Reklama

Mam wielu znajomych z małymi dziećmi, przyjaciółki, rodzinę dalszą i bliższą... Wydawało mi się to normalne, że wszyscy spotykamy się w swoim gronie, oczywiście z dzieciakami, tak rodzinnie. Ale są pewne granice. Jak ktoś nie umie dziecka wychować ani upilnować, to do mojego domu wstępu nie ma.

Reklama

Nie zgadzam się na chlew w moim domu!

Kilka razy zaprosiłam do siebie przyjaciółkę na pogaduchy. Marta zawsze przyjeżdżała ze swoją 3-letnią córką i nie mogłam na nic narzekać. Malutka jest spokojna, ładnie bawiła się z moim Bartusiem, a my miałyśmy czas, żeby poplotkować. Tak powinno to wyglądać.

W święta zaprosiłam brata z żoną i ich synami. Chciałam dobrze, ale wyszło inaczej. To był istny Armagedon! Jeden chłopak ma już 4 lata, drugi 5, a zachowują się jak małpki w cyrku. Biegali, skakali po meblach, powyciągali mi bieliznę z szuflad, rzucili piłką w żyrandol, kredkami porysowali ścianę w salonie, wywrócili doniczkę i ziemia wysypała się na dywan, a potem jeszcze znalazłam banana rozgniecionego za łóżkiem. Dobrze, że mi okien nie powybijali. No koszmar jakiś!

Mój Bartuś patrzył na to wszystko jak zaczarowany, nie wiedział w ogóle, co się dzieje. A rodzice? Żeby chociaż powiedzieli im słowo, złapali za rękę, ale oni nic! Usłyszałam, że to przecież małe dzieci, tak po prostu mają. Skandal. Sprzątałam ten syf po nich cały wieczór.

Postanowiłam, że nigdy więcej nie zaproszę nikogo z małym dzieckiem do domu. No może oprócz mojej Marty z jej córeczką. O kinderbalach mój synek może na razie zapomnieć. Na pewno nie u nas w mieszkaniu!

Zuzanna

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama