Oto historia Eweliny Milik:
Była środa, 19 grudnia – przypuszczalny termin porodu. Poranne skurcze przepowiadające szybko minęły i nic nie wskazywało na to, że lada moment urodzę córeczkę.
Mąż był w delegacji, a ja z utęsknieniem czekałam na jego powrót. Powtarzałam w myślach „Byle do jutra, córeczko! Poczekaj do jutra!”. Nie chciałam, by mąż był przy porodzie, ale nie chciałam także jechać do szpitala sama!
Nie chcąc wywoływać wilka z lasu, nie patrzyłam w stronę spakowanej torby. Jedyne, co mnie niepokoiło, to brak apetytu. Zjadłam batonika, pod wieczór wmusiłam w siebie pieczone ziemniaki, ale jakoś wcale mnie do kuchni nie ciągnęło. To dziwne, bo jestem wielkim łakomczuchem.
Paskudnie oblodzone chodniki trzymały mnie w domu, do tego padał śnieg. Wykąpałam się, posprzątałam trochę w mieszkaniu, wyszłam z psami. Całe popołudnie spędziłam pod kocem, pochłaniając kolejną książkę, słuchając radia i myśląc o przygotowaniach do świąt. Coś mi mówiło, że spędzę je w szpitalnej sali...
Polecamy: Kalkulator terminu porodu
Co się dzieje?
Czułam się dziwnie, ale to wcale nie było najgorsze. Mała się nie ruszała! Próbowałam ją sprowokować do ruchu, ale bez skutku: dziecko ani drgnęło. A przecież to była pora, kiedy lubiło rozrabiać...
Postanowiłam na wszelki wypadek pojechać do szpitala. Chciałam sprawdzić, co się dzieje. Ze strachu miałam spocone dłonie. Odśnieżyłam samochód, zapakowałam do niego szpitalną torbę. „Niech sobie tam leży, po co potem w pośpiechu z nią biegać?” – myślałam.
Do szpitala dojechałam dziesięć minut po północy. W izbie przyjęć przesiedziałam ponad 40 minut, a to wysyłając SMS-y, a to przeglądając Facebooka. W końcu się mną zajęto.
Zaczyna się!
Do domu już nie wróciłam. Okazało się, że mam całkiem mocne skurcze, a rozwarcie ma już trzy centymetry. „Matko droga, to jeszcze siedem centymetrów do końca! Trzeba było siedzieć w domu i czekać, aż zacznie się na dobre!” – myślałam. Mamy postanowiłam nie budzić. Jest położną w innym mieście, nazajutrz miała mieć dyżur. Po co ma się tłuc po nocy dwieście kilometrów?
Przeczytaj także: Co to za skurcze?
Nuda na porodówce
Byłam sama na sali porodowej. Nudziło mi się: czytałam książkę, bawiłam się telefonem... A minuty jak zaklęte mijały baaardzo wolno. Mogłam sobie wybrać sposób rodzenia: wanna, drabinki, worek sako, piłka, jednak w pewnym momencie położna wepchnęła mnie na łóżko i tam już zostałam.
Wysuwający się dysk, dał mi się we znaki, chyba bardziej niż sam poród.