Prawdziwe historie: twardziel na porodówce
Mój mąż to prawdziwy twardziel - tak twierdzą nasi znajomi. Coś w tym jest. Przez całą ciążę dzielnie mnie wspierał, jeździł ze mną do lekarza, uczestniczył we wszystkich badaniach. Chodził ze mną na USG i zbierał zdjęcia naszego synusia. Tak było do dnia porodu. Poznaj historię Eweliny.
- Ewelina Rybicka/ praca konkursowa
Rano dostałam silnych boleści. Gdy powiedziałam o tym mężowi, stwierdził, że to z pewnością trochę potrwa zanim urodzę. Poprosił, abym się położyła, a on przygotuje rzeczy i zaniesie je do samochodu. Chciałam jak najszybciej jechać do szpitala, a on się "plątał" po domu. Wziął prysznic, napił się kawy. W końcu zdenerwowałam się, powiedziałam, że zacznę rodzić tu i teraz. Poskutkowało. Dostał przyspieszenia. Wziął mnie pod ramię, pomógł wsunąć klapki i zaprowadził do samochodu. Oczywiście - jak to w godzinach porannych - był megakorek. Mąż przeciskał się pomiędzy samochodami. Trąbił. Wściekał się. Pomyślałam, że można było tego uniknąć... Wystarczyło wcześniej wyjść z domu.
Na izbie przyjęć
W końcu dojechaliśmy do szpitala. Na izbie przyjęć kolejka, a w niej 10 dziewczyn ledwo trzymających się na nogach. Każda z nas słaniała się z bólu. Nie mogłyśmy ani stać, ani siedzieć, ani chodzić. Moja lekarka przyjmowała jakąś dziewczynę, której odeszły wody płodowe. Gdy wywołano moje nazwisko, weszłam do gabinetu, okazało się, że będzie mnie badał lekarz.
Mój ukochany, zazdrosny mąż, nie zważając na mój stan bliski wyczerpania, zrobił awanturę. Stanowczo sprzeciwił się, by oglądał mnie nago i dotykał obcy mężczyzna. Lekarz poczuł się urażony i wyprosił nas na korytarz, każąc czekać na moją panią doktor.
Uwierzcie, że miałam ochotę zabić faceta, którego kocham najbardziej na świecie. Wiem, że bywa o mnie zazdrosny, ale są przecież granice.
Na porodówce
W końcu w wielkich bólach doczekałam się swojej lekarki. Zbadała mnie, przyjęła na oddział. Mąż podążał za nami, taszcząc torbę z moimi i naszego dziecka rzeczami.
Położono mnie na sali porodowej, podłączyli do KTG, mąż usiadł obok mnie w wielkim fotelu. Czekaliśmy, a moje bóle były coraz silniejsze. Co chwilę przychodziła położna, sprawdzała wyniki. Mąż co chwila dopytywał, kiedy urodzi się jego upragniony synek. Nie mógł się już doczekać.
Na tym czekaniu minęła nam godzina. Nagle mojemu synkowi przestało się spieszyć się na ten świat. Przyszły do nas lekarka oraz położna. Okazało się, że mam złe wyniki badań i nie można mi podać znieczulenia, na które tak bardzo czekałam. Mogą mi jednak podać kroplówkę, by przyspieszyć poród. Będzie bolało, ale szybciej urodzę. Zgodziłam się.
Zakładanie wenflonu
Położna usadowiła się na moim łóżku z całym zestawem niezbędnych sprzętów do wkłucia. Mąż przyglądał się tej czynności, trzymając mnie za rękę. Nagle jego uścisk zelżał, twarz męża zmieniła kolor na zielonofioletowy, a on sam osunął się na fotel. Tak bardzo przeżył zakładanie mi wenflonu. Po chwili wstał, powiedział, że mnie bardzo kocha i naszego nienarodzonego jeszcze bobaska również, ale musi wyjść. Prosił, abym zadzwoniła, gdy będzie już po wszystkim i... tyle go widzieli.
Po dwóch godzinach rodzenia w towarzystwie przemiłej położnej, zadzwoniłam do męża z wiadomością, że czekamy na niego już we dwójkę. Przyjechał do nas po kilkudziesięciu minutach z miśkiem dla małego i kwiatami dla mnie. Jak wziął go naszego synka na ręce, łzy płynęły mu po policzkach strumieniami. I tak oto tata przegapił poród swojego malutkiego synusia.
Praca nadesłana przez Ewelinę Rybicką na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).