Reklama

Miałam 22 lata, przeprowadziłam się do chłopaka, którego poznałam przez internet. Mieszkaliśmy ze sobą cztery miesiące i stało się. Dziewczyna, która nie mogła mieć dzieci (podejrzenie zespołu policystycznych jajników - PCOS), zaszła w ciążę.
Ciąża przebiegała bardzo dobrze, jedynie lekarz prowadzący ciążę uważał, że płód jest za mały. Robili mi przepływy, ale wszystko było ok. Mimo to przejmowałam się tym, że dzieciątko jest za malutkie, że ma mały brzuszek, krótki kręgosłup... Zresztą, ja też nie czułam się najlepiej – miałam straszne bóle kręgosłupa, piersi. Pojawiły się też (standardowo, jak u wszystkich kobiet) rozstępy na ciele.

Reklama

Czułam niepokój

Zbliżał się termin porodu, który był wyznaczony na 8 marca. Dwa dni przed tym terminem wybrałam się do mojego lekarza, by upewnić się, czy wszystko jest ok. Poszłam w ramach kasy chorych, mimo że przez całą ciążę chodziłam do niego prywatnie. Nie zbadał mnie, powiedział, że jeśli nie urodzę do 12 marca, mam do niego przyjść... oczywiście na prywatną wizytę. Wróciłam do domu. 8 marca nie mogłam spać z powodu niepokoju: nie czułam ruchów dziecka, mimo że masowałam brzuch przez całą noc. Nad ranem mój mąż postanowił zawieźć mnie do szpitala. Intuicja podpowiadał mi, że dzieje się coś złego. Nie myliłam się.

W szpitalu

W szpitalu podłączyli mnie pod KTG, później zrobili badanie USG. Okazało się, że moje dziecko nie ruszało się, tętno zanikało, a serce ledwo biło...
Myślałam, że umrę z rozpaczy. Strasznie płakałam i bałam się. W ciągu 5 minut byłam już na sali operacyjnej przygotowana do cesarskiego cięcia. Po 40 minutach było już po wszystkim. Moja córka była bardzo słaba – w pierwszych minutach życia dostała 2 punkty w skali Apgar, a po 10 minutach – 9 punktów. Mała miała zapalenie płuc, problemy z oddychaniem – trzeba było ją przewieźć do innego szpitala (150 km dalej). Nie da się opisać tego, co czułam, gdy nie mogłam z nią być.

Moja historia niech będzie przestrogą

Na szczęście po dwóch tygodniach okazało się, że moje dziecko wyszło z tego wszystkiego bez szwanku. To było półtora roku temu. Teraz jestem w drugiej ciąży, wybrałam lekarza w ramach kasy chorych w innym mieście. Wiem, że gdyby tamten lekarz dwa dni przed porodem zrobił mi USG, można by szybciej pomóc mojemu dziecku. Może nie przeszlibyśmy tej traumy.

Podzieliłam się moją historią nie dla nagrody, ale by przestrzec inne kobiety, które planują dziecko lub spodziewają się już dziecka. Wierzcie swojej intuicji, nie dajcie się zbywać lekarzom. To ważne!
Lekarze w szpitalu powiedzieli mi, że gdybym przyjechała dwie godziny później, moje dziecko by nie żyło. Nie życzę nikomu takich przeżyć! Pozdrawiam wszystkie Mamusie i Nasze Kochane Maluszki.

Zobacz także:

  • Prawdziwe historie: Trudne początki ciąży, ale szczęśliwe zakończenie
  • Prawdziwe historie: W zaawansowanej ciąży o mało nie wpadłam pod samochód
  • Prawdziwe historie: Dziecko to największy cud świata
Reklama

Historia została nadesłana przez Dominikę na konkurs "Podziel się z nami swoją historią ciążowo-porodową" (edycja październikowa).

Reklama
Reklama
Reklama