Reklama

Na narodziny pierwszego wnuka moi rodzice czekali z ogromną niecierpliwością. Ciągle się dopytywali mnie i żony, czy nie planujemy w najbliższym czasie powiększyć rodziny. A my, owszem, planowaliśmy, ale to nie zależało tylko od tego, czy chcemy, czy nie. Wiadomo, jak to mówią, człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. I niestety, żadna z nich dość długo nie trafiała do celu. Leczyliśmy się prawie dziesięć lat, w końcu, gdy już prawie traciliśmy nadzieję, Dorota zaszła w upragnioną ciążę. I naprawdę trudno było powiedzieć, kto był bardziej szczęśliwy – my czy moi rodzice?

Reklama

Nasze dziecko miało dwa pokoje. Jeden powstawał w naszym mieszkaniu, drugi u moich rodziców. Obydwa były w pełni urządzone i wyposażone, obydwa miały szafki z kompletem ubrań i pełno zabawek. Ten drugi, jak mówiła moja mama, był tylko na wszelki wypadek, jakbyśmy potrzebowali gdzieś wyjechać z Dorotą we dwójkę. Ale chyba miała nadzieję, że nasze dziecko będzie tam spędzać co najmniej połowę czasu po urodzeniu.

My sami byliśmy do tego pokoju u rodziców raczej sceptycznie nastawieni, ale też nie wiedzieliśmy za bardzo, jak ostudzić ich zapał. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będziemy musieli korzystać z ich pomocy i na pewno się ona przyda. Ale jej zakres będzie raczej węższy od ich wyobrażeń.

Krzyś urodził się na początku grudnia

Przez pierwszy miesiąc chodziliśmy permanentnie niewyspani. Nawet nie zauważyliśmy, że były święta, bo zabrakło nam sił do ubrania choinki. Dopiero w połowie stycznia zaczęliśmy się ze wszystkim powoli ogarniać. Zresztą, rzeczywiście w dużej mierze dzięki pomocy moich rodziców, bo to im zawdzięczaliśmy choćby to, że od czasu do czasu mogliśmy się wyspać, bo oni pilnowali Krzysia. Już nie przysypiałem w pracy, jak pod koniec roku. A Dorota pomyślała o pójściu do fryzjera i o tym, że moglibyśmy wyskoczyć na dwie, trzy godzinki do znajomych w piątek. Przyjąłem tę propozycję z entuzjazmem i od razu zadzwoniłem do mojej mamy, żeby umówić ją do opieki nad Krzysiem. Była jak zwykle zachwycona.

– Idźcie, nie martwcie się, ja się nim dobrze zajmę – powiedziała.

W piątek wróciłem wcześniej z pracy. Ze zdziwieniem zauważyłem, że Dorota najwyraźniej nie była u fryzjera. Za to siedzi cała we łzach obok Krzysia, a w ręku trzyma termometr.

– Co się stało, kochanie? – zapytałem.

– Twoja matka… twoja matka…

– Co moja matka?

– Przyszła tu bardzo chora. W pierwszej chwili nie zauważyłam, poszłam się przygotowywać do drugiego pokoju. Wracam, a ona wydmuchuje nos, a potem jak gdyby nigdy nic głaszcze Krzysia po główce.

– To… niemożliwe. Coś ci się musiało wydawać!

– Wiem, co widziałam! O Boże – spojrzała przerażona na termometr. – Już ma 37 i 9 kresek… To przez nią!

Okazało się, że Dorota, choć była przerażona chorobą mojej matki, nie bardzo wiedziała, jak ma się w tej sytuacji zachować, żeby jej nie urazić. W końcu wymyśliła, że nasz znajomy odwołał dzisiejsze spotkanie i nigdzie nie wychodzimy. Mama była niezadowolona, że musi już wracać do domu, zamiast pobawić się z wnukiem i chciała mimo to wysłać moją żonę do fryzjera. Ale Dorota była zdeterminowana, żeby się jej pozbyć i wręcz wypchnęła teściową z domu.

Nie mogłem wprost uwierzyć, że moja mama mogła zachować się tak nieodpowiedzialnie. Po cichu uważałem nawet, że Dorota trochę niepotrzebnie panikuje. Postanowiłem jednak sprawdzić rzecz u źródła. Zadzwoniłem do mamy pod jakimś pretekstem. Chciałem tylko usłyszeć jej głos. I niestety okazało się, że zdecydowanie mówi przez nos, w trakcie naszej rozmowy kilka razy kichnęła i strasznie zakaszlała. Wtedy nie wytrzymałem.

– Mamo, ty jesteś chora!

– A skąd, dobrze się czuję. Wy na pewno macie to spotkanie odwołane? Bo jak nie, to ja mogę wpaść do Krzysia.

– Mamo, jak mogłaś?! – nie wytrzymałem nerwowo i krzyknąłem. – Przecież on ma niecałe dwa miesiące, teraz trzeba go wyjątkowo chronić przed wszystkimi chorobami. A ty przychodzisz kaszląca, kichająca…

– A kto ci takich głupot naopowiadał?! Przecież mówię, że zdrowa jestem... – przerwała nagle i zakaszlała tak strasznie, że aż mnie zmroziło. – No rano może jakoś tak mnie trochę drapało w gardle – kontynuowała niezrażona. – Ale ojciec powiedział, żebym wzięła tabletkę do ssania i się nie wygłupiała, bo drapanie w gardle to przecież nie choroba. A wam się to wyjście bardzo przyda...

W tym momencie Dorota podstawiła mi pod nos termometr

– Wiesz co, mamo, nasz syn ma w tej chwili 38 i 3 kreski! – oznajmiłem ostrym tonem. – Jeśli coś mu się stanie, to ci tego nie daruję!

Rozłączyłem się, nie czekając na reakcję matki. Ona mnie zresztą w tej chwili najmniej interesowała. Musieliśmy z Dorotą zająć się naszym synem, jakoś mu pomóc. Było już dość późno, do żadnej przychodni i tak byśmy się nie dostali. Udało nam się wezwać lekarza, który przyjechał koło dwudziestej. Krzyś miał wtedy już prawie trzydzieści dziewięć stopni. Lekarz go zbadał i zapisał syrop na zbicie temperatury. Stwierdził też, że w tej chwili trudno mu powiedzieć, co dziecku jest. I jeśli do jutra stan naszego syna się nie poprawi, to być może będzie trzeba udać się do szpitala…

To był najgorszy weekend w naszym życiu. Środki zbijające temperaturę nie działały. Gorączka spadała do 38 stopni, a po dwóch, trzech godzinach znów wzrastała powyżej 39. Nie można było podać nic nowego, więc schładzaliśmy Krzysia kąpielami. Koniec końców i tak w niedzielę wieczorem wylądowaliśmy z dzieckiem w szpitalu.

Jeszcze rano zadzwoniła moja mama i zapytała, czy nam w czymś nie pomóc, bo ona czuje się już całkiem dobrze. Nawet nie miałem siły się na nią złościć. Po prostu rozłączyłem się bez słowa. Krzyś wyszedł po kilku dniach ze szpitala. Na szczęście dotarł tam odpowiednio wcześnie i trafił na dobrych fachowców, którzy szybko rozpoznali, co mu jest, i potrafili to wyleczyć. Ale gdyby tak nie było, jego życie mogło być poważnie zagrożone...

Nie umiałem wybaczyć mojej mamie, że okazała się tak skrajnie nieodpowiedzialna. Przez kolejne dwa tygodnie nie dzwoniłem do niej. Nie wiem, co myśleli moi rodzice, ale także nie telefonowali, więc sądziłem, że choć trochę poczuwają się do winy. A może po prostu uważałem, że powinni się poczuwać?

Wtedy, jak gdyby nigdy nic, zadzwonił mój ojciec.

– No, co się nie odzywacie? Pomocy przy Krzysiu wam jakiejś nie trzeba?

– A wy już zdrowi jesteście?

– Przecież w ogóle nie chorowaliśmy.

– To ciekawe, od kogo Krzyś się zaraził, skoro my też nie chorowaliśmy, a kontakt miał tylko z nami i z wami!

– Nie krzycz na ojca. Zresztą nie rozumiem, po co robisz taki raban. Nawet jak matka może była ostatnio trochę podziębiona, to jeszcze nie powód, żeby jej nie dać widzieć się z Krzysiem. Małego trzeba hartować i przyzwyczajać do chorób, żeby odporności nabrał.

– Czy ty nie rozumiesz, że prawie go zabiliście?!

– Co ty opowiadasz za głupoty?! Poza tym nie będę z tobą rozmawiał tym tonem. I nie pouczaj mnie, jak należy się obchodzić z małymi dziećmi!

Ręce mi opadły. Oświadczyłem tacie, że nie zobaczą wnuka, dopóki nie zrozumieją, co złego zrobili. Na co mój ojciec odpowiedział, że jak tak, to oni się nie będą narzucać. I dopóki nie zmądrzejemy, to nie mamy co na nich liczyć.

W swoim postanowieniu jestem bardzo wytrwały. Chociaż nie jest nam łatwo, szczególnie Dorocie, na którą teraz w dużej mierze spadała opieka nad Krzysiem. Ale ona również uważa, że postąpiłem słusznie. I choć mija już ponad pół roku od mojej ostatniej rozmowy z tatą, to decyzji nie zmieniłem. W tym wszystkim nie chodzi mi o ukaranie moich rodziców za ich nierozsądne postępowanie, tylko o fakt, że po tym, co zrobili, nie potrafię im już zaufać. A przecież nie mogę powierzać opieki nad swoim dzieckiem komuś, komu nie ufam. I choć żal mi, szczególnie mojej mamy, to nie potrafię inaczej.

Marek, 32 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o wielkiej rodzinie, ale życie mnie zweryfikowało. Byłam bezpłodna. Moją matczyną miłość przelałam na córkę sąsiadki”
  • „Nowa opiekunka w przedszkolu była wulkanem energii, dzieci ją kochały. W życiu bym nie pomyślała, że jest ciężko chora”
  • „Nasz synek trafił do szpitala. Żona obwiniła mnie o ten wypadek, a przecież to mogło się zdarzyć także jej...”
Reklama
Reklama
Reklama