Reklama

Nie chciałam rodzić bez mojego męża. Niestety on często wyjeżdża w delegacje. Tego dnia również go nie było. Jednak nie martwiłam się, czułam się wyjątkowo dobrze, a poza tym do terminu porodu były jeszcze dwa tygodnie. Około 24.00 obudziłam się, bo musiałam iść do toalety. Gdy wstałam, zaczęły odchodzić mi wody płodowe. Zadzwoniłam do męża. Przejął się, ale w nocy nie miał jak dotrzeć do domu. Pomyślałam: trudno, będę rodzić sama. Zaczęłam się przygotowywać do szpitala. Zawiózł mnie do niego szwagier.

Reklama

Modlił się szczęśliwe rozwiązanie

Na izbie przyjęć podpięto mnie do KTG, nie czułam bólu, cierpliwie czekałam na rozwój sytuacji. Po jakimś czasie zadzwonił mąż, powiedział, że jest już pod szpitalem. Będzie u mnie za 10 minut, musi tylko coś załatwić. Okazało się, że obok szpitala był kościół, mąż poszedł pomodlić się o szczęśliwy poród. Byłam szczęśliwa, że mimo problemów dotarł na czas do szpitala (musiał biec kilka kilometrów do głównej drogi, gdzie czekał na niego ktoś z samochodem). Oboje byliśmy bardzo zmęczeni, więc co chwilę przysypialiśmy.

Co się dzieje z moim dzieckiem?

Po siedmiu godzinach czekania dostałam kroplówkę na przyspieszenie porodu. Po jakimś czasie skurcze były coraz mocniejsze. Paweł próbował mi dodać otuchy, ale niewiele to pomogło. Poprosiłam, by poszedł po położną. Rodziłam. Paweł był przez cały czas przy mnie. Trzymał mnie za rękę, podawał mi wodę, ocierał czoło. Po wielu trudach urodził się nasz synek. Nie miałam okazji go zobaczyć, tak szybko go zabrali. Nie płakał. Martwiłam się, dopytywałam położną, co się dzieje, dlaczego nie mogę zobaczyć mojego dziecka. Uspokajała mnie, że mały jest zmęczony porodem. W rzeczywistości mały był reanimowany. Od lekarki dowiedzieliśmy się, że nasz synek dostał tylko 1 punkt w skali Apgar. Nie oddycha samodzielnie, robi to za niego maszyna. Byłam w szoku, płakałam. Lekarka zapytała, czy zgadzamy się, by nasze dziecko przewieźć do Krakowa, by mogli zająć się nim specjaliści. Oczywiście zgodziliśmy się.

Taki malutki i bezbronny

Mąż poszedł zobaczyć synka, gdy wrócił płakał, mówił, że mały jest prześliczny. Tak bardzo chciałam go zobaczyć. Nagle przyszła pielęgniarka i zapytała, czy chcemy teraz ochrzcić dziecko. Oczywiście chcieliśmy. Niestety ja nie mogłam przy tym być - musiałam leżeć po porodzie. Mąż zapytał, jakie imię nadamy naszemu dziecku. Odpowiedziałam: Jakub Paweł. Zostałam sama, bo Paweł poszedł ochrzcić naszego Kubusia. Leżałam i płakałam. Po jakimś czasie przyszła pielęgniarka i powiedziała, że przewiezie mnie na salę, żebym mogła zobaczyć synka. Był taki malutki i bezbronny. Pożegnaliśmy się z nim, po chwili zabrali go do karetki. To było straszne przeżycie, dobrze, że miałam przy sobie męża. Bez niego nie poradziłabym sobie z tym bólem.

Ta historia ma szczęśliwe zakończenie. Kuba wiele przeszedł, ale teraz jest zdrowy. Ma półtora roku i niezły z niego urwis.

Reklama

Praca nadesłana przez Michalinę na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).

Reklama
Reklama
Reklama