„Rodzice podrzucają dzieci do sali zabaw, a potem nie odbierają telefonów. Maluchy płaczą, są głodne i zmęczone”
To mają być rodzice! Zaczęłam teraz patrzeć inaczej na te dzieci. Do tej pory wydawały mi się rozwydrzone, ale zrozumiałam, że one chcą tylko zwrócić na siebie uwagę.
- redakcja mamotoja.pl
Na pierwszy rzut oka wyglądali na porządnych, chyba nieźle sytuowanych, może nawet wykształconych ludzi. Nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Zostawili pod moją opieką swoje dziecko i...
Pracuję w tak zwanym „Małpim Gaju”, czyli sali zabaw dla dzieci
Wiecie, takiej przechowalni z piłeczkami, gdzie rodzice zostawiają swoje pociechy, kiedy idą robić zakupy. Posiadamy też zewnętrzny plac zabaw, co sprawia, że praca jest nieco bardziej skomplikowana. Trzeba pilnować, żeby dzieci na pewno nie wybiegły za płot.
Nie była to praca moich marzeń, ale kiedy nie dostałam się na studia, musiałam coś robić. Miałam ukończony kurs animatora i to wystarczyło, żebym dostała tę robotę. Po pierwszym tygodniu już miałam dość. Lubię dzieci, ale bez przesady!
Tu ich było za dużo i zachowywały się jak psiaki spuszczone ze smyczy. Obserwując te szalejące kilkulatki, dochodziłam do wniosku, że rodzice chyba nie wychodzą z nimi na dwór, dlatego maluchy tu wyładowują całą swoją energię. Były rozwydrzone, nieposłuszne i hałaśliwe. A ja nad tym żywiołem musiałam zapanować i dopilnować, żeby zabawa nie skończyła się jakimś dramatem.
Po całym dniu pracy byłam wykończona
Pomyślałam, że muszę poszukać innej roboty. Ale to nie było łatwe, więc na razie tu tkwiłam. pewnego dnia, rodzice przyprowadzili do nas pięcioletniego Piotrusia. Dopilnowałam całej procedury: wzięłam od rodziców zgodę na pozostawienie dziecka pod moją opieką, poprosiłam o numer telefonu, założyłam na rączkę chłopca bransoletkę z jego imieniem i namiarami na rodziców i razem z nim pomachałam im, gdy odchodzili.
Piotruś był nieśmiały, więc poświęciłam mu kilka minut, żeby się rozkręcił, poznał inne dzieciaki. Kiedy zaczął w końcu szaleć w zabawkach, odetchnęłam z ulgą. Mniej więcej po pół godzinie zrobiłam tradycyjny obchód. Wyłapywałam wszystkie „moje” dzieci, pytałam, czy chcą siusiu. Zdarza się, niestety, że rozbawione maluchy zapomną powiedzieć o swoich potrzebach i nie zdążą do toalety. Piotruś oznajmił, że chce mu się pić.
Rodzice nie zostawili nam pieniędzy, więc zadzwoniłam do nich, żeby zapytać o to, co mogę mu podać. Dzieci są uczulone na tak różne rzeczy, no a poza tym rodzice też mają swoje wymagania. Jedni pozwalają pić colę, inni nie zgadzają się nawet na soki. Jednak rodzice Piotrusia nie odbierali telefonu. Mogli nie słyszeć – muzyka w supermarketach gra tak głośno, że ciche dzwonki z nimi przegrywają!
Nagrałam im się więc z prośbą o informację, ale niestety – nie reagowali.
Spróbowałam ustalić z chłopcem, co zazwyczaj pije
Zgodził się na wodę – kupiłam mu ją zatem z własnej kieszeni, zachowując paragon. Mniej więcej po trzech godzinach Piotruś zaczął się nudzić i tęsknić za rodzicami. Popłakiwał, nie chciał się bawić. Usiadłam z nim w salce na uboczu i zaczęliśmy rysować.
Przez cały czas próbowałam połączyć się z jego rodzicami, bez skutku. Zawołałam koleżankę ze zmiany i wyszłam, aby z nią porozmawiać.
– Słuchaj, minęły prawie cztery godziny, a jego rodzice nie wracają i nie odbierają telefonów – powiedziałam zmartwiona.
– Cholera, znowu – Mariola westchnęła.
– Jak to, znowu? – zdziwiłam się.
– To nie pierwsi rodzice, którzy podrzucają nam dziecko na pół dnia – pokiwała głową. – Maluchy płaczą, są głodne, a my nie możemy się skontaktować z rodzicami.
– Żartujesz?! – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. – I co wtedy robicie?
– A co mamy robić? – spojrzała na mnie z politowaniem. – Zajmujemy się, dajemy jeść, a potem wystawiamy rachunek rodzicom i zwracamy im uwagę, że nie było z nimi kontaktu. Oni przepraszają i tyle.
– A powinno się wezwać policję! – zawołałam.
– Niby tak, ale to stres dla tych malców – wskazała ręką na salę. – Daj mi ten telefon do jego rodziców, spróbuję podzwonić, a ty go zajmij, ile się da.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. To mają być rodzice! Chyba wyrodni! Zaczęłam teraz patrzeć inaczej na te dzieci. Do tej pory wydawały mi się rozwydrzone, ale zrozumiałam, że one chcą tylko zwrócić na siebie uwagę. To ich sposób na pokazanie, że są i chcą być kochane.
Iwona, lat 24
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”