Reklama

Głowę miałem pełną zmartwień, gdy córka szła do zerówki. Niepokoiłem się, jak szybko nawiąże nowe znajomości, jak będzie radzić sobie z nauką. No i na jaką nauczycielkę trafi. Wszyscy wiemy, jakie to ważne.

Reklama

Gdy po szkolnym apelu na rozpoczęcie roku poszliśmy do sali, by poznać wychowawczynię Mai, byłem bardziej stremowany od córki. Zobaczyłem jednak tę nauczycielkę i napięcie opadło. Na pierwszy rzut oka było widać, że to ciepła i sympatyczna kobieta. Niemłoda, bo na oko ponad pięćdziesięcioletnia, ale uśmiechnięta i uważna. Miała na imię Ewa.

– Dzień dobry, królewno – zwróciła się do Mai, gdy podeszliśmy do niej oboje. – A kogóż to przyprowadziłaś dzisiaj do szkoły?

Córcia była jeszcze trochę wystraszona, więc przytuliła się do mnie i zaniemówiła. Jak zwykle postanowiłem ją ratować z opresji.

– Maja dzisiaj przyszła z tatą – uśmiechnąłem się, a nauczycielka spojrzała na mnie z sympatią.

– Aha, z tatą… – odpowiedziała, a potem znów skierowała swoje słowa do Mai. – Tylko nie przyprowadzaj taty codziennie, bo nie zmieści się nam w żadnej ławce.

Szkolna codzienność szybko potwierdziła moje przypuszczenia

Na drugi dzień zostawiłem małą z ciężkim sercem, ale odbierałem już w wyśmienitym humorze. Maja była szczęśliwa, rozszczebiotana i podekscytowana tym, czego zdążyła się nauczyć o szkolnym życiu.

Cały czas trajkotała też o pani. Jaka jest dla nich dobra, jaka wspaniała.

– My się do pani Ewy nawet przytulamy – mówiła.

– Wszyscy naraz?

– Nie, po kolei. Jak ktoś wstanie z ławki i podejdzie. Ona nam pozwala, bo jesteśmy maluchy. Tak o nas mówi.

Pani Ewa każdego dnia udowadniała, że jest serdeczną wychowawczynią i bardzo dba o samopoczucie dzieci. Wiele razy widziałem, jak troskliwie się nimi zajmuje, jak doskonale radzi sobie z ich smutkami i odczytuje ich nastroje. Bardzo mnie to cieszyło.

Nie przeszkadzało mi więc w ogóle, że nasza wychowawczyni była już w wieku przedemerytalnym. Co prawda, zerówka jako jedyna klasa nie miała założonego adresu mailowego, ale to nie był problem. Nie przejmowałem się też tym, że pani myliły się niekiedy zeszyty do korespondencji, i w plecaku córki znajdowałem czasem kajety jej koleżanek. Cóż z tego, że pani Ewa była już trochę zapominalska i roztrzepana? Co z tego, że nie znała nowych technologii? Ważne, że była dla dzieci dobra i serdeczna.

Na pierwszym zebraniu rodziców okazało się jednak, że jestem w mniejszości, bo znaczna część rodziców uznaje te drobiazgi za poważny problem. Pretensje padały na forum.

– Bardzo bym prosiła, żeby pani pilnowała tych dzienniczków. Żeby wkładała je pani do właściwych plecaków. Nie chciałabym, żeby notatki i opinie dotyczące mojego dziecka przeglądał ktoś obcy – robiła pretensje jedna z mam.

– Sądzę, że nikt ich nie przegląda. Nawet jeśli je pomylę… – broniła się pani.

– Nie wiadomo! – żachnęła się mama.

– A skoro już padła kwestia korespondencji… – wstał inny rodzic.

– Kiedy będziemy mieli swojego maila i dlaczego go jeszcze nie mamy?

– Proszę wybaczyć, ja jestem niekomputerowa – uśmiechnęła się pani Ewa.

Kobieta siedząca obok mnie przewróciła oczami. A potem wstała i wyartykułowała swoją pretensję.

– Słyszałam też, że bywają dni, w które nasze dzieci nie wychodzą na dwór. I to nawet gdy jest pogoda…

– No, wiecie państwo. Jest ich sporo, a ja nie jestem już najmłodsza. Gdy nie ma akurat do pomocy innej nauczycielki, zostajemy w klasie.

Mijały kolejne miesiące szkoły. Maja dobrze się uczyła, miała wiele koleżanek i kolegów, więc prowadzałem ją rano na zajęcia ze spokojem. Niechętnie chodziłem natomiast na zebrania szkolne. Za każdym razem przewijały się te same problemy i pojawiały podobne pretensje. Lobby niezadowolonych z pani Ewy było bardzo silne, o czym przekonałem się trzy miesiące przed zakończeniem roku szkolnego.

Właśnie wtedy na tablicy ogłoszeń przed salą pojawiła się kartka informująca o tym, że trójka klasowa zorganizowała spotkanie rodziców poza szkołą. Gdy stawiłem się w umówionym miejscu z żoną – a była to restauracja należąca do ojca jednego z chłopców – okazało się, że spotkanie ma charakter konspiracyjny. A o co chodziło? O panią Ewę właśnie.

Uważam, że ta kobieta była nauczycielką z powołania

– Drodzy państwo – zaczęła przewodnicząca trójki klasowej. – Chcielibyśmy omówić kwestię zmiany wychowawczyni. Dzieci przechodzą z zerówki do pierwszej klasy, więc jest teraz doskonała okazja, żeby klasę przejął ktoś młody i z inicjatywą. Bo chyba wszyscy zgadzamy się, że z panią Ewą są problemy. Ona jest typem nauczyciela z poprzedniej epoki, a my potrzebujemy kogoś nowoczesnego, kto zainspiruje nasze dzieci.

– A czy to możliwe, żebyśmy wpłynęli na zmianę wychowawcy? – powątpiewał ktoś z sali.

– Myślimy, że tak. Wystarczy, że trójka klasowa w imieniu wszystkich rodziców poprosi o to dyrekcję.

– A dlaczego pani Ewa tak się państwu nie podoba? – zapytałem.

– Z wielu powodów, proszę pana – odpowiedział klasowy skarbnik.

– Pani Ewa nie podejmuje na przykład żadnych inicjatyw, jeśli chodzi o konkursy międzyklasowe i międzyszkolne. Dzieci nie biorą w nich udziału. A powinny, żeby nauczyć się rywalizacji i rozbudzić ambicje! – Czy próbował się pan kiedyś dodzwonić do pani Ewy? – dołożył swoje trzy grosze kolejny niezadowolony rodzic. – Proszę spróbować. Podała numer do siebie, a nigdy nie odbiera. Przecież powinniśmy mieć z nią stały kontakt.

– No nie jestem pewien, czy to konieczne… – próbowałem wtrącić.

– Proszę pana, a jej metody pedagogiczne? Nie zauważył pan, że pani Ewa uczy dzieci tak, jak to się robiło dwadzieścia lat temu?

Litania pretensji ciągnęła się jeszcze długo. Próbowałem polemizować, zbijać argumenty przeciwników pani Ewy, ale na próżno. Widziałem, że wielu rodziców zostało już przekonanych, a ci, którzy się wahali, ulegali presji grupy. Nie zrobił na nich wrażenia nawet mój koronny argument, że dzieci są z wychowawczynią szczęśliwe. Nie mogłem pojąć, jak można nie brać pod uwagę tak ważnej kwestii, dla mnie to była podstawa. Byłem wściekły, ledwo się opanowałem.

Ależ mi było głupio! Ale ona zachowała się z klasą

Po tej burzliwej dyskusji przeprowadziliśmy głosowanie. Zdecydowana większość rodziców chciała zmiany wychowawczyni. Tym samym trójka klasowa została zobowiązana, by załatwić sprawę. No i załatwiła.

Jeszcze w trakcie roku szkolnego dowiedzieliśmy się, że pani Ewa nie będzie prowadziła dzieci w pierwszej klasie. Miała się nimi zająć jakaś młoda nauczycielka. Na zakończenie roku szkolnego pani Ewa pożegnała się z nami i dziećmi z godnością. Gdy dziękowała nam za współpracę, patrzyłem na tych, którzy wymyślili, by od nas odeszła. Nie mrugnęli nawet okiem. Zresztą, co mieliby powiedzieć?

Potem zaczęły się wakacje.

Dwa miesiące minęły nam beztrosko i radośnie. Nawet na wczasach Maja wspominała szkołę z uśmiechem na twarzy. Wiedziałem, że to zasługa pani Ewy, że to dzięki niej moja jedynaczka tak lubi chodzić na zajęcia. Dlatego zastanawiałem się, jak zareaguje na nową nauczycielkę.

Poznaliśmy ją oboje z córką w pierwszy dzień szkoły. Pani Iwona jest młoda, energiczna i pewna siebie.

Kiedy przywitała nas w klasie, pierwsi podeszli do niej ci, od których zaczęła się cała historia ze zmianą wychowawczyni. Widziałem, że są podekscytowani. A ona? Zachowywała się kulturalnie, ale sprawiała wrażenie dość sztywnej i zasadniczej. Uśmiechała się, lecz nie było w tym uśmiechu serdeczności, a jedynie grzeczność. Wcale mi się to nie podobało.

W pierwszych dniach szkoły bardzo często wypytywałem Maję, jak jej się podoba nowa wychowawczyni. Ciężko było jednak coś z niej wyciągnąć, bo była znacznie mniej wylewna niż w przypadku poprzedniej. Potakiwała tylko, że pani jest fajna, że jest im z nią dobrze. Czekałem więc w kolejnych tygodniach, aż sama poczuje potrzebę, by trochę poopowiadać. No i w końcu naszło ją na zwierzenia. Zaczęło się jednak od skarg…

– Co się dzieje, kochanie? – zapytałem pewnego dnia, gdy jechała w samochodzie smutna i cicha.

– Bo się dzisiaj popłakałam…

– Dlaczego? – zdziwiłem się.

– Pani była niesprawiedliwa.

– Jak to?

– Bo jak wstałam z ławki, żeby jej pokazać, że zepsuła mi się temperówka i nie mogę naostrzyć ołówka, ona na mnie nakrzyczała.

– Nakrzyczała? Dlaczego?

– Bo myślała, że ja idę do koleżanki, a my nie możemy chodzić po klasie.

– A wyjaśniłaś jej, dlaczego wstałaś?

– Nie pozwoliła mi. Odesłała na miejsce i zabroniła mi mówić.

Podpytywałem córkę wtedy, czy pani często krzyczy, czy dzieci dobrze się z nią czują. I dowiedziałem się, że jest im znacznie mniej wesoło, niż było z panią Ewą. Pani Iwona wymagała podczas zajęć zupełnej ciszy, surowiej karała za wszelkie przewinienia, rzadziej pozwalała dzieciom się bawić, częściej i surowiej je oceniała. Z każdym tygodniem przybywało dni, w których Maja wychodziła ze szkoły smutna i przygnębiona.

Gdyby nie Maja, śmiałbym się tym idiotom w nos

Teraz już co rusz opowiadała mi o swoich szkolnych porażkach, o reprymendach. Widziałem, że mała nie wytrzymuje ciśnienia. Że pani Iwona narzuciła za duży rygor i że traktuje te biedne siedmiolatki, jakby miały już po dwanaście lat. Jakby były gotowe do codziennego, rygorystycznego oceniania. Maja po prostu przestała lubić szkołę. Było kiepsko.

– Halo, królewno, dlaczego się nie ubierasz? – pytałem ją rano, gdy mimo pobudki leżała ciągle w łóżku, przykryta kołdrą po sam nos.

– Brzuch mnie boli!

– Znów? Co się dzieje? W nocy też cię bolał? – przysiadałem przy łóżku.

– W nocy nie, ale rano mnie rozbolał.

– Przyniosę ci coś ciepłego do picia, to przejdzie, zobaczysz.

Sytuacja powtórzyła się kilka razy, zanim zorientowaliśmy się, że te bóle nie są spowodowane zatruciem czy chorobą, a strachem przed pójściem do szkoły. Maję coraz częściej wybudzały w nocy nieprzyjemne sny i coraz rzadziej chciała dzielić się z nami opowieściami o szkolnym życiu.

Nie tylko ona jedna tak reagowała. W końcu sprawa została poruszona na zebraniu szkolnym. Duża część rodziców prosiła panią Iwonę o większą tolerancję dla dzieci. Nawet ci, którzy ją do nas sprowadzili, wymownie milczeli. Wychowawczyni obiecała, że maluchom trochę odpuści, ale obietnicy nie dotrzymała. No cóż, nie jest przecież łatwo w kilka dni zmienić siebie i swoje metody.

W końcu postanowiliśmy iść z żoną do dyrekcji. Nie zdążyliśmy jednak, bo wcześniej na tablicy ogłoszeń pojawiło się ogłoszenie o nieformalnym zebraniu rodziców dzieci z klasy pierwszej A. Coś mi to przypominało…

Z gorzkim uśmiechem wyobraziłem sobie, jak ci sami rodzice, którzy pozbyli się pani Ewy, będą zachęcać teraz, byśmy wymienili panią Iwonę. No i stało się. Spora część z nich – bez żadnej skruchy, bez słowa „przepraszam” – namawiała, byśmy znów zmienili nauczycielkę.

– Może chcielibyście poprosić panią Ewę, żeby wróciła? – skomentowałem złośliwie.

– To chyba niemożliwe – powiedziała jedna z tych osób.

– No i musielibyśmy ją przeprosić – zaśmiałem się pod nosem.

– Co takiego?

– Nie, nic. Proszę kontynuować.

Nie chciałem się kłócić.

Po co jątrzyć, po co wypominać, skoro wszyscy się zreflektowali i będziemy mieli nową panią. Tak myślałem… Niestety, okazało się, że tym razem dyrektorka szkoły nie jest już tak chętna do zmiany nauczyciela.

Raz przystała na naszą prośbę, bo to był koniec roku szkolnego, bo dzieci przechodziły z zerówki do pierwszej klasy. No i była to pierwsza taka inicjatywa z naszej strony. Tym razem sprawa wyglądała na znacznie bardziej problematyczną. Dyrektorka obiecała porozmawiać z wychowawczynią, poprosić ją, by zmieniła podejście. Nic poza tym.

Tak to wszystko dziś wygląda

Pani Iwona co jakiś czas łagodnieje, delikatnie odpuszcza dzieciom, by za chwilę wrócić do swoich przyzwyczajeń, a my regularnie się z nią przepychamy. Zagryzam zęby, bo czasem krew mnie zalewa na myśl o tym, że pozbyliśmy się tak wspaniałej nauczycielki. I to w imię przerośniętych ambicji rodziców… Coś okropnego!

Sylwester, 35 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Mam dziecko z mężem siostry, ale nikt o tym nie wie. Prawda wyszła a jaw, gdy córka zachorowała na białaczkę"
  • „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”
  • „Usunęłam ciążę, żeby leczyć raka. Nie chciałam osierocić dwóch synków. Sąsiedzi wyzywali mnie od morderczyń”
Reklama
Reklama
Reklama