Reklama

Jesteśmy z mężem przerażeni. Czeka nas najtrudniejsza rozmowa w życiu. Powiemy naszej córce, że jest adoptowana. Chcieliśmy zachować to w tajemnicy, ale nie możemy. Musi poznać prawdę. Od tego zależy życie innego dziecka…

Reklama

Krzysiek jest miłością mojego życia. Spotkałam go na studenckiej imprezie i od razu się w nim zakochałam. Zaczęliśmy się spotykać, a po roku wzięliśmy ślub. Mama martwiła się trochę, że to za szybko, mówiła, że powinniśmy się lepiej poznać, ale nie chciałam czekać.

Czułam, że będziemy razem szczęśliwi

Rzeczywiście, w naszym życiu wszystko układało się wspaniale. Oboje dość szybko znaleźliśmy pracę, zamieszkaliśmy we własnym mieszkaniu, które zostawiła mi w spadku babcia. Urządzaliśmy to nasze gniazdko i cieszyliśmy się sobą. Ale po kilku latach zaczęło nam jednak czegoś brakować.

– Może już czas pomyśleć o dziecku? – zapytałam Krzyśka pewnego wieczoru.
– Najwyższy! Najlepiej od razu zabierzmy się do pracy – uśmiechnął się, przytulając się do mnie czule.

Byłem pewna, że za kilka tygodni będę mogła obwieścić najbliższym, że nasza rodzina się powiększy. Niestety czas mijał, a test ciążowy ciągle pokazywał tylko jedną kreskę. Poszliśmy na badania. Miałam nadzieję, że wszystko z nami w porządku, że to tylko chwilowe trudności.

Prawda była jednak bardzo bolesna.

Okazało się, że najprawdopodobniej nigdy nie zajdę w ciążę

Nie chciałam o tym słyszeć. Przez następne lata leczyłam się, brałam hormony, próbowałam sztucznego zapłodnienia. Bez efektów. Byłam załamana. Obwiniałam siebie, uważałam, że nie jestem prawdziwą kobietą. I pewnie wpadłabym w depresję, gdyby nie Krzysiek.

– Nie zamartwiaj się tak. Przecież jest tyle niechcianych dzieci na świecie. Może pomyślimy o adopcji? – zapytał.

Na początku nie chciałam się zgodzić. Bałam się, że nie pokocham cudzego dziecka. Byłam wściekła na los, że nie chce dać mi własnego. Ale Krzysiek nalegał, przekonywał. Bardzo chciał być ojcem. Wreszcie obiecałam, że się zastanowię. pamiętam, jak pierwszy raz pojechaliśmy do domu dziecka. Dziesiątki małych twarzyczek wpatrzonych w nas wielkimi, pełnymi smutku, ale i nadziei oczami. I te najmniejsze, takie bezbronne, samotne…

Nigdy nie przytuliła ich matka, nigdy nie usłyszały bajki. Ten widok bardzo mnie poruszył. Wszelkie wątpliwości zniknęły. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by choć jednemu z tych maluchów dać prawdziwy dom. Formalności trwały prawie rok. Musieliśmy odpowiadać na dziesiątki czasem intymnych i upokarzających pytań, wypełniać jakieś testy, udowodniać, że nadajemy się na rodziców, że mamy odpowiednie warunki mieszkaniowe, zarabiamy.

Miałam tego dość. Ze smutkiem myślałam, że gdybym sama zaszła w ciążę, nikt by nas tak nie męczył… Ale opłacało się pocierpieć. Pewnego dnia wróciliśmy do domu razem z Karinką. Miała pół roku i była nasza… O jej prawdziwej matce wiedzieliśmy tyle tylko, że miała 16 lat… Szczęście nam sprzyjało.

Krzysiek dostał propozycję pracy na drugim końcu Polski. W innej sytuacji nie chciałabym się przeprowadzać, ale wtedy pożegnałam stare kąty bez żalu.

W naszym bloku wszyscy wiedzieli, że Karinka jest adoptowana

A tam? Mogliśmy rozpocząć nowe życie, uniknąć ciekawskich spojrzeń, niewygodnych pytań. Sprzedaliśmy więc mieszkanie i pełni optymizmu przeprowadziliśmy się na nowe miejsce. Nie zamierzaliśmy ukrywać przed córką, że została adoptowana. Gdy pojawiła się w naszym domu, ustaliliśmy, że gdy przyjdzie właściwy czas, to jej powiemy.

Nie chcieliśmy tylko, żeby dowiedziała się od „życzliwych”, przez przypadek. Ale mijały kolejne lata, a my ciągle milczeliśmy. Najpierw tłumaczyliśmy sobie, że córeczka jest jeszcze za mała, potem, że to nieodpowiedni moment, bo dorasta i już i tak nie radzi sobie z emocjami. Wiecznie wynajdywaliśmy jakieś przeszkody.

Dziś myślę, że odwlekaliśmy tę chwilę ze strachu. Baliśmy się, że córka się załamie albo zbuntuje, przestanie nas kochać… A Karina była całym naszym światem. Cudownym dzieckiem: mądrym, dobrym, pogodnym. Kochała nas nad życie i na każdym kroku nam to okazywała. Nie sprawiała żadnych problemów, opowiadała nam o wszystkim. Świetnie się uczyła. Na koniec roku zawsze miała świadectwo z czerwonym paskiem.

Wrosła w naszą rodzinę i nie chcieliśmy tego zmieniać, burzyć szczęśliwego życia.

Byliśmy przekonani, że nasza tajemnica jest bezpieczna

Okazało się jednak, że nie. To było dwa dni temu. Karina poszła z przyjaciółkami na nowego Bonda, a mąż wybrał się po zakupy do supermarketu. Byłam w domu sama. Właśnie miałam się zabrać za przygotowanie kolacji, gdy zadzwonił dzwonek przy wejściu.

„Kogo licho niesie?” – pomyślałam, otwierając drzwi.

W progu stała młoda kobieta. Nigdy wcześniej jej nie wiedziałam.

– A pani do kogo? – zdziwiłam się.
Do pani, a właściwie do pani córki. Jestem jej biologiczną matką – odparła.

Nogi się pode mną ugięły.

– Jak nas pani znalazła? Proszę stąd natychmiast odejść! – krzyknęłam, próbując zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale mnie powstrzymała.
– Proszę, musimy porozmawiać. To ważne. Nie odejdę, póki mnie pani nie wysłucha – w jej oczach zobaczyłam desperację.
– No dobrze, ale nie tutaj. W kawiarni za rogiem. Za kwadrans – powiedziałam.

Bałam się, że rzeczywiście usiądzie pod drzwiami i natknie się na Karinę. Na samą myśl o tym zrobiło mi się gorąco. Gdy weszłam do kawiarni, już na mnie czekała. Nerwowo popijała kawę.

– O co chodzi? O pieniądze? Nie pozwolę się szantażować! – natarłam na nią, gdy tylko usiadłam przy stoliku.
– Nie jestem szantażystką! Muszę ratować życie swojego dziecka! – krzyknęła.

A potem zaczęła mi opowiadać historię swojego życia… to była smutna opowieść.

Okazało się, że do oddania córeczki zmusili ją rodzice

Nie chcieli, by zmarnowała sobie przyszłość. Długo nie mogła o niej zapomnieć, ale w końcu pogodziła się z jej utratą. Wytłumaczyła sobie, że na pewno ma cudownych rodziców, którzy ją kochają. Po latach spotkała na swojej drodze wspaniałego mężczyznę, wyszła za niego za mąż. Urodziła im się córeczka.

– Cieszyłam się, że dostałam od losu jeszcze jedną szansę. Ale pół roku temu okazało się, że Milenka jest chora na białaczkę. Leczenie okazało się nieskuteczne. Potrzebny jest przeszczep szpiku. Nikt z naszej rodziny nie może być dawcą. Moja, a raczej pani córka jest naszą ostatnią szansą. Wynajęliśmy detektywów, żeby państwa odnaleźli… – zawiesiła głos.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.

– Proszę mi dać kilka dni, muszę porozmawiać z mężem, zastanowić się. To dla mnie bardzo trudne. Karina nie wie, że jest adoptowana. Musimy ją przygotować – przyznałam.
– Rozumiem, ale ja naprawdę nie mam innego wyjścia. Straciłam już jedno dziecko. Nie chcę stracić drugiego. Poczekam kilka dni, ale nie więcej… – powiedziała.
– A potem co?
– Sama jej powiem i poproszę o pomoc – odparła z mocą w głosie.

Czułam, że się nie zawaha. Po powrocie do domu opowiedziałam o wszystkim mężowi. Był w szoku. Na początku nie mógł wydusić z siebie słowa. Potem zaczął krzyczeć, że tamto dziecko nic go nie obchodzi, że nie pozwoli skrzywdzić Kariny. Ale im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej jego krzyki cichły.

– Chcesz pomóc tej kobiecie, prawda? – zapytał w pewnym momencie.
– Tak. Dzięki niej mamy wspaniałą córkę. Jesteśmy jej to winni – odparłam.

No i teraz czeka nas najtrudniejsza rozmowa w naszym życiu. Dużo ryzykujemy. Kto wie, jak zareaguje nasza córka na wiadomość, że jest adoptowana, czy nam wybaczy, że ją tak długo oszukiwaliśmy… Nie ma też gwarancji, że będzie mogła zostać dawcą i że w ogóle zgodzi się na badania. Ale musimy spróbować. Oboje wiemy, że gdybyśmy tego nie zrobili, sumienie nie pozwoliłoby nam normalnie żyć.

Emilia, 45 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama