Reklama

Miałam dwa lata, kiedy urodziła się Iza, więc nie mogę tego pamiętać. W mojej świadomości po prostu od zawsze miałam młodszą siostrę, ale rodzice twierdzili, że bardzo nie chciałam rozstać się ze swoim statusem jedynaczki.

Reklama

To, co najlepiej zapamiętałam z dzieciństwa – tego PRZED – to opowieści mamy o małej Oldze próbującej wchodzić do głębokiego wózka siostrzyczki albo odpychającej ją od mamy i żądającej karmienia piersią.

– Byłaś taka zazdrosna o dzidziusia! – śmiała się mama, kiedy miałam już siedem czy osiem lat i mogłam zrozumieć, jak nieładnie się zachowywałam. – To dlatego, że jako jedynaczkę bardzo cię rozpieszczaliśmy.

– Ale teraz Olga już bardzo kocha Izę, prawda? – tata zawsze spieszył mi z pomocą. – Prawda, że jesteś dobrą siostrzyczką?

Oczywiście kiwałam wtedy z zapałem głową, ale miałam wrażenie, że i tak każdy, kto słyszał opowieści mamy, podejrzewał mnie o ciągłą zazdrość o siostrę. Czułam się więc zobowiązana do tego, by wszystkim udowadniać, że ją kocham i lubię się z nią bawić.

Ale to nie do końca była prawda. Iza była dwa lata młodsza i kiedy ja już byłam w szkole, ona wciąż chodziła do przedszkola.

Najlepsze przyjaciółki

Miałam dwie najlepsze przyjaciółki z klasy, z którymi trzymałam się na przerwach, a potem bawiłam w świetlicy. Miałyśmy swój własny, dziecięcy świat, odgrywałyśmy księżniczki albo bawiłyśmy się w stadninę koni.

A potem Iza skończyła sześć lat i mama postanowiła posłać ją do pierwszej klasy z pominięciem zerówki. Ja miałam osiem i od dwóch lat trzymałam się z Natalką i Basią. Czy to takie dziwne, że nie miałam najmniejszej ochoty zajmować się młodszą, słabo radzącą sobie w pierwszej klasie siostrą podczas przerw i, co gorsza, w świetlicy? Czy można mnie winić, że płakałam, kiedy mama Basi zapraszała Natalkę po lekcjach do domu, a ja nie mogłam iść, bo przecież Iza – zdaniem mamy – nie mogła zostać w świetlicy sama.

– Ale ja zostawałam sama! – próbowałam dyskutować, przekonywać.

– Ty miałaś siedem lat, a ona poszła do szkoły rok wcześniej – odpowiadała mama i kazała mi opiekować się siostrzyczką. – Dzieci w klasie są od niej starsze i nie chcą się z nią bawić. Dobrze, że jesteście w tej samej szkole.

Rosło we mnie poczucie krzywdy

Basia i Natalka miały coraz więcej spraw, w których nie uczestniczyłam – ich mamy woziły je do domu sztuki, spędzały razem popołudnia. Choćbym nie wiem, jak się starała, byłam coraz bardziej z boku naszego trio, a nowej przyjaciółki nie mogłam zdobyć, bo kiedy tylko przekraczałam próg klasy i wychodziłam na przerwę, miałam na głowie młodszą siostrę.

Tamtego lata przyjechała do nas kuzynka. Maja miała dziesięć lat, a ja dziewięć. Byłam zachwycona, bo wreszcie miałam do zabawy kogoś starszego. To Maja wymyślała, co będziemy robić, to ona kombinowała, jak przechytrzyć rodziców, żeby pójść oglądać szczeniaczki do sąsiada, chociaż kategorycznie nie było nam wolno wychodzić za furtkę.

Oczywiście Iza wszędzie chciała chodzić z nami, a mama na to naciskała. Nikogo nie obchodziło, że kiedy tylko mała się do nas zbliżała, Maja wyciągała kolorowanki albo książkę, a ja zostawałam z obowiązkiem niańczenia siostry. Kuzynki nikt nie zmuszał do zabaw z młodszym dzieckiem, a ona nie miała na to ochoty. Skutek był taki, że ja traciłam okazję do przeżywania u jej boku wspaniałych przygód, a w zamian zostawałam z coraz bardziej znienawidzonym obowiązkiem zajmowania się Izą.

Nie zdążyłyśmy z Mają zapobiec nieszczęściu

Któregoś dnia postanowiłyśmy z Mają wymknąć się wcześnie rano, zanim jeszcze Iza się obudzi, i zniknąć na cały dzień. Wiedziałam, że mama będzie niezadowolona i pewnie da mi wieczorem jakąś karę, ale zamierzałam przyjąć ryzyko. Dzień tylko z Mają był tego wart!

Zaczęło się fantastycznie, zrobiłyśmy sobie domek w stodole, próbowałyśmy wytresować kurę, kuzynka pokazała mi, jak robić gwiazdę i stać na rękach. W końcu rozłożyłyśmy się z kocem na końcu sadu i robiłyśmy „sekrety” czyli układałyśmy w malutkich dołkach kwiatki, kamyczki czy wyniesione z domu guziki i inne błyszczące drobiazgi, a potem nakrywałyśmy je znalezionymi szkiełkami. Miejsce zakopania „sekretu” mogła znać tylko najlepsza przyjaciółka, i rozpierała mnie duma, że wiem, gdzie swoje zakopała Maja. Byłam szczęśliwa, dzień przepiękny, bawiłam się wspaniale.

A potem znalazła nas mama.

– Nie możesz tak robić! Jesteś samolubna! – nakrzyczała na mnie, a ja paliłam się ze wstydu przed Mają. – To twoja siostra! Powinnaś się nią zajmować z przyjemnością! Proszę bardzo – włożyła mi w dłoń rączkę Izy – bawcie się razem, aż was zawołam na obiad.

Czułam się upokorzona i pokrzywdzona. Maja przewróciła oczami na znak, że ona nie będzie się bawić z maluchem, a ja naprawdę znienawidziłam i mamę, i Izę.

Po godzinie zmuszania się do grania w gumę z siostrą i znudzoną kuzynką, zaproponowałam tej drugiej na ucho, że zaczniemy zabawę w chowanego, a potem tak się schowamy Izie, żeby nie mogła nas długo znaleźć.

– I jak ona będzie szukać, to pójdziemy zrobić nowe sekrety! – byłam podekscytowana tym śmiałym planem. – Mam srebrny kordonek z szuflady babci, zobacz!

Zostałam nagrodzona łaskawym uśmiechem kuzynki i pięć minut później chichotałyśmy, kucając za szopą na drewno, i obserwując zza rogu, jak siedmioletnia Iza biega po podwórku, zagląda pod plandekę na traktor i wypatruje nas nawet wysoko na drzewach.

Byłyśmy zadowolone, że zdołałyśmy się wyrwać, i nie zamierzałyśmy zdradzać małej, gdzie ma nas szukać. Zajęłyśmy się grzebaniem w ziemi i układaniem „sekretów”.

Nagle, może jakieś dziesięć minut później, coś mnie tknęło i wyjrzałam zza szopy.

Izy nie było widać.

– O nie! – krzyknęłam, czując, że nogi się pode mną uginają. – Furtka jest otwarta! Wyszła! Mama mnie zabije!

To była najważniejsza zasada zabawy poza domem: nie wolno wychodzić za ogrodzenie. Rodzice podkreślali to wiele razy. Na posesji byłyśmy bezpieczne, ale poza nią – zdaniem mamy i taty – czyhało na nas coś złego. Faktycznie, niedaleko domu była szosa, jeszcze kawałek dalej – tory. Dlatego zawsze słuchałyśmy rodziców i tego zakazu.

Wybiegłyśmy szukać Izy, by złapać ją, zanim stanie się coś złego. I zanim mama zrobi mi coś złego, że pozwoliłam jej wyjść za bramkę.

Ale to nie my ją znalazłyśmy.

To nas zobaczyła pani Stefańska i zaczęła krzyczeć, żebyśmy biegły po mamę.

Maja puściła się pędem w kierunku domu, a ja pobiegłam za starszą sąsiadką.

Krzyki siostry usłyszałam już z daleka. Iza leżała na drewnianym stole ogrodowym, a dwoje dorosłych niemal całkowicie ją zasłaniało. Siostrzyczka wyła.

– Już, kochanie, zaraz cię zawieziemy do szpitala… – powtarzała córka pani Stefańskiej, a jej mąż przykładał Izie coś do twarzy.

Kiedy mama przybiegła z Majką, sąsiedzi wytłumaczyli jej, że nie zdążyli pomóc małej.

– Nie wiem, co to były za psy. Nie widziałam ich tu wcześniej.

Młoda Stefańska biegła obok mamy do auta brata, który właśnie zajechał pod siatkę.

– Dwa takie wielkie… Zatamowaliśmy krwawienie, ale chyba trzeba szyć…

Nie dostałam kary, po prostu przestali mnie kochać

Kiedy tata wrócił ze szpitala, wyglądał jak ktoś obcy, blady i przybity.

– Iza została w szpitalu – powiedział głucho. – Ma pogryzioną twarz, ręce i…

Tu potarł oczy i zacisnął pięści. Byłam tak przerażona, że poczułam, jak po udzie leci mi strużka moczu.

– Mama została z nią… – ojciec wziął głęboki wdech. – Iza miała operację – kontynuował. – Straciła… straciła…

Mój tata nie potrafił tego powiedzieć. Rozpłakał się, i to było straszniejsze, niż gdyby mnie sprał pasem.

Iza straciła oko.

Bezpańskie psy, które ją zaatakowały, poszarpały jej twarz i uszkodziły gałkę oczną.

I to była moja wina.

Mama wcale nie wróciła wtedy do domu. Tata co chwilę pakował coś do torby i jeździł do szpitala, Maja wyjechała, mną zajmowała się sąsiadka. Raz zapytałam, czy nie mogłabym pojechać do babci, a odpowiedź taty złamała mi serce:

– Babcia nie chce cię widzieć. Mama jej wszystko opowiedziała.

Jedyną osobą, która mogłaby mnie choć trochę pocieszyć, mogłaby być Maja, ale dorośli podjęli decyzję, że nie wolno nam się kontaktować. Uznałam to za element kary. Ta kara trwała przez całe moje późniejsze życie…

Moja siostrzyczka straciła oko i śliczne rysy, ja zaś straciłam miłość rodziców, babci, bliższej i dalszej rodziny. Straciłam prawo do obchodzenia urodzin i dostawania prezentów na gwiazdkę. Ale najważniejsze, co mi odebrano, to prawo do cierpienia.

Nie wolno mi było płakać z żadnego powodu, nie wolno mi było mówić, że coś mnie boli, albo że jest mi smutno.

– Tobie jest przykro?!

– Ciebie boli głowa?!

– Tobie było zimno w nocy?!

Nauczyłam się, że kara nigdy się nie skończy. Każda moja prośba, skarga, nawet ból – wszystko było kwitowane tym, że nie mam prawa niczego się domagać ani na nic użalać, bo Iza cierpi dużo bardziej. I mnie ból głowy przejdzie, a ona już nigdy nie odzyska oka ani połowy twarzy.

Rodzice nigdy nie ukarali mnie w formalny sposób za to, że wtedy zostawiłam siostrę bez opieki. Nie dostałam lania, nie musiałam nic robić za karę. Po prostu… przestano mnie kochać. I okazywano mi na każdym kroku, że jestem zbrodniarką, która w imię swojej egoistycznej przyjemności naraziła siostrzyczkę na potworną traumę i okaleczenie.

Osobą, która nienawidziła i obwiniała mnie najmniej, była sama Iza. Może dlatego, że była za mała, żeby zrozumieć mój udział w tragedii, a może – ponieważ świetnie wiedziała, że nie wolno jej było wychodzić za furtkę. Zlekceważyła zakaz i stało się to, przed czym ją przestrzegano.

Ale tak było tylko na początku, kiedy miała wszystko jeszcze świeżo w pamięci. Później zaczęła nasiąkać opowieściami mamy. Te o mojej rzekomej dzikiej zazdrości o noworodka zastąpiły inne – o tym, jaką złą siostrą ZAWSZE byłam. Jak nie chciałam się opiekować siostrzyczką na przerwach w szkole i wolałam bawić się z koleżankami. Tragedia z psami była w narracji mamy logiczną konsekwencją mojego egoizmu i niezrozumiałej niechęci do młodszej siostrzyczki.

Opanowała mnie bezradność

Kiedy miałam szesnaście lat, regularnie się cięłam. Tylko ból fizyczny koił chociaż na moment cierpienie, jakie nosiłam w duszy. Oczywiście nikt o tym nie wiedział – kaleczyłam się żyletkami wysoko po udach, przypalałam zapalniczką wnętrza przedramion i nosiłam zawsze długi rękaw. Wiedziałam, że jeśli to się wyda, usłyszę jedynie, że nie mam prawa mieć depresji, bo przecież to Iza ma gorzej.

Iza wtedy już całkowicie wierzyła w wersję dorosłych. Nie pamiętała chyba nawet momentu, kiedy podjęła decyzję, że wyjdzie za furtkę. Od lat słyszała, że to ja ją zostawiłam i gdzieś sobie poszłam, gdy ona była malutka i głupiutka. Widząc w lustrze swoją oszpeconą twarz, za każdym razem przypominała sobie, że to się stało z mojej winy.

Kiedy miałam osiemnaście lat, spotykałam się potajemnie z jednym chłopakiem. Nie chciałam, by ktokolwiek o tym wiedział, ale jakimś cudem Iza się dowiedziała.

– Fajnie, że kogoś masz – powiedziała.

– Szkoda, że mnie nikt nigdy nie zechce.

Uczyłam się wtedy do matury, siedząc na swoim łóżku. Ona siedziała przy biurku w naszym wspólnym pokoju i patrzyła przed siebie. Miała już wtedy szklane oko, ale czasami miałam wrażenie, że jest w nim więcej życia niż w tym drugim, prawdziwym.

– Możesz nie mówić o Hubercie rodzicom? – poprosiłam. – I nie mów tak, też będziesz mieć chłopaka.

– Tak? – spojrzała na mnie ze złością. – Myślisz, że Hubert by z tobą był, gdybyś wyglądała jak ja? Myślisz, że ktokolwiek by był?

– Przestań… – próbowałam ją pocieszyć. – Kiedy się umalujesz i zrobisz sobie grzywkę, wyglądasz ślicznie. I masz świetną figurę, to się liczy dla facetów dużo bardziej!

– Jasne! – prychnęła. – Tak sobie wmawiaj. Ale mi tego oszczędź! I jeśli nie chcesz, żeby rodzice wiedzieli o twoim Huberciku, to z nim zerwij! Masz maturę, musisz się uczyć – dodała z jadem.

Wtedy zrozumiałam, że straciłam nie tylko prawo do bycia w jakikolwiek sposób nieszczęśliwą, ale także… do szczęścia. Bo to też było „nie fair” wobec siostry.

Nie zerwałam z Hubertem.

Iza mnie sypnęła.

Mama nazwała mnie dziwką i zapytała, czy mój chłopak wie, co zrobiłam, i skoro tak, to jak może w ogóle chcieć być z kimś tak okropnym jak ja.

Dotrwałam do matury, potem uciekłam

Życie nie jest jednak takie jak w amerykańskich filmach, gdzie dziewczyna z prowincji przyjeżdża do miasta z drobnymi w kieszeni, a potem wydarza się coś niezwykłego i zostaje modelką, aktorką albo żoną milionera.

Ja najpierw trafiłam do hostelu, gdzie spałam w pokoju z siedmioma innymi kobietami. Znalazłam pracę w restauracji, ale płacono mi grosze, z napiwków nie mogłam wyżyć.

Zgłosiłam się do pilnowania dzieci, sprzątałam, pracowałam na stacji benzynowej. Jadłam ryż z majonezem i hot-dogi, których nie sprzedaliśmy w terminie.

Najgorsza jednak była nie bieda, tylko świadomość, że przed niczym tak naprawdę nie uciekłam. Wciąż miałam poczucie winy, uważałam, że nie zasługuję na nic dobrego. A już na pewno nie na miłość. Nie chodziłam na randki, byłam ciągle sama.

Wiadomość o śmierci ojca zastała mnie przy „odświeżaniu” parówek do hot-dogów.

Wiedziałam, że miał kłopoty z sercem, ale jego śmierć była zaskoczeniem.

Pojechałam do domu, lecz uciekłam prosto z pogrzebu, kiedy usłyszałam od babci, że to ja przyczyniłam się do jego śmierci.

Wiedziałam, że Iza zdała maturę, ale nie poszła do pracy. Mieszkała z mamą, żyły z zasiłków i renty. Wiodło im się kiepsko, dom wymagał remontu, nie starczało im na ogrzewanie. Kiedy więc mama zadzwoniła, żebym jej przesłała pieniądze, nawet się nie zdziwiłam.

– Ale ja nie mam… – tłumaczyłam się, jakbym znowu zrobiła coś złego. – Wystarcza mi tyle, żeby zapłacić za mieszkanie i coś do jedzenia. Naprawdę nie zarabiam tu kokosów.

Nie uwierzyła mi. Znowu nazwała egoistką. Kiedy zapytałam, dlaczego ani ona, ani Iza nie mają pracy, obraziła się na mnie.

Jakiś czas później wichura zerwała część dachu. Tym razem to babcia zażądała ode mnie pieniędzy. Miałam wtedy już umowę o pracę. Poszłam do banku i wzięłam największą pożyczkę gotówkową, jaką chcieli mi przyznać.

Przez jeden dzień mama zachowywała się tak, jakbym nie była wcielonym złem. Potem znowu wyjechałam. Nikt nawet nie zapytał, ile spłacam co miesiąc.

Tu zaszła zmiana

W końcu, po kilku latach w mieście, udało mi się poznać mężczyznę, z którym stworzyłam dobry związek. Wiedział o Izie i dramacie z dzieciństwa. Tyle że on wcale nie uważał, że była w tym moja wina.

– Przecież ty miałaś dziewięć lat, a Iza była dzieckiem twoich rodziców – podsumował.

– Opieka nad nią była ich prawnym obowiązkiem. To oni go nie dopełnili i zrzucili winę na ciebie. Nie jesteś winna temu, co się stało. Byłaś dzieckiem!

Dopiero wtedy zaczęło mi świtać, że to może być racja. Że może ja też jestem ofiarą, tak samo jak Iza. Że całe piekło, jakie mi zgotowała rodzina, było tylko próbą zagłuszenia wyrzutów sumienia mamy.

Kiedy już mieszkałam z Rafałem, zadzwoniłam do Izy. Chciałam się spotkać tylko z nią. Mama nie chciała ze mną w ogóle rozmawiać.

Kiedy siostra do mnie przyjechała, wyznała, że mama wydała większość pieniędzy ode mnie na alkohol, a dachu nie naprawiła. Obie mieszkały u babci.

– Uważasz, że to też moja wina? – nie mogłam się powstrzymać od złości.

Prawdziwe oko Izy zaszło łzami.

– Nie… – szepnęła. – Mam dwadzieścia pięć lat. Przestałam uważać, że to ty byłaś wtedy winna. Mogłam nie wychodzić za furtkę, ktoś mógł przypilnować swoich psów, mama mogła na nas zerkać przez okno… Ale stało się, jak się stało. To był wypadek… Po prostu wypadek. Ale wiesz co? To nie było najgorsze, co mnie spotkało w życiu. Najgorsze jest teraz!

Nagle zaczęła szlochać.

Powiedziała mi, że już nie może wytrzymać z mamą i babcią, że chce żyć normalnie, a nie być traktowana jak nieszczęsna kaleka.

Zaproponowałam jej, żeby zamieszkała na jakiś czas z nami. Załatwiłam jej pracę, przedstawiłam znajomym.

O dziwo, Iza okazała się dobrą pracownicą, ludzie ją lubią i nikomu nie przeszkadza jej zdeformowana twarz. Sztucznego oka wielu w ogóle nie zauważa.

Dzisiaj obie jesteśmy mężatkami, ona ma syna, ja dwie córki. Jestem szczęśliwa, że udało nam się w życiu pomimo tego, co się wydarzyło w dzieciństwie. Iza nie ma do mnie żalu. Ściska mnie tylko na myśl, że mogła nigdy go nie mieć. Że wtedy nawalili dorośli, robiąc ze mnie kozła ofiarnego. Zabrakło rozmów, może terapii, ale przede wszystkim – miłości. Ale nie mam żalu do mamy. Wiem, że też ma ogromne poczucie winy, które topi w alkoholu. Smutno mi z tego powodu. Odzyskałam siostrę i bardzo chciałabym odzyskać mamę. Wybaczyłam jej. Wiem, że lubi czytać różne historie. Mamo, jeśli przeczytałaś moją, to pamiętaj, że Cię kocham. Po prostu zadzwoń.

Olga

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama