Reklama

Nasz syn, Mateusz, jest w drugiej klasie podstawówki. Kiedy szedł do szkoły, martwiliśmy się, czy da sobie radę. I nie chodziło nam o jego wyniki w nauce, ale o to, jak odnajdzie się wśród kolegów, czy zdobędzie przyjaciół, czy będzie lubiany. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy okazało się, że Mateusz nie tylko znalazł się w zgranej, dziarskiej i wesołej paczce kolegów, ale i ma przyjaciela – Tomka.

Reklama

Bardzo nas to cieszyło, więc robiliśmy, co tylko można, żeby te jego dobre stosunki z kolegami podtrzymać. Chłopaki mieszkali na tym samym osiedlu, więc Mateusz sporo czasu spędzał z nimi na podwórku. Zapisaliśmy go też do klubu na piłkę nożną, bo chodzili tam wszyscy jego koledzy. No i w końcu postanowiliśmy urządzić mu w domu huczne urodziny. Syn też już był na dwóch takich przyjęciach, więc wypadało się zrewanżować.

Zaprosiliśmy na tę imprezę wszystkich chłopaków z paczki. Było ich ośmiu, więc szykowało nam się w domu niezłe zamieszanie. Upiekłam tort, przygotowaliśmy przekąski – te zdrowe i te na co dzień zakazane. Nadmuchaliśmy kilkanaście balonów, kupiliśmy śmieszne czapki, piszczałki i wynieśliśmy z pokoju Mateusza część mebli, żeby rozbrykana paczka miała więcej miejsca.

W końcu przyszli – cała ósemka. Każdy rodzic przyprowadził swojego gagatka i umówiliśmy się, że odbiorą ich za cztery godziny. Mówię o nich: „gagatki”, bo strasznie psocą. Wciąż tylko kombinują, co by tu nabroić. Tym razem też tak było.

Od początku mało nie roznieśli mieszkania. Zamiast bawić się w pokoju syna, biegali po całym domu. Jak już jeden z nich potrącił telewizor i mąż dosłownie w ostatniej chwili złapał odbiornik, to zagoniliśmy ich do pokoju Mateusza. Tam szaleństwo trwało nadal. Krzyczeli, śmiali się, przekrzykiwali. Aż tu nagle… w jednej chwili wszystko ucichło.

Przyłapałam ich na gorącym uczynku!

Kiedy przez jakieś dziesięć minut nie dochodziły do nas żadne hałasy, poczuliśmy się zaniepokojeni. Każdy rodzic wie, że od wrzasków i krzyków bardziej niebezpieczna jest tylko cisza, bo wtedy wiadomo, że maluchy kombinują coś szczególnie niebezpiecznego. Podeszłam więc po cichu do drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Usłyszałam, że chichoczą. Do moich uszu dotarło też kilka urwanych słów: „A patrz na to… hihihihi”, „A zobacz tu. Ja cie, cyce!”. Bez wahania chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi.

Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Mieli bardzo głupie miny, a jeden z nich – najlepszy kolega mojego syna, Tomek – chował telefon do kieszeni. Mateusz jeszcze nie miał swojego aparatu, ale część z jego kolegów już od rodziców telefony dostała.

– Co robiliście, chłopaki? – zapytałam z uśmiechem.

– Nic, mamo, siedzimy tylko – szybko wypalił Mateusz.

Był z nich wszystkich najbardziej zmieszany. Znałam mojego syna i wiedziałam, kiedy kłamie.

– No to bawcie się ładnie. Zostawię wam drzwi otwarte. Nie zamykajcie się, dobrze?

Pokiwali tylko głowami i już do końca urodzin bawili się w tradycyjny sposób – wrzeszcząc i wywracając pokój do góry nogami. Ja natomiast, poszłam do męża podzielić się z nim swoimi podejrzeniami.

– Karol, mamy problem…

– No wiem, słyszę, jak się drą. Ale spokojnie, jeszcze dwie godziny i pójdą do domu – uśmiechnął się.

– Nie, nie chodzi o to… Raczej o to, co robili, kiedy było cicho.

– O matko, co znowu takiego?

– Wiesz, że chłopcy już mają komórki… No i Tomek im chyba na swoim telefonie pokazywał jakieś sprośne zdjęcia…

Mąż chciał zrobić zmartwioną minę, ale mu nie wyszło i parsknął śmiechem.

– Ty się głupio nie śmiej, tylko powiedz, co robimy? – oburzyłam się.

– A co mamy zrobić? Jak chłopaki pójdą, to trzeba z Mateuszem pogadać, żeby nie oglądał już takich zdjęć z nimi!

– A nie powiemy nic rodzicom Tomka?

– Nie! Nie wiesz, jacy są ludzie? Będą bronić syna, a na nas naskoczą, że go oczerniamy. Trzeba chłopaków teraz przypilnować, a potem z Mateuszem pogadać. Ja to zrobię, nie martw się – zapewnił mnie i wrócił do oglądania meczu.

Nie umiałam być taka spokojna jak mąż – co rusz latałam do pokoju, żeby doglądać, czy chłopcy nie gapią się znowu na te świństwa w telefonie Tomka. Na szczęście wkrótce zaczęli się schodzić rodzice. Przyszła też mama Tomka. Na nią szczególnie zwróciłam uwagę. Nie tylko dlatego, że to jej mały był „bohaterem” dnia, ale też dlatego, że wyglądała bardzo nieskromnie. Włosy miała ufarbowane na kruczo-czarno, z purpurowym balejażem. Kiecka odsłaniała całe uda w czarnych pończochach we wzorki, a w szpilkach, które miała na sobie, ja zabiłabym się po pierwszych pięciu krokach. Natychmiast zrezygnowałam z pomysłu, żeby jej cokolwiek mówić. Gdyby to była mama taka jak ja, to jeszcze bym się wahała. Ale w takim przypadku uznałam, że mąż miał rację.

Zaraz po wyjściu gości, Karol wziął Mateusza na rozmowę. Miał taki zwyczaj, że zawsze, kiedy przychodziło do poważnych pogadanek, wyciągał jego ulubione puzzle i przy tym długim układaniu z nim rozmawiał. Tak zrobił i tym razem. Nie minęło pół godziny, jak wyszedł z pokoju syna. Miał naprawdę nietęgą minę.

– No więc, twoja intuicja częściowo cię zawiodła, kochanie… – zaczął.

– Nie oglądali sprośnych zdjęć? – zapytałam z nadzieją.

– Oglądali, w tej kwestii miałaś nosa. Ale nie były to zdjęcia ściągnięte z internetu.

– A skąd?

– Zrobił je tata Tomka.

– Matko Boska, co ty mówisz?! Jakie zdjęcia? Czyje zdjęcia?!

– Mamy Tomka… Ja też nie chciałem uwierzyć, ale nasz syn przedstawił logiczne wytłumaczenie. Karol mówi, że Tomek dostał komórkę po swoim tacie, kiedy ten kupił sobie nową. Widać ojciec robił takie fotki żonie, a potem zapomniał, że gdzieś je tam w tym aparacie schował… – Tomek uśmiechnął się głupio.

– Matko jedyna, przecież Tomek to Mateusza najlepszy kolega! – załamałam ręce.

– No wiem, wiem…

No i co my mamy w tej sytuacji zrobić?

Nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze to, że ktoś miał potrzebę robienia takich fotografii, w miarę rozumiałam, ale już fakt, że potem traktował sprawę bezpieczeństwa takich zdjęć tak beztrosko, był dla mnie wstrząsający. Byłam zła na tę babę i jej męża. Jak tylko wyobraziłam sobie, co na tych fotografiach mogło się znaleźć, nachodziła mnie ochota, by pójść natychmiast do tych ludzi i wygarnąć im całą prawdę. Aż trzęsłam się ze złości, kiedy pomyślałam, że mój niewinny synek przypatrywał się tej nagiej lafiryndzie na zdjęciach. Cały wieczór dochodziłam do siebie. Na szczęście następnego dnia, kiedy przeszły mi nerwy, spojrzałam na tę sprawę nieco inaczej. W końcu to był tylko jeden raz. Zresztą Karol twierdził, że jego zdaniem nasz Mateusz już o wszystkim zapomniał. No i pewnie by tak było, gdyby Tomek już tych fotek więcej chłopakom nie pokazywał. Niestety…

Kilka dni po swoich urodzinach Mateusz przyszedł ze szkoły bardzo markotny. Długo za nim chodziłam i wypytywałam, co się stało, ale on nie chciał powiedzieć. Dopiero wieczorem, kiedy wzięliśmy go z mężem do nas do łóżka, wyznał, że chłopaki w szkole znów oglądali zdjęcia na komórce Tomka. A że on nie chciał, to śmiali się z niego, że jest mięczak.

– Maciek powiedział nawet na mnie „pedał”. Ja wiem, że to brzydkie słowo, mamo…

Znów mną zatrzęsło. Tym razem nabrałam pewności, że coś z tą sprawą zrobię. Że nie mogę jej tak zostawić. Mąż ciągle odradzał wizytę u rodziców Tomka. Uważał, że wyłożenie kawy na ławę może zaszkodzić przyjaźni naszych dzieci. A ostatnie, czego chcieliśmy, to skłócić syna z jego paczką. Jeszcze rodzice Tomka powiedzieliby swojemu synowi, skąd o tej całej sprawie wiedzą i Mateusz zaraz dostałby łatkę donosiciela. Mimo wszystko musieliśmy coś zrobić.

W końcu doszliśmy razem do wniosku, że skoro Tomek pokazuje te zdjęcia w szkole, to jest to także sprawa nauczycieli. Ustaliliśmy więc, że najlepiej będzie, jeśli w tajemnicy przed Mateuszem i przed jego kolegami, pójdziemy do wychowawczyni ich klasy. Niech ona porozmawia z rodzicami Tomka. W końcu to jej praca i to ona powinna dbać o to, żeby w szkole panowały porządne obyczaje.

No i tak zrobiłam. Poszłam do szkoły i opowiedziałam o wszystkim wychowawczyni Mateusza. Była w niemniejszym szoku niż ja. Jednocześnie zapewniła mnie, że sprawę załatwi i że rodzice Tomka na pewno się o wszystkim dowiedzą. Swoją obietnicę spełniła, ale pociągnęło to za sobą zupełnie inne konsekwencje, niż się spodziewaliśmy.

Mieliśmy nadzieję, że rodzice Tomka po prostu mu tę komórkę zabiorą, że poczują się winni i szybko wykasują te zdjęcia. Bo to przecież była ich wina. Chłopak, jak to dziecko w jego wieku, mało co z tego wszystkiego rozumiał. Oni jednak wszystkie konsekwencje tej żenującej sprawy zrzucili na syna. A dowiedzieliśmy się o tym od naszego Mateusza.

A może trzeba było przemilczeć sprawę!

– Co się stało, Misiu…? – zapytałam Mateusza, kiedy odebrałam go ze szkoły.

Miał bardzo smutną minę. Zresztą zaraz po moim pytaniu się rozpłakał.

– Bo już nie będę miał przyjaciela! – po policzkach pociekły mu łzy.

– Jak to? Co ty mówisz?

– Tomka przenoszą do innej szkoły.

– Dlaczego? – pytałam, choć już się domyślałam.

– Za te zdjęcia. Tomek przyszedł dzisiaj bardzo smutny i powiedział mi w tajemnicy, że tata go bardzo zbił i nakrzyczał na niego. Powiedział, że go ze szkoły zabierze, że zapisze do innej!

– Uspokój się, synku. Może tak tylko w nerwach mówił… – przytuliłam syna do siebie.

Naprawdę miałam nadzieję, że rodzice Tomka się opamiętają. Ale się pomyliłam. Oni tego Bogu ducha winnego chłopca przenieśli do innej szkoły. Jakieś dwa tygodnie później Mateusz znów przyszedł do domu zapłakany. Powiedział, że Tomka nie było, a pani powiedziała, że chłopak już do ich klasy nie będzie chodził.

Długo syna uspokajałam. Przekonywałam, że jeszcze sobie znajdzie innego przyjaciela, że to nie koniec świata. Oczywiście, tak się stało. Już miesiąc po tych wydarzeniach siedział w ławce z tym Maćkiem, co go wcześniej przezywał. Już się „na zawsze polubili”. I niby całą tę historię mamy już za sobą, ale ja nie mogę przejść nad tym, co się stało, do porządku dziennego. Jakoś nie mogę się pogodzić z całą tą sytuacją.

Nie potrafię zrozumieć, jak można być tak niesprawiedliwym i nieodpowiedzialnym rodzicem. Najpierw samemu bardzo ważnej rzeczy nie dopilnować, a potem obarczać winą za całe wydarzenie niewinne dziecko. Niektórych ludzi nigdy nie zrozumiem.

Czasem zastanawiam się też, czy i my dobrze zrobiliśmy, że o tych zdjęciach powiedzieliśmy wychowawczyni Mateusza. Może mogliśmy jednak tę sprawę przemilczeć? Może byłoby lepiej? Sama już nie wiem. Bo gdybyśmy nie przekazali tej informacji do szkoły, to Tomek najpewniej by w niej pozostał… Czuję, że mniej lub bardziej przyłożyliśmy rękę do skrzywdzenia tego biednego malca i bardzo mnie to gryzie.

Małgorzata, 37 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Z dobrej woli pomogłam synowi przy wychowaniu wnuka. Z czasem stałam się ich służbą, a oni zaczęli mnie wyśmiewać”
  • „Córka po stracie babci ma okropną traumę. Widziała śmierć na własne oczy, zamknęła się w sobie i przestała mówić”
  • „Zabrałem syna na wyprawę, żeby zrobić z niego prawdziwego faceta. Tymczasem to ja okazałem się słabeuszem bez wyobraźni”
Reklama
Reklama
Reklama