Reklama

Mimo upływu czasu nie potrafiłam pogodzić się z odejściem Martynki. Zastanawiałam się, jaka by była. Podobna do mnie czy raczej do mojego męża? Czy miałaby jasne kręcone włoski, czy może długie kruczoczarne warkocze? Lubiłaby lalki i sukienki czy byłaby chłopczycą?

Reklama

Zadręczałam się takimi myślami bez przerwy

Pewnie lepiej byłoby zapomnieć, ale nie umiałam. Wydarzenia feralnego dnia wyryły się w mojej pamięci na zawsze. Zaczęło się od telefonu do męża.

– Kupisz truskawki, wracając z pracy? – spytałam.
– Kochanie, wrócę późno. Nie zdążę – odpowiedział. – Czy to nie może zaczekać do jutra?
– Nie... Teraz mam na nie ochotę – marudziłam.
– Iwonko, mam jeszcze masę roboty – próbował tłumaczyć Mirek.
Nie kochasz mnie już, tak? Bo przytyłam i wyglądam jak wieloryb! – krzyknęłam. – I wolisz siedzieć w pracy niż ze mną. Albo łazisz do jakieś obcej baby, zdradzasz mnie... – rozpłakałam się do słuchawki.
– Iwonko... – Sama sobie kupię te cholerne truskawki! – krzyknęłam i rozłączyłam się.

Zdawałam sobie sprawę, że szalejące w ciąży hormony zmieniały mnie w nieznośną jędzę, ale nic nie mogłam na to poradzić.

Poza tym czułam, że jednak coś jest na rzeczy, że Marek wyraźnie mnie unika

Byłam pewna, że przestałam być dla niego atrakcyjna i nawet jeśli jeszcze nie ma kochanki, to wkrótce ją sobie znajdzie. Utwierdzała mnie w tym przekonaniu przyjaciółka, której coś podobnego się przytrafiło. Wpadała codziennie, pomóc mi, gdy nie czułam się za dobrze i karmiła opowieściami o mężach zdradzających ciężarne żony.

Może powinnam kazać jej się zamknąć? Może lepiej nie wiedzieć o złych rzeczach, żyć w nieświadomości? Ale słuchałam, a jej słowa padały na podatny grunt. Brałam je sobie do serca i moja wyobraźnia szalała. Kiedy jeszcze Ola powiedziała mi, że widziała Marka na ulicy z jakąś obcą kobietą – mało nie zemdlałam.

Mój świat się zawalił

Nie uwierzyłam wykrętnym wyjaśnieniom męża, że wyszedł z pracy z koleżanką i Ola musiała ich widzieć, kiedy szli razem na parking. Każde do swojego samochodu. Akurat! Wiedziałam lepiej, jak było. Tego dnia też byłam przekonana, że Marek nie chce jechać po truskawki, bo woli spędzać czas z kochanką.

Wybrałam się więc do sklepu sama. Zdenerwowana nie mogłam się doczekać przyjazdu windy, więc ruszyłam w stronę schodów. Jeden stopień, drugi... Nagle zachwiałam się i straciłam równowagę. Nie zdążyłam złapać się poręczy i runęłam w dół. Sąsiadka, słysząc mój krzyk, wybiegła z mieszkania.

– Matko boska! – jęknęła, widząc mnie leżącą na półpiętrze.
– Moje dziecko! – stęknęłam, chwytając się za brzuch, który bolał jak diabli. Karetka przyjechała szybko.

Zabrali mnie do szpitala. Położyli na oddziale, zrobili badania. Okazało się, że przy upadku odeszły mi wody. Lekarze postanowili wywołać poród.

Wyłam z bólu i przeklinałam Marka

To miało być nasze pierwsze dziecko. Czekałam na nie z niecierpliwością, urządzałam pokoik, kupowałam ubranka. Mąż także bardzo się cieszył, był przy mnie na wszystkich wizytach kontrolnych.

– Na pewno tylko udawał zainteresowanie – podsumowała przyjaciółka, do której zadzwoniłam, bo mąż miał wyłączony telefon i jedyne, co mogłam zrobić, to nagrać mu się na sekretarkę. – Chyba nie sądzisz, że mężczyźni lubią się zajmować swoimi grubymi żonami, które odmawiają seksu, źle się czują i wciąż narzekają? Myślisz, że Marek jest inny? Więc dlaczego nie ma go teraz przy tobie, skoro niby tak was kocha?

– Jest w pracy – odparłam niepewnie. – Ale na pewno przyjedzie, jak tylko zdoła się wyrwać.
– Akurat! – zaśmiała się drwiąco. – Mój też mówił, że jedzie do pracy. A praca miała na imię Ewelina.

Zdenerwowała mnie tym gadaniem do tego stopnia, że się rozpłakałam i długo nie mogłam się uspokoić

Marek przyjechał wieczorem. Przepraszał za wyłączoną komórkę, twierdził, że miał spotkanie z jakimś bardzo ważnym klientem, które się przeciągnęło.

Boże, jaki banał! Oczywiście mu nie uwierzyłam. Zrobiłam mu karczemną awanturę. Wrzeszczałam, że przez niego tu jestem, że to wszystko jego wina, bo zamiast mi pomóc, wolał zabawiać się z kochanką! Inaczej na pewno nie wyłączyłby komórki! Pierwszy raz wtedy widziałam go tak zdenerwowanego.

O trzeciej w nocy urodziłam Martynkę

Zabrali ją do inkubatora, próbowali utrzymać przy życiu. Jednak... odeszła, dwie godziny później. Wpadłam w histerię. A potem w depresję. Kolejne dni przespałam, faszerowana lekami uspokajającymi. Marek zajął się wszystkimi formalnościami, pochował naszą córeczkę...

W niewielkim grobie, w jednym rzędzie z innymi małymi nagrobkami. Pogrzebu prawie nie pamiętam. Później przez długie miesiące nie mogłam się zdobyć, by tam wrócić. Nie miałam siły. Byłam otępiała, nie czułam nic. Martynka umarła. Ja też byłam jak martwa.

Dopiero potem zaczęła się gehenna

Najpierw obwiniałam siebie o lekkomyślność i upór. Mogłam przecież darować sobie te przeklęte truskawki, a już na pewno nie musiałam iść po schodach. Następnie winę zrzuciłam na Marka. Tak było łatwiej. Gdyby pojechał po truskawki, nic by się nie stało. Wypominałam mu, że przez niego umarła nasza córeczka.

I dodawałam, że teraz może się wynosić do swojej kochanki. Przyjaciółka wpadała często i utwierdzała mnie w przekonaniu, że całemu złu w naszej rodzinie winien jest mój mąż. Marek początkowo próbował tłumaczyć, rozmawiać, przekonywać. Pytał, czemu bardziej wierzę Oli niż jemu. Nie bardzo umiałam na to odpowiedzieć, więc atakowałam. I znowu, i znowu. Po roku awantur, wyrzutów, okrutnych oskarżeń mój mąż miał dosyć – wyprowadził się z domu.

Pozew rozwodowy przyszedł pocztą

Oczywiście uznałam to za przyznanie się do zdrady, choć ostatecznie rozwiedliśmy się bez orzekania o winie. Przyjaciółka nagle przestała mnie odwiedzać. Nie rozumiałam dlaczego. Zostałam sama. Wtedy zaczęłam codziennie chodzić do Martynki.

Pomagało mi, gdy z nią rozmawiałam, zwierzałam się z moich problemów. Tego dnia też kupiłam znicze i pojechałam na cmentarz. Usiadłam na ławeczce przy grobie córeczki i pogrążyłam się w rozmyślaniach.

– Musieliście ją bardzo kochać – dotarł do mnie czyjś głos.

Oderwałam wzrok od nagrobka i zaskoczona ujrzałam stojącego obok staruszka. Podpierał się laską i patrzył na mnie ze spokojem w jasnoniebieskich, wyblakłych oczach.

– Musieliście? – spytałam zaskoczona.

Przecież nikt oprócz mnie tutaj nie przychodził. To ja przynosiłam kwiaty, znicze, dbałam o grób Martynki.

Pani i pani mąż, który zjawia się tu codziennie wieczorem – wyjaśnił staruszek. – Siada na tej ławeczce, tak samo jak pani.

Zamrugałam z niedowierzaniem.

– Musiał się pan pomylić...

Po cóż Marek miałby tu przychodzić?

Z powodu wyrzutów sumienia? Przecież nigdy nie przyznał, że to jego wina. Zresztą czasami myślę, że w ogóle nas nie kochał. Gdyby mu zależało, nie zostawiłby mnie samej...

– Nie pomyliłem się – staruszek uśmiechał się dobrotliwie. – Może jestem stary, ale wzrok, dziękować Bogu, mam dobry. Nie jak moja Helenka, co to ją niebogę pochowałem cztery lata temu. – Laską wskazał mogiłę kilka grobów dalej. – Odwiedzam ją tu, kiedy tylko mogę i zdrowie pozwala. Takie przyzwyczajenie... – Zamyślił się. – Zawsze rozmawialiśmy, czytałem jej, opowiadałem... Lekarze kazali jej oczy oszczędzać, ale moja Helenka nie słuchała. A to za cerowanie się brała, a to na listy odpisywać chciała, a to na drutach szalik robiła. No i potem... – urwał i powiódł wzrokiem po cmentarzu. – Mówili, że jakby nie widziała tego auta, co to w nią wjechało. Mogła już nie widzieć... Nawet w pokoju potykała się o meble. Mówili też, że auto ponoć nie jechało szybko, bo chłopak młody, wystraszony, od kilku dni miał prawo jazdy. Ostrożny był... – rozgadał się.

– Co on winien, że wyszła na ulicę, wprost pod koła? Truskawek jej się zachciało. Bo to lato było. A ona zawsze je lubiła. A jesienią, jak teraz, kasztany lubiła zbierać... – uśmiechnął się do wspomnień.

Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć

Od twardej ławeczki rozbolały mnie pośladki, poza tym zaczęło mżyć i robiło się coraz chłodniej. Staruszek tymczasem zdawał się nie zważać na kaprysy pogody. Niespodziewanie zachichotał. Spojrzałam na niego zaskoczona. Śmiech na cmentarzu, przy grobach najbliższych wydał mi się niestosowny.

– Musisz mu wybaczyć – odezwał się nieco bez sensu, po czym wrócił do opowieści o żonie.

Słuchałam przez chwilę, ale robiło się coraz chłodniej. Podniosłam się z ławeczki i otuliłam płaszczem.

– Nie jest panu zimno? – spytałam.
– Nie – padła szybka odpowiedź.

Wzdrygnęłam się, kiedy kolejny podmuch wiatru rozwiał mi włosy.

– Wybacz mu – powtórzył staruszek zdecydowanie.

Spojrzałam na niego ze zdumieniem.

I sobie, dziecko, też wybacz – świdrował mnie wzrokiem. – Każdy w przeszłości popełniał błędy. Większość można naprawić, nawet trzeba, aby odzyskać spokój duszy. Ufaj tym, którzy cię kochają. Nie słuchaj tych, którym nie podoba się twoje szczęście. W małżeństwie nie ma miejsca na osoby trzecie. Najlepszym przyjacielem powinien być współmałżonek. Rozmawiać trzeba. Nie krzyczeć, nie walczyć. Rozmawiać, rozwiązywać problemy, wspólnie pokonywać trudności, cieszyć się radościami, wspierać – głos staruszka brzmiał nakazująco.

Poczułam się nieswojo. Pożegnałam się prędko.

Szybkim krokiem odeszłam od grobu Martynki

Przed bramą obejrzałam się za siebie, ale nigdzie nie dostrzegłam już starszego pana, chociaż stąd doskonale było widać cały cmentarz. Brama zaskrzypiała, kiedy ją otworzyłam. I tuż za nią wpadłam na Marka. Moje serce zabiło mocno. Nie widziałam go od dnia rozwodu.

Przełknęłam ślinę, niezdecydowana, co zrobić. Czy przywitać się, czy udać, że się spieszę. On też milczał.

– Byłaś u Martynki? – odezwał się wreszcie.

Pokiwałam głową. W jego oczach dostrzegłam smutek.

– Coś kazało mi tu przyjechać wcześniej – odezwał się cicho, wstydliwie. – Nie wiem dlaczego.

Pierwszy raz widziałam go tak spiętego, niepewnego. Nie był taki, nawet lata temu, kiedy zaczynaliśmy się spotykać. Patrzyłam, jak nerwowo przeczesuje palcami włosy. Na skroniach zauważyłam kilka siwych nitek.

– Możemy odwiedzić ją razem – szepnęłam.

Wróciłam z Markiem na cmentarz. Szliśmy alejką, depcząc suche liście, które przywiał wiatr. Przypomniałam sobie, jak spacerowaliśmy po parku jesienią, trzymając się za ręce. Nagle zapragnęłam, by znowu było między nami jak kiedyś.

– Pan Władysław zmarł? – w głosie byłego męża usłyszałam zaskoczenie. – Rozmawiałem z nim ledwie trzy dni temu. Tak szybko pogrzeb się odbył? – Marek przystanął przy świeżo usypanym grobie.
– Pan Władysław?
– Taki sympatyczny staruszek. Przychodził na grób żony, kiedy mógł. Tęsknił za nią bardzo...

Zatrzymałam się w miejscu, zdumiona, nieco przestraszona. Rozejrzałam się wokoło, szukając wzrokiem postaci starszego pana z laską.

„Rozmawiać trzeba. Nie krzyczeć, nie walczyć. Wybacz mu i sobie” – przemknęły mi przez głowę jego słowa. „Czyżbym rozmawiała z duchem?”. Odruchowo chwyciłam dłoń Marka; ścisnął ją lekko, dodając mi otuchy.

– Zmarzłaś. Napijemy się herbaty w spokojnym miejscu, pogadamy? – spytał. Skinęłam głową...

Iwona, 32 lata

Czytaj także​:

Reklama
  • „Moja matka zaszła w ciążę w tym samym czasie co ja. Byłam wściekła! Miała służyć mi pomagać, a nie sama siedzieć w pieluchach”
  • „Moja córeczka pokonała raka. Pamiętam, jak płakała, kiedy wypadały jej ostatnie włosy. Teraz obydwie pomagamy chorym, którzy nadal walczą”
  • „Nienarodzona córka, chciała zabić moją żonę. Przez ciążę serce Karoliny przestało bić. Jak ja mam teraz spojrzeć, na własne dziecko...”.
Reklama
Reklama
Reklama