był jak balon, ogromnie wzdęty i większy niż w czasie ciąży. Spałam w pozycji siedzącej, nie mogłam się położyć ani wstać. Przy dotykaniu brzucha podskakiwałam z bólu.
Robiono mi codziennie kilka zabiegów przeczyszczających w celu wznowienia pracy jelit, które nie chciały podjąć swoich czynności. Lekarze obawiali się, że z pośpiechu zaszyli mi coś w brzuchu i wielokrotnie robili mi USG, RTG.
Obrzęk i ból przeszły dopiero po tygodniu. W szpitalu miałam przy sobie dziecko i opieka nad nim była ciężka, nie mogłam go podnieść, ale bardzo chciałam go karmić piersią i próbowałam go przystawiać do piersi. Pokarm pojawił się dopiero po powrocie do domu, po skończeniu antybiotyków i diety (tj. gdy zaczęłam normalnie jeść).
Po przyjściu do domu byłam w złym stanie psychicznym. Tego zagrożenia mogliśmy uniknąć, gdyby lekarz zareagował przy badaniu USG, na którym stwierdził, że nie widzi pępowiny. Mimo, że tego samego dnia, kiedy odbył się poród, a było już 6 dni po planowanym terminie, lekarz mówił, że dziecko jest wysoko, że jeszcze nie czas bo dziecko jest jeszcze w niebie i dlatego brzuch się nie obniżył, po czym odesłał mnie do domu.
Gdyby wody odeszły mi w domu albo dziecko przy porodzie naturalnym, który trwał kilka godzin, próbowało się obniżać, to by się udusiło. Dziękujemy Bogu za cud narodzin naszego synka, który ma już trzy miesiące, rośnie jak na drożdżach i jest bardzo grzeczny. Jest naszym największym szczęściem.

Reklama

Praca nadesłana przez Monikę Szostak na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama