Reklama

Moja ciąża nie była planowana. Z moim partnerem, teraz już mężem, jesteśmy od sześciu lat, w tym małżeństwem od roku i trzech miesięcy. Różnie między nami bywa, jak w każdym związku.

Reklama

Nasze zabezpieczenie to było tzw. kalendarzyk małżeński. Miesiączkowałam regularnie, obliczałam sobie dni płodne i niepłodne. Udawało nam się przez 5 lat. Choć z perspektywy czasu myślę, że byłam nieodpowiedzialna.

W lutym 2013 roku pomyliłam się w obliczeniu dni. Gdy się zorientowałam, czułam że zaszłam w ciążę. To może wydawać się głupie, ale tak było. Z mężem mieszkaliśmy oddzielnie – ja u moich rodziców, on u swoich.

Jestem w ciąży

Przyszedł dzień, w którym powinnam dostać okres. Wieczorem, wracając z pracy, podjechałam do apteki i kupiłam test. Nie mogłam dłużej czekać, byłam tak niecierpliwa, jak dziecko, które czeka na prezenty pod choinką. Zrobiłam test ciążowy i... nie wiem, czy jestem w ciąży. Na teście ta druga kreska potwierdzająca ciąże była mało widoczna.

Zrobiłam drugi test, znów niejednoznaczny. Pokazałam go mojemu mężowi, ale on również nie był pewny. Postanowiłam pójść do lekarza, by upewnić się w 100%. To nie był najlepszy okres dla mnie. Mój chłopak nie chciał mieć dziecka, często się kłóciliśmy. Twierdził, że nie poradzimy sobie. Namawiał mnie, abym wzięła jakieś tabletki poronne. To było straszne.

Inaczej na tę sprawę patrzyłam, chciałam tego dziecka, choć go nie planowałam. Wiedziałam, że mogę liczyć na pomoc rodziców.

Lekarz potwierdził ciążę. Byłam naprawdę szczęśliwa. Gdy wyszłam w gabinetu i pokazałam zdjęcie USG mojemu chłopakowi, załamał się. Poszliśmy do samochodu, zaczęliśmy się kłócić. Krzyczał na mnie, żebym wróciła do lekarza, że sobie nie poradzimy, pytał, jak to sobie wyobrażam.

Jego słowa bardzo mnie raniły.

Przyjechałam do domu, siadłam na łóżko i patrzyłam się w podłogę. Do pokoju przyszła mama i zapytała, co się stało. Z płaczem powiedziałam, że byłam u lekarza i że jestem w ciąży. Reakcja mojej mamy troszkę mnie zszokowała. Powiedziała: "Nie ty pierwsza i nie ostatnia. Nie płacz, bo nie ma czego".

Nie powiedziałam mamie, że mój chłopak kazał mi usunąć ciąże. Gdy emocje opadły, jeszcze tego samego dnia mój chłopak przeprosił, przemyślał wszystko i nawet cieszył się, że zostanie tatą. Zapomniałam o tym, co mówił mi po wizycie.

Wspólne życie

Mój mąż dostał w spadku pół domu, które było do generalnego remontu. Nie mieliśmy żadnych oszczędności, więc moi rodzice powiedzieli, że wyremontują nam ten dom. Remont szedł dość powolnie, bo zawsze było coś do naprawienia, coś do zrobienia od nowa.

W ciąży czułam się świetnie. Na początku były mdłości, ale nie poranne, tylko przez cały dzień. Szybko znalazłam na to patent, po prostu musiałam coś zjeść, cokolwiek. Po za tym żadnych wymiotów.

Przed ciążą paliłam papierosy, więc gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży rzuciłam je. W drugim tygodniu ciąży nawet odrzucał mnie dym tytoniowy. Dzidziuś rozwijał się prawidłowo.

Pobyt w szpitalu

W 22. tygodniu ciąży trafiłam do szpitala. Nie mogłam chodzić, ani podnieść się z pozycji leżącej do siedzącej. Miałam dziwne skurcze. Przestraszyłam się, bo to była moja pierwsza ciąża i nie wiedziałam co się dzieje. Pojechałam do szpitala nieprzygotowana na to, że zostawią mnie na obserwacji. Myślałam, że lekarz mnie zbada mnie, zrobi USG i odeśle do domu, jeśli jest wszystko ok. Stwierdzili, że to skurcze spowodowane tym, że macica powiększa się. Nieprzyjemna pielęgniarka zaczęła wymądrzać się, że to normalne i po co w ogóle przyjechałam do szpitala. Ja jej wtedy też niezbyt miło odpowiedziałam, że to moja pierwsza ciąża, i że nie muszę wszystkiego wiedzieć.

Płakać mi się chciało, bo to mój pierwszy w życiu pobyt w szpitalu. Nic przy sobie nie miałam, ani do spania, ani do picia. Noc jakoś przeżyłam. Z samego rana badania i test na obciążenie glukozą... O zgrozo! Co to jest?! Wtedy po raz pierwszy odkąd jestem w ciąży chciało mi się wymiotować.

Następny dzień też jakoś przeżyłam. W poniedziałek miałam USG połówkowe, które mój lekarz prowadzący powinien zrobić w 20. tygodniu ciąży.

Nie znaliśmy płci, dość długo byłam przekonana, że to będzie dziewczynka, ale w nocy, przed badaniem, śnił mi się chłopiec. Sen sprawdził się! To był chłopiec. Mąż skakał z radości, bo bardzo chciał mieć syna pierwszego. Wróciłam do domu. Ciąża przebiegała książkowo. Mały rósł prawidłowo. W połówkowym USG ważył 600g, a już w 31. tygodniu 2600 g. Lekarz obawiał się, że jeśli będzie rósł w takim tempie, może ponad 4 kg ważyć przy porodzie. Dla mnie najważniejsze było, aby był zdrowy i nic więcej.

[CMS_PAGE_BREAK]

Czy to już?

Położna na wizytach próbowała mi opowiedzieć mniej więcej, jak zaczyna się poród, ale to było tak jakby ktoś tłumaczył trzuletniemu dziecku równanie matematyczne. Chciałam już urodzić, bo nie mogłam już chodzić. Nogi puchły mi strasznie. Buty ledwo zakładałam, w kurtkę nie dopinałam się, a to był przecież listopad. Na 9 listopada miałam termin. Zaczął mnie brzuch pobolewać, twardniał co 10 min. Myślałam, że to te skurcze! Mąż pojechał na noc do pracy. Nie wiedziałam, co mam robić. Zadzwoniłam do niego, żeby przyjechał i zawiózł mnie do szpitala. Pojechaliśmy, przyjęli mnie na oddział położniczy. Pani doktor zbadała mnie i mówi, że to skurcze przepowiadające. Była bardzo miła. Mąż zażartował do niej, że kolega z pracy powiedział, że żona we wtorek urodzi, czyli 12 listopada.

10 listopada rano odszedł mi czop śluzowy, to pewnie dlatego miałam bóle brzucha. Musiałam przejść na oddział ginekologiczny. Całą niedziele przeleżałam i nic, poniedziałek nic, KTG żadnych skurczy nie pokazywało. Dopiero pod wieczór w poniedziałek coś mnie zaczęło pobolewać, ale to nie był ból, z którym przyjechałam do szpitala. Obok mnie leżała kobieta, która była 1,5 tygodnia po terminie i nic nie wskazywało na to, żeby niedługo urodziła. Wywoływano jej poród i nic.

O 24.30 w nocy obudziła mnie pielęgniarka, która chciała sprawdzić tętno dzidziusia. Od tamtej pory nie mogłam zasnąć. Ból nasilał się. Zaciskałam zęby, żeby nikogo na oddziale nie obudzić. Poszłam do łazienki. Wróciłam i położyłam się do łóżka. Wtedy poczułam, jakby coś mi pociekło. Wstałam, patrzę, a tam dwie mokre plamki. Poszłam obudzić pielęgniarkę. Zbadała mnie, żeby sprawdzić, czy mam rozwarcie. Wtedy wody odeszły całkowicie.

Rozwarcie na 2 centymetry. To była godzina 3.15. Pielęgniarka podłączyła mnie do KTG, oznajmiła, że musi iść z czymś na porodówkę. Krzyczałam z bólu, jakby mnie obdzierali ze skóry. Pani z łóżka obok powiedziała tylko: "Ale pani zazdroszczę".

Po KTG musiałam spakować wszystkie swoje rzeczy. Pakowałam się chyba z 15 minut z przerwami na skurcz. Do męża napisałam smsa. Trafiłam na porodówkę o 4.20. Rozwarcie już na 4 cm. O godzinie około 6.30 rozwarcie było już 7-8cm. Nie miałam już sił. O 7.00 była zmiana. Parę minut później zaczęłam przeć. O 7.30 urodziłam prawie 4-kilogramowego Igorka.

Byłam przeszczęśliwa. Zapomniałam o bólu. Dzięki Bogu wszystko dobrze skończyło się, bo synuś był owinięty pępowiną wokół szyi. Przy porodzie złamał mu się obojczyk i miał guzka na główce. Wszystko znikło, obojczyk się zrósł. O 8.00 mąż do mnie zadzwonił, żeby zapytać jak długo jeszcze. A ja mówię, że mam dzidzisiusia przy sobie. Zdziwiony był strasznie.

Igorek jest już z nami rok

Cieszę się, że długo nie rodziłam. Tydzień temu Igorek skończył rok. Nie wiem, kiedy to minęło. Teraz jesteśmy trzyosobową rodziną. W niedalekiej przyszłości planujemy drugiego dzidziusia. Dwa lata temu nie pomyślałabym, że zostanę mamą. To jest naprawdę wzruszające jak dziecko dorasta. Staje się coraz bardziej samodzielne. Siada, raczkuje, zaczyna chodzić, jeść, pić. Choć czasem człowiek ma dość nieprzespanych nocy, marudzenia, to i tak oddałby wszystko za ten uśmiech. Nic lepszego w życiu nie spotka żadnego człowieka niż dziecko. Może wydawać się, że człowiek zakochał się bez pamięci, jest szczęśliwy, ma dobrą pracę, zapewniony byt, ale to nie jest to. Dziecko to dopiero miłość bezwarunkowa, która daje szczęście.

Praca nadesłana przez Paulinę Wielgo na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja listopadowa).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama