Miałam żal do męża, że myśli o sobie i nie potrafi mnie zrozumieć. Byłam spełniona jako matka, ale nie jako kobieta. Czułam się niedowartościowana i niepotrzebna.
Uciekłam z domu, bo nie mogłam tak dalej żyć
Nie podoba ci się tu? Nie podoba? – dopytywał się Marek.
Piękniejszego kawałka Bałtyku naprawdę nie widziałam. Dzikie klifowe wybrzeże, szmaragdowa toń kilkadziesiąt metrów w dół... Tylko że nie umiem się nim cieszyć. Nie potrafię zachwycać się tym pięknem, myślami jestem zupełnie gdzie indziej...
– Nie o to chodzi, Marek.
– A o co?
Milczę. Chyba mu nie chcę tego wyjaśnić. Nie umiem i nie chcę. Sama nie rozumiem, jak to jest. Przecież tak bardzo się cieszyłam, że przyjadę tu, do Jastrzębiej Góry, odpocznę, przemyślę wszystko jeszcze raz. Teraz wiem, że to była pochopna decyzja. Ucieczka. Tak, swego rodzaju ucieczka.
– Nie zimno ci?
Zaprzeczam, kręcąc głową.
Zwykle to ja przecież pytałam: "Magdusiu, nie zimno ci?", "Pola, nie siedź tyle w wodzie, słyszysz?", "Mikuś, zjesz rogalika?". Teraz już nie potrafię inaczej. Ciekawe, co oni teraz robią? Magdusia pewnie na pływalni, jak zwykle w soboty, Pola chyba coś maluje, a Mikołaj zapewne pyta, gdzie mama. Jakaś samotna łza zupełnie niespodziewanie spływa mi po policzku. Ocieram ją ukradkiem w nadziei, że Marek nie zauważy. Nic z tego!
– Coś cię gryzie? – drąży. – Myślisz o Sławku?
Wolałabym, żeby nie pytał. To jego zainteresowanie jest jeszcze gorsze! Teraz już nie jestem w stanie pohamować łez.
– Wracajmy już – proszę. – Jestem zmęczona.
– To zrozumiałe, po tylu godzinach podróży. Jutro wybierzemy się plażą w stronę Rozewia, do latarni morskiej. Pokażę ci...
Wyłączam się, nie słucham go, bo wiem, że nie będzie żadnego jutro. Dopiero tutaj zrozumiałam, że moje dziś i moje jutro przypisane są na zawsze do innej osoby, właściwie innych osób, do innego miejsca. Chyba nie umiem bez nich żyć. Mimo że...
Na początku małżeństwa było jak w bajce
Najpierw wszystko było pięknie. Jak zwykle na początku prawie każdego małżeństwa. Kwiaty, kolacje przy świecach, nie zawsze, ale często, na tyle często, żeby potem ich brakowało. Byliśmy tacy szczęśliwi.... Może trochę za młodzi... Mama mówiła, żeby się nie śpieszyć, ale my nie chcieliśmy czekać do końca studiów. Sławek dobrze zarabiał na tych swoich projektach, ja też miałam obiecany staż po studiach w niezłej firmie. Wkrótce jednak przyszła na świat Magdusia. Stażu nie rozpoczęłam, ale nie przejmowałam się tym. Nie posiadaliśmy się ze szczęścia. Magdusia była słodka. Nie przypuszczałam, ile małe dziecko może dać radości. Pewnie, były też gorsze chwile, ale córeczka rekompensowała nam wszystko. Chowała się zresztą doskonale, rzadko chorowała, za to wcześnie zaczęła chodzić i mówić. Cieszyłam się, że mogę być z malutką w domu, że nie muszę oddawać jej do niani ani do żłobka. Zaplanowaliśmy, że gdy Magdusia skończy dwa latka, zaopiekuje się nią moja mama, a ja pójdę do pracy. Sławek, co prawda, wolał, żebym jeszcze została w domu, ale mnie już powoli ciągnęło do ludzi.
Marzyłam o dzieciach, ale i pracy... drugie marzenie wciąż się oddalało
Stało się jednak inaczej. Zanim nasza córeczka skończyła dwa latka, zaszłam w ciążę. Nieplanowaną i niespodziewaną. Tak naprawdę chcieliśmy mieć dwoje dzieci, ale nie tak od razu! Oczywiście z marzeń o pracy musiałam zrezygnować, zresztą kto zatrudniłby kobietę w ciąży?
Mój mąż był zadowolony. Gdy wracał z pracy, czekał obiad na stole i dwie śliczne córeczki! Po mniej więcej sześciu latach znów nieśmiało zaczęłam myśleć o podjęciu pracy. Magdusia poszła do przedszkola, Polą miała opiekować się babcia. Znalazłam firmę, w której miałam od nowego roku rozpocząć swą pierwszą pracę. Gdy po raz kolejny ujrzałam różową kreskę na teście ciążowym, prawie się rozpłakałam. Trzeciego dziecka nie planowałam w ogóle, a już na pewno nie w tym momencie! Tak oto zostałam uziemiona na kolejne lata. Sławek cieszył się z narodzin syna. Ja też, nie powiem, ale czułam się zmęczona, zaniedbana, na ciążowe ubrania nie mogłam już patrzeć. Przybyło mi kilka ładnych kilogramów, nie mówiąc o latach.
Zobacz także: Prawdziwe historie: Zawsze trzeba mieć nadzieję