Reklama

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży byłam bardzo szczęśliwa. Zaczęłam planować wyprawkę, szukałam wózka, łóżeczka i malutkich śpioszków. Planowałam też dzień porodu i wspólnie z mężem zastanawialiśmy się, czy będzie mi towarzyszył na sali porodowej, czy nie. Przez dziewięć miesięcy mąż miał wątpliwości i zastanawiał się, czy nie będzie to dla niego zbyt trudnym doświadczeniem, czy podoła, czy nie zmieni to naszych relacji na gorsze? Długie wieczory przegadaliśmy na ten temat. Braliśmy pod uwagę wszystkie za i przeciw. Nie chciałam męża do niczego zmuszać. Chciałam, by decyzja należała do niego.

Reklama

Będę z tobą, kochanie

Wszyscy wiemy, że faceci z zewnątrz zgrywają twardzieli, ale niektórzy w środku są słabi i nawet na myśl o krwi bledną, mdleją. Na tydzień przed porodem mąż podjął decyzję. Powiedział, że to jest nasze pierwsze dziecko, że chce być ze mną na sali porodowej i uczestniczyć w porodzie. Chce ze mną przywitać naszą córeczkę na świecie.
W dzień porodu, gdy jechaliśmy samochodem do szpitala, przez całą drogę mąż nic nie powiedział. Był tak zestresowany, że gdy dojechaliśmy do szpitala, to wysiadł i szybko pobiegł do szpitala, zostawiając mnie w aucie. Dopiero po chwili zorientował się, że to przecież ja rodzę, a nie on. Ta zabawna sytuacja trochę rozładowała stres i mąż się uspokoił. Na sali porodowej zachował się bardzo dojrzale masował mnie, oddychał razem ze mną bardzo mi pomagał.

Położne miały podwójną pracę

Kiedy jednak odeszły mi wody płodowe i zaczęła się akcja porodowa mąż ponownie się zestresował. Zrobił się blady jak ściana i nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Położne miały podwójną pracę: musiały się zająć mną – rodzącą i krzyczącą z bólu, oraz moim mężem, który o mało nie zemdlał.
Kiedy w końcu pojawiła się nasza córeczka na świecie, cały stres i ból odszedł w zapomnienie. Mąż przeciął pępowinę, pocałował mnie i powiedział coś czego nie zapomnę do końca życia. "Dziękuję ci za nasze cudeńko! I za to, że razem ją przywitaliśmy na świecie".

To był przełom

Narodziny naszej córeczki były przełomowym momentem w naszym życiu. Wspólna droga od pierwszych skurczy do pierwszego płaczu bardzo nas do siebie zbliżyła. Z uśmiechem na twarzy i z łezką w oku wspominamy tamten dzień. Dziś z perspektywy czasu mogę potwierdzić, że jego obecność na sali porodowej była nieoceniona. Choć kosztowało go to wiele stresu to nie wyobraża sobie, żeby go tam miało nie być. I ja też cieszę się, że razem to przeżyliśmy.

Reklama

Praca nadesłana przez Magdę Gruzę na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe" (edycja lutowa).

Reklama
Reklama
Reklama