Reklama

Pierwsze dziecko - Maję - urodziłam siłami natury. Była zdrowa i piękna, ważyła ponad cztery kilogramy i mierzyła 56 cm.

Reklama

Z drugą ciążą nie było żadnych problemów, do momentu, gdy podczas wizyty u ginekologa usłyszałam: "Niestety serduszko przestało bić". Nie pamiętam, jak wyszłam w tego gabinetu i jak dojechałam do domu. Przez pół roku płakałam i miałam żal do całego świata.

Trzecia ciąża

Postanowiliśmy, że na razie nikomu o niej nie powiemy, tak na wszelki wypadek, poczekamy do Wigilii - będę wtedy w 13. tygodniu ciąży. Dwa dni przed świętami wybraliśmy się na przedświąteczne zakupy. Nagle poczułam, że się ze mnie leje. Wszędzie była krew: na siedzeniu w samochodzie, na ubraniu... Zrobiło mi się słabo. Myślałam: "Boże, znowu straciłam dziecko".

Mąż zawiózł mnie do najbliższego szpitala. Kazali czekać, bo - jak się okazało - nie mieli ginekologa. Pojechaliśmy do drugiego szpitala. Badanie. "Z dzieckiem wszystko w porządku. Nie widzę źródeł krwawienia. Może to jakieś naczynko?" - powiedział lekarz. Odetchnęłam z ulgą. Później okazało, że to łożysko się odkleja. Muszę leżeć. "To dopiero 13. tydzień, ale wytrzymamy. Kruszynko, bądź dzielna" - powtarzałam w duchu.

Przeprowadziliśmy się do rodziców, bo tak będzie łatwiej. Przecież jest jeszcze Maja, która potrzebuje dużo uwagi i opieki.

Tak trudno leżeć, ale damy radę

Leżenie było ciężkie. Wyznaczałam sobie różne zadania, np. liczenie ruchów dziecka. Chciałam mieć pewność, że wszystko jest w porządku.

W lutym krwawienie ustąpiło, ale ja nadal mam leżeć. Termin porodu wyznaczony na 27 czerwca. Damy radę.

Kwiecień. Zaczynam powoli się ruszać.

W 36. tygodniu ciąży myję okna i zmieniłam firanki w całym domu. 13 czerwca - nasza czwarta rocznica ślubu i zarazem ostatnia wizyta u lekarza prowadzącego ciąży. "To co, kiedy rodzimy?" - mój lekarz zawsze jest w dobrym humorze. Chciałabym już, ale doktor każe mi przyjechać do szpitala dopiero 18 czerwca. Dzień wcześniej mamy przyjechać do jego gabinetu, by wymasowano mi szyjkę macicy. To bardzo bolesne.

Podobno po masażu powinnam urodzić, ale im bliżej miałam do domu, tym ból stawał się mniejszy. Poszliśmy więc z całą rodziną na długi spacer.

Poród

Następnego ranka skurczy nie było, ale zgodnie z umową pojechaliśmy do szpitala. Położna na dyżurze powiedziała: "Termin na 27 czerwca? No to jeszcze pani poleży". O 10.00 podłączono mi oksytocynę. Rozwarcie na 2,5 palca, a skurczy zero. O 16.00 lekarz przebił pęcherz płodowy. Pytam go, czy jest szansa, że urodzę jeszcze dzisiaj. Odpowiedział, że około 20.00, więc zadzwoniłam do męża, żeby się nie spieszył.

Tylko, że wszystko potoczyło się inaczej. Gdy odeszły wody płodowe, akcja porodowa nabrała tempa. Po trzydziestu minutach zaczęły się silne skurcze, choć położna i lekarz nie do końca mi wierzyli. Po 10 minutach zdezorientowana położna powiedziała: "No to rodzimy". Trzy skurcze parte i malutka była na świecie. Cudowny poród!

Lekarz pyta: "A gdzie mąż?". No właśnie, gdzie jest mój mąż. Okazało się, że w sklepie. Gdy usłyszał: "Jestem na sali poporodowej, mamy drugą córeczkę!", zapytał: "Żartujesz sobie ze mnie?!". Nie chciał wierzyć, że położna musiała zaświadczyć, że nie żartuję. Nasza Kaja: 3850g, 57cm. Skarb!

Jestem najszczęśliwszą mamą na świecie!

Moje obie córcie bawią się właśnie w drugim pokoju, świata poza sobą nie widzą! Mój najwspanialszy na świecie mąż stoi nade mną i czyta czy na pewno wszystko napisałam. Mamy jeszcze swojego Aniołka, który patrzy na nas z góry i nikt mi nie wmówi, że aniołów nie widać, bo ja mam jednego z nich na zdjęciach. Pogodziłam się już z tą stratą, ponieważ uwierzyłam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak miało być.

Reklama

Praca nadesłana przez Paulę na konkurs na prawdziwe historie ciążowo-porodowe (edycja listopadowa).

Reklama
Reklama
Reklama