Prawdziwe historie: Z dzieckiem w Hong Kongu
Weronika i Tomek mówią do Jaśka po polsku, niania (Filipinka) po angielsku, panie z zajęć dla maluchów po mandaryńsku. Choć ma dopiero 14 miesięcy, przejechał już kawał świata. I ma się świetnie!
Rodzice Jasia pracują w dużych, międzynarodowych firmach. W tętniącym życiem Hong Kongu mieszkają od czerwca zeszłego roku.
Najpierw była Kopenhaga
Zanim się tu przenieśli, mieszkali w Kopenhadze. To właśnie tam przyszedł na świat ich synek.
– Dania to raj dla rodzin: roczny płatny urlop macierzyński, państwowe żłobki, wszelkie możliwe udogodnienia (przewijaki w toaletach publicznych, podjazdy dla wózków itd.), mnóstwo zajęć dla matek i maluchów: pływanie, aerobik, kino... – wylicza Weronika. – Macierzyństwo traktuje się tam bardzo naturalnie. Dominuje podejście „ciąża to nie choroba”, stawia na poród naturalny. Większość kobiet karmi dzieci piersią, tuż po porodzie można jeść wszystko, na co ma się ochotę i dzieciom jakoś to nie szkodzi. Nie szkodzi im także to, że kąpie się je co dwa, trzy dni i że niemal od początku przyzwyczaja do chłodu: śpią w wózkach ustawionych na podwórkach, balkonach, przed kawiarniami.
– Jasiek też sypiał na mrozie i w ogóle nie choruje – potwierdza Weronika – choć go nie oszczędzamy: lata samolotami, jeździ komunikacją miejską, spotyka się z innymi dziećmi, zabieramy go do sklepów, do kina itd.
Gdy Jasiek, nazywany przez rodziców Tygrysem, miał pół roku, mąż Weroniki dostał dobrą ofertę pracy w Hong Kongu.
Przeczytaj także: Akt urodzenia - jak załatwić formalności, gdy dziecko urodziło się poza krajem
Przeprowadzka
– Uznaliśmy, że warto spróbować, spakowaliśmy walizki i jesteśmy – mówi Weronika.
Zamieszkali w wynajętym mieszkaniu. – Jest super: mamy balkon (nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że w Hong Kongu to luksus!), basen, place zabaw, blisko jest stacja metra i park – Weronika wróciła do pracy na cały etat, więc Jaśkowi trzeba było znaleźć nianię. – Jedna z mieszkających tu Polek przeprowadzała się akurat do Australii i poleciła nam Annalizę, młodą Filipinkę, która zaczęła opiekować się Jaśkiem dwa tygodnie przed dniem, w którym rozpoczęłam pracę. Mały miał czas, by się do niej przyzwyczaić.
W Hong Kongu trudniej być mamą
Weronika nie ukrywa, że bycie mamą w Hong Kongu jest trudniejsze niż w Danii.
– Urlop macierzyński trwa tu tylko 10 tygodni. Nie ma żłobków, więc standardem są nianie. Wiele dziewczyn, które znam, nawet nie próbuje karmić piersią, bo po co, zaczynać, skoro zaraz będą musiały wracać do pracy? Nie ma tu także tylu zajęć dla matek i dzieci, a nawet jeśli są, dużo kosztują i odbywają się w takich godzinach, że nie mogę z nich korzystać – mówi. Weronikę zaskoczył brak fotelików samochodowych oraz... wózków-gondolek. – Noworodki wkłada się od razu do rozłożonych na płasko spacerówek. To dlatego, że tutejsze mieszkania są małe, nie mają piwnic i balkonów, więc nie ma gdzie tych wózków trzymać. Co ciekawe, nie ma też nosidełek ani chust.
Patyk nie...
Mieszkańcy Hong Kongu bardzo dbają o higienę maluchów. – Po epidemii ptasiej grypy, która zabiła tu kilka osób, dzieciom bardzo często myje się ręce i wyciera je chusteczkami nasączonymi płynem antybakteryjnym. Raczej nie spotyka się brzdąców, które bawią się w parku patykami. Niektóre maluchy noszą maseczki chirurgiczne, kupuje się je w pudełkach po sto sztuk – opowiada mama Jasia.
...lekcja tak
Dzieci od małego mają dużo zajęć i bardzo się dba o ich edukację. – Moja koleżanka, Chinka, ma dla swoich piętnastomiesięcznych bliźniaczek korepetytora z języka mandaryńskiego. By dziecko dostało się do dobrego przedszkola, musi pomyślnie przejść rozmowę kwalifikacyjną. Sprawdza się, czy potrafi ułożyć puzzle, liczyć do dziesięciu po mandaryńsku itd. Straszne? Mój kolega z pracy jest wdzięczny rodzicom, że tak go wychowywali. To procentuje.
A co z jedzeniem?
– Szczerze mówiąc nie wiem, „jadę” schematem duńskim, co oznacza, że dziecko je wszystko to, co rodzice tylko „rozdyzdane” widelcem. – mówi mama Tygrysa. – Nie daję mu natomiast cukru, czekolady, soli i śmieciowego jedzenia. Lubię gotować, więc sama robię mu obiadki, piekę chleb i ciasteczka, robię biały ser, zwłaszcza, że nabiał jest tu kosmicznie drogi. Czy czegoś mi tu brakuje? Tak! Pietruszki i selera!
A kuku!
Jasiek – niebieskooki blondynek, cieszy się w Hong Kongu ogromną popularnością: wszyscy chcą go dotknąć, pogłaskać.
– Gdy jedziemy metrem, połowa pasażerów bawi się z nim w „a kuku!”, ekspedientka w sklepie przynosi mu balonik, ochroniarz gra z nim w kosi łapci – śmieje się Weronika. Ta otwartość nie oznacza jednak że łatwo się tu zaprzyjaźnić. Poza mieszkającymi w Hong Kongu Polakami Weronika zna w zasadzie tyko ludzi z pracy.
Polecamy także: Z położną, po królewsku. O porodzie w Niemczech
[CMS_PAGE_BREAK]
(Nie)zwykłe życie
Pierwszy wstaje Jasiek. – Budzi nas już o szóstej. Jemy śniadanie, bawimy się, ubieramy itd. O 7.30 wychodzę do pracy, a mały zostaje z nianią. Trzy razy w tygodniu chodzi z nią na zajęcia dla maluszków. To takie zabawy po mandaryńskiu i angielsku: bajki, muzyka, zabawy ruchowe, hałasowanie instrumentami muzycznymi. Ja, niestety, nie mogę w tym uczestniczyć, bo w tym czasie pracuję. Kończę o 17, 17.30, po godzinie jestem w domu. Zabawa, mycie, kolacja, a przed ósmą mały ląduje w łóżeczku – opowiada Weronika.
Tomka często nie ma w domu, bo dużo wyjeżdża, ale weekendy starają się spędzać w trójkę. – Chodzimy na place zabaw, na plażę, do restauracji. Lubimy zwiedzać, więc staramy się co tydzień odwiedzać jakieś nowe miejsca: bibliotekę dla dzieci, ogród zoologiczny. Jaśkowi podoba się wszędzie, gdzie może sobie pobiegać.
Weekendy są wyjątkowe z jeszcze jednego powodu: Jasiek rozmawia z dziadkami przez Skype’a. Dziadkowie mogą też podglądąć go na co dzień przez kamerkę internetową, która jest zamontowana w jego pokoju.
Polecamy: Prawdziwe historie - Szczęśliwej podróży, szczęśliwego porodu!
Wędrowniczek
Od przyjazdu do Hong Kongu Jaś nie był w Polsce ani razu. – Ze względu na różnicę czasu (siedem godzin w zimie, sześć w lecie), nie ma sensu przyjeżdżać do kraju na mniej niż dwa tygodnie. Przylecimy na Wielkanoc – mówi Weronika. Póki co Jasiek odwiedza inne, bliższe miejsca. Był na wycieczce w Macau, pierwsze urodziny spędził na wyspie Hainan, Sylwestra w Singapurze, a chiński Nowy Rok przywitał w Shenzhen.
– Zanim zostaliśmy rodzicami, zjechaliśmy kawał świata. Nadal podróżujemy, tyle że ze względu na dziecko nie nocujemy pod namiotem, lecz w hotelach.
Daleko, ciekawie
Najtrudniejsza dla Weroniki jest świadomość, że „jakby co”, to są z mężem sami.
– Ale jest także mnóstwo dobrych stron takiego życia, np. możliwość pokazania Jaśkowi innego świata, choćby kuchni. Cieszę się też, że Tygrys od małego poznaje oprócz polskiego dwa języki. No i odrobina chińskiego wychowania też mu nie zaszkodzi – mówi mama. Jaś widział już więcej niż większość ludzi w ciągu życia. Czy dzięki temu jest bardziej otwarty niż inne dzieci?
– Nie boi się ludzi, nie reaguje strachem na rudych, łysych, kolor skóry nie ma dla niego znaczenia – opowiada Weronika. – Garnie się do wszystkich, pod warunkiem że ja, tato albo niania jesteśmy w pobliżu. Czy byłby taki sam, gdybyśmy mieszkali gdzie indziej? Nie mam pojęcia! Być może po prostu ma taki charakter.
Beata Turska
Przeczytaj także: Prawdziwe historie - Narodziny to cud