Reklama

To, że ceny oszalały, po raz pierwszy dotarło do mnie w wakacje. Ze względu na zawał teścia zrezygnowaliśmy z wyjazdu nad morze. Za pieniądze, których nie wydaliśmy na urlopie, chcieliśmy wymienić narożnik. Kupić identyczny, tylko nowy. Odnalazłam go na stronie sklepu, licząc się z tym, że po pięciu latach na pewno nie będzie kosztował wciąż 1200 zł… Wtedy mieliśmy malutkie dziecko i znajomi przekonali nas, że najlepiej kupić coś taniego. Ale po tych pięciu latach, ten narożnik kosztował prawie trzy razy więcej! Zdecydowaliśmy się na pranie tapicerki, ale po usłyszeniu ceny – wyszorowałam ją sama.

Reklama

W tamtym roku stać nas było na zajęcia dodatkowe, teraz – nie

Córka ma pięć lat. W tamtym roku stać nas było na dodatkowe zajęcia w przedszkolu (tańce i sensoplastyka). W tym roku Tosia nie chodzi na żadne z nich. Nawet nie ma mowy o wypadzie do stadniny czy na ściankę wspinaczkową. Wiem, że bez tego da się żyć. Że wiele innych dzieci też nie chodzi na zajęcia dodatkowe czy w fajne miejsca. Ale jak inflacja będzie postępować dalej, to nie będziemy mogli zapewnić córce nic, co pozwoli rozwinąć jej zainteresowania.

A przecież miało być inaczej – od 6. roku życia chcieliśmy posyłać ją na różne zajęcia dodatkowe, by mogła wybrać sobie coś, w czym będzie chciała być coraz lepsza. Myślałam o zajęciach z rysunku w naszym domu kultury, regularnych jazdach konnych, szermierce, akrobatyce, grze na gitarze… Mąż o boksie, judo, karate… Już nie myślimy.

Marnuję przyszłość dziecka

Chyba jak wszyscy rodzice teraz, chcielibyśmy zapewnić dziecku rozwój zainteresowań. Coś, na co nie było stać naszych rodziców. I teraz nie stać też nas.

Mam wrażenie, że już dziś marnuję przyszłość córki. Że przez tę inflację, lub to, że nie zarabiamy więcej – zamykamy jej drogę do lepszego życia. My z mężem nie mamy żadnych pasji – jeśli nie liczyć czytania książek i oglądania filmów. Przez jakiś czas wydawało nam się, że pokażemy córce świat pełen możliwości. Taki, w którym będzie mogła odkrywać to, co kocha. Taki, w którym będzie mogła dążyć do celów, o których my jako dzieci mogliśmy tylko pomarzyć…

Inflacja sprawiła, że luksusem jest awokado lub por

Na zakupy chodzimy tylko z listą. Żeby nie przekroczyć kwoty przeznaczonej na zakupy – nie mogę nawet patrzeć w kierunku awokado czy pora… Ze świeżych warzyw, na naszej liście są tylko: ziemniaki, marchew, pietruszka i cebula. Na zupę.

Świeżych owoców właściwie nie kupujemy. Może od czasu do czasu banany, pod warunkiem że są w promocji.

Na kanapki – najtańszy żółty ser i najtańsza wędlina. Zamiast masła – najtańsze smarowidło. Wiem, że to śmieciowe jedzenie. Jedyny plus całej tej sytuacji, że nie kupujemy ciastek ani chipsów.

Zaoszczędzonych pieniędzy właściwie już nie ma. Zostało trochę ponad tysiąc złotych – żelazny zapas na wypadek, kiedy trzeba będzie np. iść prywatnie do dentysty lub innego specjalisty. To jest chore. Próbuję sobie wytłumaczyć, że inni mają jeszcze gorzej, ale… przecież dla mnie najważniejsze jest moje dziecko. Jak dla każdej matki.

Kasia

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama