Reklama

Moja historia w ciąży zaczęła się tak: strasznie z mężem chcieliśmy mieć dzieciątko, jednak stresowało nas to bardzo, czy się uda, czy jak większość młodych małżeństw nie będziemy mieli z tym problemu – staraliśmy się w sumie około 4 miesiące, aż w końcu zaskoczyło. Miałam takie przeczucie, że jestem w ciąży, ale postanowiliśmy zrobić test ciążowy i cóż się okazało? Było to dla mnie zaskakujące, bo niby były dwie kreski, ale ta jedna taka, że jej nie było widać. Zastanawialiśmy się, jak to rozumieć. Jestem w ciąży, czy test był felerny? Stwierdziliśmy, że powtórzymy test za tydzień, ale nie mogliśmy tak długo czekać i powtórzyliśmy za 3 dni. Oczywiście były dwie kreseczki, ale nadal ta jedna nie była na tyle intensywna choć już było pewne, że to ciąża. Zapisałam się więc do lekarza na badanie i okazało się, że jestem w 5 tygodniu ciąży. Byliśmy bardzo szczęśliwi!

Reklama

O mały włos nie wpadłam pod samochód

Cała moja ciąża przebiegała bez zarzutów, zero wymiotów, nawet brak zachcianek. Byłam w ciągłym biegu. Gdy zbliżał się termin porodu poszliśmy do kościoła pomodlić się by wszystko dobrze się rozwiązało. Po wyjściu z kościoła przeżyliśmy chwile grozy. Już wchodziliśmy na zielonym świetle na pasy, kiedy mój mąż zaczął krzyczeć i szybko odepchnął mnie na pobocze. Przed nami wyjechał rozpędzony samochód, który jechał z taką prędkością, że nie dałby rady wyhamować i rozjechałby nas. Byliśmy w szoku. Mąż wpadł w furię i zwyzywał kierowcę, a ja uciekłam przerażona z płaczem.

Podjęto decyzję o wywołaniu porodu

Po tym zdarzeniu brzuch zaczął mi się napinać, zrobił się jakiś dziwny i twardy. Nie czułam ruchów dziecka. Akurat tego dnia byłam umówiona z położną, która po badaniu KTG zdecydowała, że trzeba wywołać poród. Jednak wszystko nie szło tak, jakbyśmy chcieli. Dostawałam kroplówki i zastrzyki, chodziłam po schodach, pod prysznic i niestety efekty były mało widoczne. Po 17 godzinach naturalnego porodu miałam 6 cm rozwarcia. Nagle odeszły mi wody płodowe. Były zgniłe, obrzydliwe i strasznie śmierdziały. Zaczęłam się bać, że coś może stać się z moim dzieckiem. Położna była przerażona, ja miałam prawie 40 stopni gorączki. Położna szybko podjęła decyzję, że należy robić cesarskie cięcie. Wszystko było już przygotowywane, kiedy przyszedł lekarz i zdecydował, że dalej mam rodzić naturalnie. Nie wiedziałam co się dzieje: tu położna brudna, tu mówi o cesarskim cięciu a tutaj lekarz o porodzie. Byłam przerażona, tym bardziej, że leżała obok mnie dziewczyna, która rodziła i strasznie krzyczała.

Położna wzięła sprawy w swoje ręce

Położna nie dała lekarzowi za wygraną i po 15 minutach wylądowałam na sali operacyjnej. Pamiętam tylko tyle, że dostałam narkozę i jak się obudziłam majaczyłam czy Michałek się urodził, czy jest zdrowy, czy mnie nie okłamują, czy na pewno wszystko w porządku. Zadawałam tyle pytań, że panie położne miały mnie dość i gadały, że jestem straszną marudą. Michałek przyszedł na świat 14.11.2012 r. o godzinie 19.40! Rano gdy się obudziłam, położna przyniosła mi go na chwilkę. Później było już tylko lepiej.

Nasz powrót do domu

Po powrocie do domu, po tygodniu mały nie chciał jeść mleczka z piersi, ponieważ w szpitalu dostawał tylko butelkę, dlatego, że ja miałam przetaczaną krew i dostawałam masę antybiotyków i zastrzyków! Po miesiącu synek dostawał mleko już tylko z butelki, ale MOJE mleko! Ściągałam je przez 7 miesięcy, aż w końcu odrzucił moje mleko. Nie chciał, smak mu już nie odpowiadał. Postanowiliśmy więc pomyśleć o drugim dziecku i po czasie udało się, zaszłam w drugą ciążę, która była ciężka, ale za to z góry było ustalone, że będzie cesarskie cięcie i nie będzie żadnych niespodzianek. Tak też się stało Gosia przyszła na świat 13.06.2014 r. I póki co nie jest tak źle jak to było za czasów synka :)

Reklama

Historia została nadesłana przez Marzenę na konkurs "Podziel się z nami swoją historią ciążowo-porodową" (edycja październikowa).

Reklama
Reklama
Reklama