Reklama

To miało być miłe niedzielne popołudnie. Mój chłopak wreszcie mi się oświadczył i z tej okazji jego rodzice zaprosili nas do siebie na obiad. Nie po raz pierwszy, ale w trakcie poprzednich spotkań miałam wrażenie, że nie traktują mnie zbyt poważnie. Owszem starali się być mili, grzeczni, ale to wszystko. Żadnej serdeczności! Jakbym była tylko przelotną miłostką ich ukochanego jedynaka, którą nie warto zaprzątać sobie głowy, bo wkrótce i tak zniknie z horyzontu. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Miałam więc nadzieję, że i zachowanie rodziców narzeczonego się zmieni.

Reklama

Początkowo obiad przebiegał w miłej atmosferze. Mama Piotra donosiła z kuchni coraz to nowe przysmaki, tata pilnował, by w kieliszku nie zabrakło mi wina. Oboje zapewniali, jak bardzo cieszą się z naszych zaręczyn i mają nadzieję, że będziemy żyli razem długo i szczęśliwie.

Powiedziała, że musi ze mną porozmawiać

Wszystko zmieniło się po deserze. Gdy dopijałam ostatni łyk kawy i dojadałam ciasto, zauważyłam, że mama Piotra spojrzała znacząco na męża. A potem nagle poprosiła mnie, bym pomogła jej posprzątać ze stołu. Bo chce ze mną porozmawiać. Zerwałam się i zebrałam talerze. Kilka minut później siedziałyśmy przy stole w kuchni.

Nie spodziewałam się niczego złego. Byłam pewna, że chce ze mną zwyczajnie pogadać. Pośmiać się, poplotkować. Jak kobieta z kobietą. Ale nie.

– Piotr wspominał, że ślub planujecie wziąć mniej więcej za pół roku – zaczęła od razu teściowa.

– Tak, chcemy mieć czas, żeby wszystko dobrze zorganizować. Jest przecież tyle rzeczy do omówienia i zrobienia. Trzeba wybrać kościół, salę weselną… – wyliczałam.

– No właśnie, lista spraw do załatwienia jest bardzo długa – wpadła mi w słowo. – A ja chciałabym, żebyś dopisała do niej jeszcze kilka bardzo istotnych punktów. Rozumiesz… Mężowi i mnie bardzo na tym zależy. Naszemu synowi zresztą też.

– Piotr o niczym mi nie wspominał… – zdziwiłam się.

– A, bo on jest taki w tobie zakochany, że o bożym świecie nie pamięta i nie myśli logicznie. Ale od tego ma matkę, by go w tym zastąpiła, prawda? – zapytała, przywołując na twarz coś w rodzaju uśmiechu.

– W porządku, więc o co chodzi? – spytałam z obawą, bo przez skórę czułam, że szykuje mi niespodziankę.

– Po pierwsze chcielibyśmy, żebyś jeszcze przed ślubem zrobiła badania na obecność wirusa HIV! – wypaliła.

– Na co? – wybałuszyłam oczy.

– No nie wiem, czemu jesteś taka zaskoczona. To przecież w dzisiejszych czasach plaga! Założę się, że teraz, gdy się kochacie, Piotr używa prezerwatyw, bo zawsze go tego uczyłam. Ale po ślubie pewnie to się zmieni, bo chyba planujecie powiększyć rodzinę – świdrowała mnie wzrokiem.

– Owszem zamierzamy mieć dzieci… – wydusiłam, za wszelką cenę starając się zachować spokój.

– Tak? To bardzo się cieszę. Ale w związku z tym powinnaś także zrobić badania na płodność – odparła.

– Słucham? – nie mogłam uwierzyć.

– Ojej, zrozum! Tyle się przecież słyszy w telewizji o młodych parach bezskutecznie starających się o potomstwo… To wielki problem! A Piotr jest naszym jedynym synem. Musimy mieć pewność, że pewnego dnia zostaniemy dziadkami! – odparła.

– To wszystko? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, bo ledwie trzymałam nerwy na wodzy, chociaż matka Piotra jakby tego nie widziała.

– Podpytaj też rodziców, czy wśród waszych najbliższych nie było chorób dziedzicznych. Może nosisz w sobie jakąś genetyczną bombę? Trzeba sprawdzić, czy to nie przeniesie się na dzieci – ciągnęła, a mnie z wściekłości zrobiło się ciemno przed oczami.

Pewnie się domyślacie, co było dalej. Wybuchłam! Zaczęłam wrzeszczeć, że mam dość tej idiotycznej rozmowy, że nie pozwolę się obrażać. I oczywiście, proszę bardzo, mogę zrobić te wszystkie badania, ale pod warunkiem, że Piotr zrobi sobie identyczne. Bo przecież ja też nie mam gwarancji, że nie jest nosicielem HIV. A co do płodności… To w tej telewizji wyraźnie podkreślili, że teraz to głównie mężczyźni mają z tym problem.

– Kto wie, czy to przypadkiem pani ukochany synek nie strzela ślepakami! – krzyknęłam na koniec i wyszłam z ich domu, trzaskając drzwiami.

Kątem oka zauważyłam, że niedoszła teściowa złapała się za serce i z trudem zaczęła łapać powietrze.

Naprawdę nie wiem, co mam zrobić. Bardzo chciałam wyjść za Piotra, ale teraz mam wątpliwości. Rozmawiałam z nim przez telefon o tym wydarzeniu. Stwierdził, że nie powinnam była tak się unosić, bo jego mama bardzo to odchorowała. A przecież nie chciała mnie obrazić. Tylko zadbać o naszą szczęśliwą przyszłość.

Wyobrażacie to sobie? Skoro on tak bezkrytycznie patrzy na wszystko, co robi jego mamusia, to chyba jednak nie powinniśmy brać tego ślubu.

Ewa, lat 22

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama