Reklama

Jakoś nigdy nie mogłam się dogadać z Elką, żoną mojego brata Tomka. Miałam wrażenie, że pochodzimy z dwóch różnych światów – jakby ją wychowała jakaś hipisowska komuna, podczas gdy mnie porządna katolicka rodzina. Przez pięć lat żyła z Tomkiem na kocią łapę i pobrali się dopiero (w urzędzie, nie kościele) jak była w siódmym miesiącu ciąży.

Reklama

Dzieci nie wychowują się same

Podejrzewałam, że czekała tak długo, żeby wszyscy widzieli, że nie idzie do ślubu jak niewinna dziewica. Bo to byłby dla niej wstyd, że niby ulega zaściankowym zasadom.
– Skąd ci się to bierze? – denerwował się Tomek, kiedy poznał moje zdanie na temat jego żony. – Ela nie jest żadną hipiską i się nie buntuje. Po prostu nie było czasu wcześniej zająć się ślubem.
– Pewnie, ważniejsza jest kariera.
– To, że wolisz wychowywać dzieci, niż pracować, nie znaczy, że tak mają robić wszyscy.
– Nie wolę, tylko tak należy. Dzieci nie wychowają się same na porządnych ludzi. Nasza mama cię tego nie nauczyła?

Dziecko potrzebuje matki

Brat już otwierał buzię, by coś powiedzieć, kiedy tata wydał ostrzegawcze mruknięcie. Do pokoju weszła mama. Tomek zamknął usta i tylko westchnął. Fakt, on nigdy nie rozumiał pewnych spraw związanych z odpowiedzialnością kobiety za dzieci. Mężczyźni miewają taką umysłową ułomność. Gorzej, że miewają ją także kobiety. Elżbieta okazała się jedną z nich. Nie dość, że pracowała przez cały okres ciąży, niemal do dnia porodu, to jeszcze zapowiedziała, że wraca do pracy jak tylko stanie na nogi.

Oznajmiła to tydzień po powrocie do domu z porodówki.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – zdenerwowała się mama. – A dziecko? Co z jego potrzebami?
– Będzie ze mną. Na szczęście szefowa to rozumie. Nie muszę przecież siedzieć w pracy od dziewiątej do piątej. Ustawię sobie czas elastycznie, żeby wilk był syty i owieczka cała – nachyliła się nad swoją tygodniową córeczką i pocałowała ją w nosek. – A jak trzeba będzie, to tatuś się zajmie dzidziusiem.
– Ale dziecko potrzebuje matki – powiedziałam i położyłam dłoń na swoim brzuchu. Byłam w szóstym miesiącu ciąży.

Dom trzeba prowadzić porządnie

Nie powiem, choć miałam już dwójkę dzieci, pięcioletnią Martynkę i trzyletniego Fabiana, to kiedy Elka była w ciąży, poczułam zazdrość. No i stało się, choć mój mąż, Krzysiek, nie był zbyt zadowolony. Nawet robił mi wyrzuty, że do tego dopuściłam. Marudził, że nas nie stać i w ogóle. I że miałam za rok iść do pracy, by pomóc utrzymać rodzinę.

Nie rozumiał, że ja nigdy nie pójdę do pracy. Jestem potrzebna w domu, by był porządnie prowadzony. Jestem potrzebna dzieciom, by wiedziały, że zawsze jestem gotowa je wesprzeć, pomóc im i utulić. Z doświadczenia wiem, że jest to konieczne, by dorastały w poczuciu bezpieczeństwa. A dzieci dorastają nie rok, trzy czy pięć lat, ale aż do chwili, gdy pójdą na swoje.

Moja mama nigdy nie pracowała. Miała trójkę dzieci i cały swój czas im właśnie poświęcała. Uczyła, pilnowała lekcji, woziła na dodatkowe zajęcia. To dzięki niej jesteśmy wykształceni i dobrze wychowani. W domu lśniło czystością i zawsze pachniało dobrym jedzeniem, a półki w piwnicy uginały się od domowych przetworów. Byłam jedyną córką i to mnie przekazała swoje dziedzictwo. Za co byłam jej wdzięczna i zamierzałam dać je w spadku mojej córeczce.

Pozjadała wszystkie rozumy

Wiedziałam, że moja bratowa była wychowywana inaczej – można powiedzieć, że kształtowała ją szkoła, ulica, rówieśnicy, ale nie rodzice, którzy nie mieli dla niej czasu, zajęci pracą, karierą. Szybko musiała stać się samodzielna, znaleźć swoje wzorce. I trochę się według mnie pogubiła. A że jest arogancka i uważa, że pozjadała wszystkie rozumy, to nie korzysta ani z moich rad, ani z rad mojej mamy. Słucha grzecznie, uśmiecha się, po czym robi swoje. Wyjątkowo jest to irytujące. Żeby chociaż raz spróbowała podyskutować.
– Po co? – spytał Tomek, gdy mu to powiedziałam. – Dyskusja zawiera w sobie możliwość zmiany przekonań. Ona wie, jakie jest twoje zdanie, ty wiesz, co ona uważa. Żadna z was nie zamierza się zmieniać. Po co tracić czas?
– Ale podczas dyskusji mogłabym odpowiedzieć na jej wątpliwości…
– Ona na szczęście nie ma wątpliwości – przerwał mi Tomek. – I zejdź z niej, Irka, proszę. Ona mi odpowiada taka, jaka jest.
– To znaczy jaka?
– Inna niż wy – odparł.

Na matki czeka TYLE pułapek…

Nie bardzo rozumiałam, o co mu chodzi, ale odpuściłam, bo mama zawołała mnie z kuchni. Lepiła pierogi z moją naburmuszoną córką, która chciała iść do koleżanki grać w gry komputerowe. Jeszcze czego. Nie zamierzałam wychować jakiejś chłopczycy, która nie wie, gdzie jej miejsce i dostaje od tego pomieszania depresji i nerwicy. W tych czasach na matki, które chcą dobrze poprowadzić swoje dzieci, czeka tyle pułapek, że czasami ogarnia mnie lęk, czy sobie poradzę, czy dostrzegę je wszystkie. Dlatego tak ważne było trzymanie się sprawdzonych przez pokolenia zasad. One utrzymywały nas, rodziców, na właściwym kursie.

Elka szybko udowodniła, że nie ma pojęcia, dokąd zmierza. Nie miała kompletnie instynktu macierzyńskiego, w ogóle nie powinna była mieć dziecka. Trzy tygodnie po porodzie zaczęła wychodzić z córką do pracy. Dwa razy w tygodniu przez trzy godziny spotykała się z obcymi ludźmi (jest projektantką tkanin czy kimś takim), którzy byli źródłem zarazków. Miesiąc później zaczęła chodzić z dzieckiem na fitness. Stawiała je w nosidełku w sali pełnej spoconych kobiet i ćwiczyła dwie godziny. Kiedy mała Isia miała dwa i pół miesiąca, wybrali się z Tomkiem w góry, mimo że ja i mama próbowałyśmy wybić im to z głowy.

Źle robisz!

– Dziecko musi mieć idealny spokój – tłumaczyłam. – Dopiero się rozwija. Jest wrażliwe na bakterie, na hałasy. Potrzebuje stabilizacji. Nie można zabierać dwumiesięcznego dziecka na wyprawę w góry w nosidełku!
– O jakiej wyprawie mówisz?! – zdenerwował się Tomek. – Jedziemy na weekend i pospacerujemy sobie po wzgórzach… – zamilkł, gdy żona położyła mu dłoń na ramieniu.
– Wiem, że się martwicie – mówiła Ela, jak zwykle uśmiechając się. Ale ten uśmiech przykrywał jedynie odmowę uznania naszych racji. – Niepotrzebnie, wszystkie potrzeby naszej córki zostaną zaspokojone. Będzie najedzona, przebrana, przytulona do mamy, taty. Czego jej więcej teraz potrzeba? Nie martwcie się.
– Robisz źle – powiedziałam z rozpaczą.
– Nie, Irka. Robię inaczej. To wszystko.
No właśnie, inaczej niż należy, ale tego nie miałam szansy powiedzieć, bo już ich nie było. Patrzyłam z okna, jak pakują się z dzieckiem do samochodu i odjeżdżają.

Ja niewolnicą dzieci?!?

Ja nigdzie nie ruszałam się z domu przez rok po urodzeniu każdego dziecka. Żeby go nie narażać. Na cokolwiek, co czekało poza domem. Hałas, wirusy, smog. Elka mówiła, że samą siebie trzymam w domu jak w więzieniu. Że staję się niewolnikiem dzieci i przez to nie mogę się realizować. Że nie po to zostaje się mamą, by przestać istnieć jako kobieta.
Nie rozumiałam tego podejścia – przecież to dzieci określają sens istnienia kobiety, nie wysoka pensja. To świat mężczyzn.

– Tak z ręką na sercu, powiedz, nie czujesz się czasem zmęczona wypełnianiem tej roli? – zapytała mnie podczas ostatniej Wigilii, kiedy zostałyśmy na chwilę tylko we dwie.
– Oczywiście – odpowiedziałam. – To trudne życie, ale przynosi satysfakcję, kiedy widzimy, jak nasze dzieci sobie doskonale radzą. Dzięki nam, matkom.
Ela popatrzyła na mnie poważnie.
– Jesteś jak księżyc, który świeci światłem odbitym od słońc, którymi są twoje dzieci. A ja jestem jak słońce. Moje dzieci będą grzać się w moich promieniach, a potem wchłoną moją energię i same zaczną świecić. Tego nauczyła mnie moja rodzina. Nauczyła mnie też, że światu potrzebne jest i słońce, i księżyc. Ja to rozumiem – uśmiechnęła się.

To wszystko dodaje mi energii

– A ty nie czujesz się zmęczona? – odparowałam. – Roczne dziecko, praca, dom, słyszałam też, że planujecie wyjechać za granicę na pół roku, że chcesz iść na kolejne studia.
Ela pojaśniała.
– Och, czasami padam ze zmęczenia, ale to wszystko dodaje mi tylko energii. Tyle czeka nas wspaniałych rzeczy. I jeszcze chciałabym mieć synka, nie za późno, żeby Malwina mogła się z nim dogadać. Będą bawić się razem. Kupimy psa, a może i kota. Uwielbiam koty.
Patrzyłam na nią jak na kosmitkę. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie.
– A gdzie w tym wszystkim są potrzeby twoich dzieci? Twojego męża? Bo ja słyszę tylko „ja, ja, ja”.
Spoważniała.
– Irenko. Wszystkie potrzeby mojego dziecka, które jestem w stanie zaspokoić, są zaspokojone. Mąż też nie narzeka. Jeśli to samo możesz powiedzieć o swojej rodzinie, to w porządku, i nie ma o co kruszyć kopii. Prawda? W tym wszechświecie jest miejsce i na księżyc, i na słońce. Daj spokój. Najwięcej szkód przynoszą krucjaty.

Wiem, co chciała przez to powiedzieć – odczep się ode mnie i mojego sposobu życia, bo ja nie czepiam się twojego. Ale nie tego mnie w domu nauczono. Jeśli ktoś popełnia błędy, trzeba go ratować. Choćby wbrew niemu samemu.
Mam rację czy nie?

Irena

Przeczytaj też:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama