Prawdziwe historie: Dobrze uciec z domu, żeby docenić, co w nim mam
"Dopiero kiedy wyjechałam z domu, zrozumiałam, że moje miejsce jest przy dzieciach i mężu" - poznaj historię 39-letniej Doroty, gospodyni domowej.
- Aneta Grinberg
Miałam żal do męża, że myśli o sobie i nie potrafi mnie zrozumieć. Byłam spełniona jako matka, ale nie jako kobieta. Czułam się niedowartościowana i niepotrzebna.
Uciekłam z domu, bo nie mogłam tak dalej żyć
Nie podoba ci się tu? Nie podoba? – dopytywał się Marek.
Piękniejszego kawałka Bałtyku naprawdę nie widziałam. Dzikie klifowe wybrzeże, szmaragdowa toń kilkadziesiąt metrów w dół... Tylko że nie umiem się nim cieszyć. Nie potrafię zachwycać się tym pięknem, myślami jestem zupełnie gdzie indziej...
– Nie o to chodzi, Marek.
– A o co?
Milczę. Chyba mu nie chcę tego wyjaśnić. Nie umiem i nie chcę. Sama nie rozumiem, jak to jest. Przecież tak bardzo się cieszyłam, że przyjadę tu, do Jastrzębiej Góry, odpocznę, przemyślę wszystko jeszcze raz. Teraz wiem, że to była pochopna decyzja. Ucieczka. Tak, swego rodzaju ucieczka.
– Nie zimno ci?
Zaprzeczam, kręcąc głową.
Zwykle to ja przecież pytałam: "Magdusiu, nie zimno ci?", "Pola, nie siedź tyle w wodzie, słyszysz?", "Mikuś, zjesz rogalika?". Teraz już nie potrafię inaczej. Ciekawe, co oni teraz robią? Magdusia pewnie na pływalni, jak zwykle w soboty, Pola chyba coś maluje, a Mikołaj zapewne pyta, gdzie mama. Jakaś samotna łza zupełnie niespodziewanie spływa mi po policzku. Ocieram ją ukradkiem w nadziei, że Marek nie zauważy. Nic z tego!
– Coś cię gryzie? – drąży. – Myślisz o Sławku?
Wolałabym, żeby nie pytał. To jego zainteresowanie jest jeszcze gorsze! Teraz już nie jestem w stanie pohamować łez.
– Wracajmy już – proszę. – Jestem zmęczona.
– To zrozumiałe, po tylu godzinach podróży. Jutro wybierzemy się plażą w stronę Rozewia, do latarni morskiej. Pokażę ci...
Wyłączam się, nie słucham go, bo wiem, że nie będzie żadnego jutro. Dopiero tutaj zrozumiałam, że moje dziś i moje jutro przypisane są na zawsze do innej osoby, właściwie innych osób, do innego miejsca. Chyba nie umiem bez nich żyć. Mimo że...
Na początku małżeństwa było jak w bajce
Najpierw wszystko było pięknie. Jak zwykle na początku prawie każdego małżeństwa. Kwiaty, kolacje przy świecach, nie zawsze, ale często, na tyle często, żeby potem ich brakowało. Byliśmy tacy szczęśliwi.... Może trochę za młodzi... Mama mówiła, żeby się nie śpieszyć, ale my nie chcieliśmy czekać do końca studiów. Sławek dobrze zarabiał na tych swoich projektach, ja też miałam obiecany staż po studiach w niezłej firmie. Wkrótce jednak przyszła na świat Magdusia. Stażu nie rozpoczęłam, ale nie przejmowałam się tym. Nie posiadaliśmy się ze szczęścia. Magdusia była słodka. Nie przypuszczałam, ile małe dziecko może dać radości. Pewnie, były też gorsze chwile, ale córeczka rekompensowała nam wszystko. Chowała się zresztą doskonale, rzadko chorowała, za to wcześnie zaczęła chodzić i mówić. Cieszyłam się, że mogę być z malutką w domu, że nie muszę oddawać jej do niani ani do żłobka. Zaplanowaliśmy, że gdy Magdusia skończy dwa latka, zaopiekuje się nią moja mama, a ja pójdę do pracy. Sławek, co prawda, wolał, żebym jeszcze została w domu, ale mnie już powoli ciągnęło do ludzi.
Marzyłam o dzieciach, ale i pracy... drugie marzenie wciąż się oddalało
Stało się jednak inaczej. Zanim nasza córeczka skończyła dwa latka, zaszłam w ciążę. Nieplanowaną i niespodziewaną. Tak naprawdę chcieliśmy mieć dwoje dzieci, ale nie tak od razu! Oczywiście z marzeń o pracy musiałam zrezygnować, zresztą kto zatrudniłby kobietę w ciąży?
Mój mąż był zadowolony. Gdy wracał z pracy, czekał obiad na stole i dwie śliczne córeczki! Po mniej więcej sześciu latach znów nieśmiało zaczęłam myśleć o podjęciu pracy. Magdusia poszła do przedszkola, Polą miała opiekować się babcia. Znalazłam firmę, w której miałam od nowego roku rozpocząć swą pierwszą pracę. Gdy po raz kolejny ujrzałam różową kreskę na teście ciążowym, prawie się rozpłakałam. Trzeciego dziecka nie planowałam w ogóle, a już na pewno nie w tym momencie! Tak oto zostałam uziemiona na kolejne lata. Sławek cieszył się z narodzin syna. Ja też, nie powiem, ale czułam się zmęczona, zaniedbana, na ciążowe ubrania nie mogłam już patrzeć. Przybyło mi kilka ładnych kilogramów, nie mówiąc o latach.
Zobacz także: Prawdziwe historie: Zawsze trzeba mieć nadzieję
[CMS_PAGE_BREAK]
Wiodłam dobre życie, ale czegoś w nim brakowało
Powodziło nam się nie najgorzej, Sławek awansował, o domowy budżet nie musiałam się martwić. Za to wszystko pozostałe było na mojej głowie. Obiady, sprzątanie, zakupy, szkoła, przedszkole, plac zabaw... Trochę pomagała mi mama, ale nie chciałam jej przemęczać. Brakowało mi spotkań z ludźmi, w parku spotykałam tylko mamy z dziećmi albo – jeszcze częściej – nianie. Z jednej strony cieszyłam się, że moje dzieci wzrastały ze mną, nie z kimś obcym, ale z drugiej – żałowałam, że nigdy nie pracowałam, że właściwie zmarnowałam swoje wykształcenie, że coś w życiu jednak straciłam.
Gdy próbowałam rozmawiać o tym ze Sławkiem, bagatelizował moje problemy, żartował, że mało kto z moich znajomych ma taki staż jako gospodyni domowa. Nawet na sylwestra przez ten czas nigdzie nie byliśmy, bo albo byłam w ciąży, albo karmiłam, albo Pola ząbkowała, albo Mikuś miał gorączkę...
Kiedy skończyłam trzydziestkę, coś we mnie pękło
Moje koleżanki też miały dzieci, ale również robiły kariery, pracowały, a ja siedziałam w domu.
Podobno po siedmiu latach przychodzi kryzys w małżeństwie. W naszym nadszedł ciut później. Miałam żal do Sławka, że nie chce mnie wysłuchać, myśli tylko o sobie i nie potrafi mnie zrozumieć. W końcu też miałam swoje potrzeby, plany i jakieś ambicje. Byłam spełniona jako matka, ale nie jako kobieta. Czułam się niedowartościowana i niepotrzebna. Jedyny plus tego stresu i rozterek to zgubione ponadplanowe kilogramy. Byłam tak zdesperowana, że chwilami myślałam nawet o odejściu. Miałam dosyć i chciałam uciec. Choćby na krótko.
Miałam ochotę uciec choćby na chwilę
Z Markiem zgadałam się przypadkiem przez Internet. Kiedyś, w liceum, krótko chodziliśmy ze sobą, potem została tylko przyjaźń. Składając mi życzenia ślubne, szepnął mi do ucha, że bardzo żałuje, iż to nie on stoi obok mnie. Sam też się dość szybko ożenił i wyjechał. Do wczoraj nawet nie wiedziałam, że rozszedł się z żoną. Zaproponował mi, abym obejrzała jego domek letniskowy w Jastrzębiej Górze.
– Teraz, po sezonie, jest tam cisza i spokój. Odpoczniesz, odstresujesz się, nabierzesz sił – przekonywał mnie. – Proponuję ci wyjazd bez żadnych zobowiązań.
Koła pociągu stukają miarowo, stuk – stuk, stuk – stuk. Jeszcze tak niedawno bawiłam się z Mikusiem, a wcześniej z dziewczynkami w pociąg. Lecz po latach miałam dosyć tego wszystkiego, tych dziecinnych zabaw, małych radości i smutków. A teraz, znowu tak bardzo za nimi tęsknię. Cały czas mam przed oczami zdumioną twarz Marka.
– Naprawdę chcesz jechać? Teraz, na noc?
Milczę, żeby się nie rozpłakać, kiwam tylko potakująco głową.
– Dobrze, odwiozę cię do Gdyni, ale uważam, że to głupi pomysł. Zaczekaj do rana – poprosił. – Powiedz, coś się stało? Dzwonił? – dopytywał się.
Nie, nie dzwonił. A może i dzwonił, tyle że zaraz za drzwiami wyłączyłam telefon.
Zostawiłam w domu karteczkę i zniknęłam
Zostawiłam w domu tylko karteczkę: "Nie gniewaj się, ale musiałam wyjechać. Nie odchodzę, ale chcę odpocząć i przemyśleć wszystko. Proszę, wytłumacz to dzieciom. Wrócę, jak będę gotowa". Oczywiście kartka była mokra od moich łez. Teraz też mam ochotę się rozpłakać. Sama chciałam wyjechać, więc czemu teraz mam ochotę cofnąć czas, przesunąć wskazówki choćby o jedną dobę... Albo przyśpieszyć ten pociąg, znaleźć się już na miejscu, w domu. Jeszcze tylko godzina, pół godziny, kwadrans... Wreszcie znajomy dworzec. Pusty, obskurny, jak większość dworców.
– Sławek, co ty tu robisz? – wtulam się w poły marynarki, która jest wilgotna od deszczu i teraz jeszcze od moich łez. – Skąd...?
Nie mogę mówić, zresztą słowa tu niepotrzebne, najważniejsze, że już jestem, że zaraz będę w domu.
– Marek zadzwonił, powiedział, że jedziesz. Boże, a tak się martwiłem o ciebie, żadnego znaku, SMS-a nawet. Nie wiedziałem, co robić. Wracajmy, dzieci śpią, mam nadzieję, że się nie obudzą przez ten czas. Nie chciałem dzwonić po mamę, i tak nie wiedziałbym, co powiedzieć. Jak dobrze, że jesteś...
Dobrze znów być w domu, by docenić, co w nim na mnie czeka
Ja też nie wiem, co powiedzieć. Sławek bierze ode mnie walizkę na kółkach.
– Wiesz, dopiero jak przeczytałem tę kartkę, uświadomiłem sobie, jakim jestem egoistą. Przepraszam, nawet nie wiem, czy mi wybaczysz?
Dobrze, że jest noc i nie ma ludzi. Łzy płyną mi po policzkach, ale pozwalam im na to.
– Przeczytałaś moje SMS-y?
Zaprzeczam, wciąż nie mogę mówić. Sławek jest zdumiony. Przystaje.
– Nie przeczytałaś? I wróciłaś? Naprawdę? Dlaczego? Bo wiesz, ja dopiero teraz...
– Bo was kocham – przerywam mu. – To ja przepraszam.
– Nie przepraszaj. Najważniejsze, że jesteś. Że jesteśmy znów razem. Ja... ja nie przypuszczałem, że to dla ciebie takie ważne, aby pójść do pracy. Wydawało mi się, że tak jest najlepiej. Obiecałem, że jeśli wrócisz... Zresztą wszystko ci napisałem.
– Nie musiałeś obiecywać. Wiem.
– Ale obiecuję. Nigdy już nie będziesz musiała przeze mnie płakać – ociera mi łzy męską chusteczką, której tak nie lubię. Ale nie protestuję.
Czytaj także: Prawdziwe historie: Mój syn...niemożliwe!