Reklama

Ależ u ciebie bałagan, dziewczyno! – mama rozejrzała się po naszym niewielkim mieszkaniu i pokręciła głową z dezaprobatą. – Dwoje dzieci wychowałam, mnóstwo roboty miałam, ale nigdy nie dopuściłabym do czegoś takiego. A już Sylwunia to w ogóle…

Reklama

Jasne. Sylwunia. Jeszcze o mojej idealnej siostrze nie było dziś mowy!

Udając zaaferowanie gotującą się wodą, czym prędzej uciekłam z „pola rażenia”, czyli z zasięgu wzroku i głosu mojej matki. „To tylko czterdzieści minut, więcej tu nie wytrzyma” – powtarzałam sobie, nalewając wodę do szklanki drżącymi rękami.

Owszem, nie radzę sobie. Co się dziwić. Mam trójkę dzieci i męża nieroba! A siostra? Jedno dziecko, dobrze zarabiającego, przystojnego męża. Nie pracuje, bo nie musi i mieszka w domu pod miastem. Coś jeszcze?

Odkąd pamiętam, młodsza siostra była w naszym domu faworyzowana. Wszyscy się nią zachwycali i tylko w moich oczach jawiła się jako potwór, który powoli pozbawia mnie wszystkiego, co mam: uczuć rodziców, pokoju, przywilejów! Momentami marzyłam, żeby Sylwia po prostu rozpłynęła się w powietrzu!

Moja siostra dorastała i denerwowała mnie coraz bardziej. Pewnie znacie ten typ. Długonoga blondynka o idealnej figurze. Gdyby chociaż była głupia albo opryskliwa, ale nie, nic z tych rzeczy! Sylwia od pierwszej klasy uczyła się znakomicie i działała na rzecz „dobra ogółu”. Wybrali ją nawet na przewodniczącą samorządu. Wszyscy ją uwielbiali. Kochało się w niej pół szkoły (faceci), a drugie pół (dziewczyny) chciało się z nią przyjaźnić.

Czy mając kogoś takiego obok siebie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, można nie nabawić się kompleksów? I ja się takich kompleksów nabawiłam się bardzo szybko.

Nasi mężczyźni też różnili się od siebie

Radziłam sobie tak, że po prostu ignorowałam istnienie Sylwii. Bardzo szybko znalazłam własny krąg znajomych. Może nie byli to tacy piękni i idealni ludzie jak ci, którzy kręcili się wokół mojej siostry, a już na pewno nie mogli się pochwalić takimi ocenami jak jej przyjaciele, ale za to lubili mnie jako mnie. Nie traktowali mojej osoby jak trampoliny do celu, którym było znalezienie się blisko Sylwii!

Muszę przyznać, że moja siostra przynajmniej początkowo czyniła wiele zabiegów, żeby nas do siebie zbliżyć. Zapraszała mnie na imprezy do swoich przyjaciółek, poznawała z chłopakami… Ale każde takie spotkanie sprawiało, że czułam się we własnej skórze tylko gorzej!

Otaczający Sylwię ludzie byli zamożni, wygadani, uprzejmi, inteligentni. A ja? No cóż… Przy nich wydawałam się przeciętniakiem, szarą myszką, zwykłym kopciuszkiem.

Potem przyszła dorosłość. Ona zakochała się w Karolu, ja też miałam za sobą pierwsze randki z moim obecnym mężem, Marcinem.

Nasi faceci bardzo różnili się od siebie. Karol był ucieleśnieniem marzeń wszystkich dziewczyn na roku. Wysoki, przystojny, z bogatego domu. Świata poza moją siostrą nie widział.

Oświadczył się jej po pół roku znajomości, po dwóch miesiącach kupił jej w prezencie niewielki samochód. Patrzyłam na to wszystko jak na hollywoodzką bajkę. W porównaniu z życiem Sylwii, mój związek to była zwykła polska szarzyzna. Jak kręcony ręczną kamerą serial przy wysokobudżetowej produkcji zza oceanu.

Wiedziałam, że Marcin lubi popijać, że bywa agresywny, ale panicznie bałam się zostać sama. Nawet kiedy na drugim roku mój chłopak rzucił studia i zatrudnił się u wuja na budowie, wzięłam to za dobrą monetę:

– Przynajmniej jest pracowity! Nie każdy odziedziczy majątek po rodzicach jak twój Karolek – wykrzyczałam siostrze, kiedy sugerowała, że Marcin nie postępuje najmądrzej.

Na czwartym roku studiów zaszłam w ciążę. Nieplanowaną, oczywiście. Tak wyszło. Nie mieliśmy pieniędzy na zabezpieczenia. Wtedy już nie było o czym mówić. Szybki ślub, wynajem zagrzybionej kawalerki pod miastem.

Sylwia wzięła swój bajkowy ślub dwa lata później, na egzotycznej wyspie, w drogim hotelu. Podobno nie chciała takiego przepychu, ale jakoś w to nie wierzyłam. Która panna młoda nie marzy o tym, by w tym wyjątkowym dniu poczuć się jak księżniczka?! „Wstrętna hipokrytka” – pomyślałam, gdy mi to mówiła.

Na ślub nie pojechałam. Nie miałabym się w co ubrać, zresztą wtedy miałam już inne, „dorosłe”, jak je nazywałam, sprawy na głowie.

Sylwia kilka razy mnie namawiała, oferowała nawet, że zapłaci za bilet lotniczy dla mnie i dla Marcina, ale byłam niezłomna w swojej decyzji. Wzięłam kredyt, żeby wysłać jej „godny” prezent, ale to było wszystko. Nie zamierzałam patrzeć na ten przepych.

Jeśli o mnie chodzi, to od tej pory mogłyśmy się już nie widywać. Ale Sylwia zabiegała o kontakty ze mną. Dzwoniła, przyjeżdżała. Za każdym razem jej wizyty wywoływały w moim sercu ukłucie zazdrości. Coraz to lepsza figura, droższy samochód. Przez chwilę miałam nadzieję, że będą mieli kłopoty z zajściem w ciążę, ale nie… Po „przepisowych” dwóch latach przyszła na świat Patrycja i od razu skradła serca całej rodziny, podobnie jak kiedyś zrobiła to jej matka.

Muszę przyznać, że siostrzenica potrafi być urocza jak mało kto. Poza tym wszyscy chyba wiedzą, że zjawiskowa uroda raczej pomaga w życiu niż przeszkadza… Patrycja jest szczuplutka, ma bladą, alabastrową cerę niczym arystokratka i duże, jakby wiecznie zdziwione oczy. To, że jest przy tym wyjątkowo małomówna, co szczególnie widać przy mojej rozbrykanej i zdecydowanie za pulchnej trójce, tylko dodaje jej uroku.

W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak jeszcze bardziej ograniczyć kontakty z siostrą. Co tu dużo mówić, po prostu dusiłam się z zazdrości. Przy jej cudownym, wręcz baśniowym życiu, moje wydawało się farsą! O tym, co słychać u Sylwii, wiedziałam z cotygodniowych wizyt matki, która bezustannie porównywała mnie do siostry.

Jej mąż był przyzwoity i zaradny, mój to pijak i nierób. U niej w domu był porządek, u mnie człowiek potykał się o porozrzucane wszędzie ubrania, puste opakowania i zabawki. Jej dziecko było ładne, słodkie i inteligentne, moje dzieci…

Cóż, kocham je nad życie, ale obiektywnie rzecz biorąc, to po prostu łobuziaki, które kulturę osobistą najwyraźniej odziedziczyły po ojcu.

Nic dziwnego, że wobec takich porównań niecierpliwie wyczekiwałam, kiedy mama w końcu sobie pójdzie!

Od razu wyczułam, że stało się coś złego

Kiedy tym razem zamknęły się za nią drzwi, usiadłam na kanapie, nalałam sobie piwa (tak, był środek dnia, ale rzeczywistość w tym domu czasami mnie po prostu przerastała) i w tym momencie zadzwonił telefon.

– Ala? – głos Sylwii, choć jakiś zmieniony, poznałabym na końcu świata.

Momentalnie się najeżyłam.

O co tym razem chodzi tej damulce? Nie przywieźli świeżych kwiatów? Córcia nie dostała najwyższej noty na lekcjach pianina?

– To ja – mruknęłam niezbyt uprzejmie. – W czym mogę ci pomóc?

– Jest jeszcze u ciebie mama? – moja siostra miała dziwny głos.

– Właśnie wyszła – burknęłam znowu, gotowa odłożyć słuchawkę.

I wtedy usłyszałam chlipnięcie. Nie mogłam się mylić. Moja piękna, idealna, niezłomna siostra płakała!

– Coś się stało? – z trudem przemogłam niechęć, żeby w ogóle wydusić z siebie to pytanie.

– Nie… Tak… W zasadzie… – teraz było już dla mnie ewidentne, że Sylwię spotkało coś złego.

– Wyduś to w końcu z siebie, dziewczyno! – zachęciłam siostrę, może niezbyt uprzejmie, ale skutecznie.

– Patrycja… Ona jest chora – szepnęła moja siostra. – Dziś się dowiedziałam. Mogę do ciebie przyjechać?

Przez ułamek sekundy pomyślałam o bałaganie w mieszkaniu, fakcie, że nie mam nic na obiad, i że Marcin być może znowu wróci pijany i będę się za niego wstydziła przed siostrą. Ale na szczęście szybko oprzytomniałam i na głos powiedziałam tylko:

– Ależ tak, oczywiście.

Sylwia była u mnie w ciągu pół godziny. Pomyślałam, że pewnie wzięła taksówkę. W końcu, cóż to był dla niej za wydatek, nie to co dla mnie…

Kiedy jednak zobaczyłam siostrę w drzwiach, natychmiast cała zazdrość wywietrzała mi z głowy. Sylwia była jeszcze szczuplejsza niż zwykle. Włosy miała szare, matowe, oczy podkrążone. Jeśli przez sekundę bałam się, że będzie chciała sprawdzać stan mojego mieszkania, musiałam mieć nierówno pod sufitem.

Sylwia nawet się nie rozejrzała. I nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie obchodził jej „bałagan”. Nigdy nie robiła mi uwag na temat porządku jak mama. Ilekroć u mnie była, co nie zdarzało się często z mojej winy, była miła, uprzejma i pomocna. To ja wmówiłam sobie, że jest snobką i gburem.

– Co z twoją Pati? – zapytałam z troską, jak już posadziłam siostrę z kubkiem gorącej herbaty w zabałaganionej kuchni.

– Ma rzadką chorobę krwi. Leczą ją, ale… – Sylwia znowu zaniosła się płaczem.

Nagle przypomniałam sobie mlecznobiałą skórę siostrzenicy. Bladość, którą ja uważałam za coś ładnego… Tak, to wiele tłumaczyło.

– Ale przecież teraz medycyna poczyniła taki postęp. Możecie ją leczyć za granicą, możecie…

– Ty nic nie rozumiesz – Sylwia ścisnęła mocno kubek z herbatą. – Nie ma już „nas”. Karol mnie zostawi, jak się o tym dowie. Jego pieniądze… On sam… On odbierze mi Patusię! I będzie miał rację. To moja wina – dokończyła nagle twardo.

Oniemiałam. Jak nic dziewczyna zwariowała. Tak bywa, kiedy człowiekowi za wiele zwali się na głowę.

– Możesz mi wytłumaczyć, w jaki sposób choroba córki może być twoją winą? – powiedziałam powoli. – To są geny. To jest wrodzone – mówiłam jak do opóźnionej w rozwoju osoby, ale Sylwia gwałtownie mi przerwała.

– Mylisz się. To moja wina.

A potem opowiedziała mi najbardziej przerażającą i niespodziewaną historię, jaką zdarzyło mi się usłyszeć w całym moim życiu.

Sylwia wcale nie była taka idealna, jak sądziłam. Osoba, którą znałam, nigdy nie istniała! Moja siostra stworzyła ją na potrzeby otoczenia…

– Od piętnastego roku życia nie radziłam sobie z presją, jaką wszyscy na mnie wywierali – mówiła, nie patrząc na mnie. – Z tym, że zawsze muszę być we wszystkim najlepsza. Zawsze uśmiechnięta, miła, dobrze ubrana, przygotowana na zajęcia. Przed maturą po raz pierwszy wzięłam prochy.

Spojrzałam na nią przerażona. To nie mogła być prawda! Nie ona, nie moja doskonała siostra!

– Tak, tak, nie patrz tak na mnie. Nie kłamię. One pomogły mi utrzymać szczupłą sylwetkę, doskonale się uczyć, zdobyć Karola… Potem, jako dorosłej kobiecie, pomagały mi działać jak robot. Wszyscy mi zazdrościli idealnie wysprzątanego domu, wychowanego dziecka i pracy naukowej. Tylko że człowiek to nie maszyna. Nie dałoby się tego zrobić bez pomocy chemii – szepnęła Sylwia.

Milczałam wstrząśnięta.

– Potem przyszły inne tabsy – kontynuowała moja siostra. – Nie dało się tego długo ukrywać przed Karolem. Kiedy zaszłam w ciążę, kazał mi zerwać z nałogiem. Straszył, że to wpłynie na życie dziecka… Na jego zdrowie… – zaczęła płakać.

Nie mogłam tego znieść. Chciałam jej pomóc, ale coraz jaśniejszym stawało się dla mnie, że jej pomóc się nie da. Sama sobie nawarzyła tego piwa. To był jakiś koszmar!

– Po urodzeniu Pati czułam się taka smutna, taka samotna. Karola wiecznie nie było, zarabiał pieniądze. Znów zaczęłam brać, żeby jakoś zagłuszyć lęk i smutek. Nie przeszkadzało mi to, że karmię piersią… Zresztą, szybko przestałam. Wolałam co innego – wyznała. – Patrycja była głośna, dużo płakała. Raz czy dwa podałam jej delikatne środki uspokajające...

Spojrzałam na nią ze zgrozą. Boże, ta dziewczyna oszalała! Co ja słyszę?!

Nie wierzyłam w to, co usłyszałam

Drzwi się otworzyły i wszedł Marcin. Od drzwi wyczułam, że wypił piwo czy dwa, ale nagle wydało mi się to niegroźnym przewinieniem. Ku swojemu zdumieniu zdałam sobie sprawę, że moje zwykłe życie było o niebo lepsze od zakłamanego życia Sylwii! I która z nas miała lepiej?

– …Patrycja zmieniła się po nich. Stała się cicha, spokojna, łagodna. Nawet rysy twarzy jej się zmieniły. Zaczęłam jej podawać leki uspokajające coraz częściej. Widziałam, że jest bledsza niż inne dzieci, Karol kilka razy sugerował, że warto by z nią iść do lekarza, ale ja zwlekałam z wizytą. Bałam się, że wtedy wszystko może wyjść na jaw… Byłam taka głupia! Taka nieodpowiedzialna! Dziś rano zemdlała, poszłyśmy do lekarza…

Sylwia zaniosła się głośnym płaczem, a ja siedziałam jak zaczadziała. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Całe życie czułam się obok niej jak Kopciuszek! Tymczasem, jeśli ktoś tu miał problem, to na pewno nie ja.

– Przecież nie tak miało być, siostrzyczko. Przecież to ty jesteś tą, która miała mieć idealne życie… – szeptałam bez sensu, obejmując ją.

A potem powtarzałam jak mantrę:

– Coś wymyślimy, poradzimy. Przecież nie wszystko jeszcze stracone.

Ale w głowie kołatała mi się uparcie niechciana myśl: „Złe siostry w bajce o Kopciuszku spotyka zasłużona kara. Czyżby to była właśnie twoja?”.

Na głos oczywiście nie powiedziałam ani słowa. Przecież nie chciałam zranić Sylwii. Ona już wystarczająco zraniła siebie samą. I dziecko. I wszystkich wokół… Nawet jeśli z zewnątrz wyglądało to inaczej.

Alicja, lat 36

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama