Prawdziwe historie: zdał egzamin z bycia tatą
Gdy dowiadujemy się o ciąży, snujemy plany dotyczące przyszłości. Wszystko jest zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Jednak życie czasem płata figle. Przeczytaj, jaką niespodziankę miało dla Anny i jej męża.
- Anna Duszczyk/ praca konkursowa
Od chwili gdy dowiedzieliśmy się z mężem o ciąży, planowaliśmy wspólny poród. Nie wyobrażałam sobie, żeby w tej wyjątkowej chwili nie było go obok mnie. On również nie miał żadnych wątpliwości.
Życie lubi płatać figle
Termin porodu przewidziany był na 17 lipca. Niestety na początku tego miesiąca zmarła babcia mojego męża. Nie odważyłam się na podróż na drugi koniec Polski (choć do ostatniej chwili miałam taki zamiar); mąż pojechał sam. Do porodu został ponad tydzień, czułam się dobrze. Nic nie wskazywało, by mogło się wydarzyć coś nieprzewidzianego. Niestety życie lubi płatać figle.
Jestem w szpitalu. Czy mamy czas?
Noc przed pogrzebem trafiłam do szpitala z dolegliwościami niezwiązanymi z porodem. Uspokajałam więc męża przez telefon i prosiłam, by został na pogrzebie, choć on się denerwował i chciał, jak najszybciej wracać. "Spokojnie mamy jeszcze czas, nic się nie będzie działo" – mówiłam. Następnego dnia po południu, gdy mąż był gdzieś na autostradzie, kolejna niespodzianka – odeszły mi wody płodowe.
Byłam przerażona tym, że zaczynam rodzić, i że jestem sama – inaczej to przecież planowaliśmy. Mieliśmy być razem, a on był tak daleko! Wody płodowe mi odeszły, miałam bóle – czułam, że rozrywa nie na kawałeczki, ale dziecko nie wychodziło. Chyba czekało na tatusia.
Córeczka tatusia
Mąż dojechał późno w nocy, ale został odesłany do domu; miał czekać na telefon. To była najdłuższa noc mojego życia. Te mamy, które już rodziły wiedzą o co mi chodzi.
O 5.00 w szpitalu pojawił się mąż – nie mógł spać, nie wytrzymał napięcia związanego z oczekiwaniem na telefon. Gdy wszedł do szpitala, akcja porodowa nabrała tempa. Cztery godziny później drżącymi rękami przecinał pępowinę. Tak przejętego swoją rolą męża nie widziałam nigdy.
Położna śmiała się, że nasza Zuzia to prawdziwa córeczka tatusia. Czekała, aż tata wróci, dała mu się przespać po podróży i dopiero wtedy się urodziła.
Zobaczył Zuzię jako pierwszy
Teraz – z perspektywy czasu – muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie, bym mogła rodzić bez pomocy męża. Jego spokój, wsparcie dodawało mi sił. Przytrzymywał mnie, gdy między skurczami, zasypiałam na piłce z wyczerpania.
Dla męża to też było niezwykle ważne, że mógł z nami przeżywać ten moment, dzielić ze mną to wzruszenie. Do tej pory z największą dumą opowiada wszystkim, że zobaczył Zuzię jako pierwszy i nikt mu tego nie zabierze.
Zdał egzamin z bycia tatą
Później – już na sali poporodowej – mąż zdał egzamin z bycia tatą. Gdy minęła pierwsza fala euforii, kompletnie wykończona zasnęłam. Zuzanka płakała, a ja nic nie słyszałam. Mąż musiał sam pierwszy raz przewinąć córeczkę, dać jej butelkę z mlekiem. Stwierdził, że żaden egzamin na studiach nie był tak trudny, jak zmiana tego pierwszego pampersa naszej kruszynki.
Pamiątka z porodu
Zdjęć z porodówki niestety nie mieliśmy głowy robić, ale na pamiątkę mamy mandat, który mąż dostał za przekroczenie prędkości na trasie. Policjanci nie uwierzyli, że rodzi mu się właśnie córka, myśleli że to wymyślona historyjka, żeby uniknąć mandatu.
Opowiadanie nadesłane przez Annę Duszczyk na konkurs "Prawdziwe historie ciążowo-porodowe: tata na porodówce" (edycja lutowa).