„Śliczne buzie moich dzieci mogę widzieć już tylko we wspomnieniach. Przez głupi zakład straciłem wszystko, co miałem”
To było cudowne życie. Wspaniała żona, przyszłość przed nami. I nagle ten głupi zakład, który kosztował mnie wszystko, co miałem.
- redakcja mamotoja.pl
Z zadartą głową siedziałem na schodkach prowadzących do starego domu i gapiłem się w górę. Jestem mieszczuchem i nigdy wcześniej nie widziałem takiego nieba! Nade mną wisiał srebrzysty łuk Drogi Mlecznej. Gwiazdy zdawały się bliskie, ledwie na wyciągnięcie ręki. Aż chciało się tę rękę wyciągnąć.
Wiedziałem jednak oczywiście, że to odległe i niedostępne światy, które na zawsze pozostaną poza moim zasięgiem. Tak jak moje dawne życie.
Gdy tylko przymknę oczy, wciąż widzę wyraźnie ich twarze. Oleńki, mojej wiecznie roześmianej żony. Oboje byliśmy dla siebie pierwszymi partnerami. To cudowne, że razem odkryliśmy, czym jest miłość, pożądanie i seks.
Pod przymkniętymi powiekami widzę też twarze naszych dzieci – Majki i Franka. Dwa nasze cudeńka, prawdziwe gwiazdki z nieba. Ukochane, rozpieszczane, słodkie. Tacy byliśmy szczęśliwi! A przecież byliśmy zwykłą, przeciętną rodziną, jakich mnóstwo wokół.
Ja pracowałem w biurze nieruchomości jako agent, Ola była nauczycielką języka polskiego. Majka poszła tamtej jesieni do piątej klasy, a Franek do drugiej.
Zobacz także
Ważny czas dla dzieci. Przybywa obowiązków i odpowiedzialności, rodzice powinni być więc przy nich i je wspierać. Niestety, przez to, co się właśnie stało ani ja, ani tym bardziej Ola nie możemy im tego zapewnić.
Nasze dzieci są teraz same, pod opieką obcych ludzi. Już zawsze będą zdane tylko na siebie.
Nadciąga kataklizm?
Wtedy, na początku ubiegłorocznego lata, nic na to nie wskazywało. Życie toczyło się jednostajnym rytmem, którego wtedy nie doceniałem, a za którym teraz rozdzierająco tęsknię. Żyliśmy sobie spokojnie w mieszkaniu kupionym na kredyt, planowaliśmy wakacje we Władysławowie. Ja podganiałem trochę zaległości w pracy, Oleńka – mając w czasie wakacji wolne – więcej zajmowała się dziećmi.
Właściwie to nie planowałem być na wieczorze kawalerskim Piotrka. Kiedyś, jeszcze na studiach, przyjaźniliśmy się, teraz jednak nasze drogi się rozeszły.
On wiódł pełne przygód życie singla, ja zanurzyłem się w rozkoszach rodzinnego życia. Wiadomość, że ten wieczny kawaler bierze ślub, była dla mnie zaskoczeniem, ale nie aż takim, żeby w gronie nieznanych mi facetów – jego aktualnych kumpli – żegnać jego kawalerski stan. Szczerze mówiąc, od męskiej popijawy wolałem posiedzieć w domu z żoną i dziećmi.
– Idź, zabaw się – to właśnie Ola wypchnęła mnie tamtego dnia z domu. – Jesteś fantastycznym mężem i ojcem, zasłużyłeś na mały wyskok.
Nie podobało mi się tam. Ostatnia kawalerska noc Piotrka przebiegała według żenująco stereotypowego scenariusza. Najpierw pod knajpę, w której się umówiliśmy, zajechała limuzyna, które następnie miała zawieźć nas do agencji towarzyskiej.
Ja, kiedy tylko się zorientowałem, na co się zanosi, od razu powiedziałem, że ja wysiadam, a do domu wrócę taksówką. Taka rejterada wzbudziła rzecz jasna chóralny śmiech i kpiny pozostałych, ale… Piotrek jakby przetrzeźwiał i się zawstydził.
– Masz rację! – oznajmił klepiąc mnie w ramię. – To byłby cios poniżej pasa dla mojej narzeczonej. Nie można zaczynać wspólnego życia od zdrady. Wracajmy do klubu. Napijemy się, powspominamy. To wystarczy.
Nie miałem ochoty wracać do knajpy, ale nie wypadało od razu opuścić dawnego przyjaciela. W końcu, ku wyraźnemu niezadowoleniu reszty panów, to ja postawiłem na swoim i zawróciłem go z mylnej ścieżki. Musiałem z nim jeszcze trochę posiedzieć.
– Świętoszek, co? – z uśmiechem, ale i wyzwaniem w głosie odezwał się do mnie jeden z kumpli Piotrka, Adrian, kiedy spotkaliśmy się w toalecie.
– Nie jestem świętoszkiem, po prostu nie mam potrzeby zdradzać swojej żony – odparłem, siląc się na spokój.
Ten wymuskany pracownik jednego z banków od samego początku mnie denerwował. Oblepiał wzrokiem wszystkie kelnerki, machał do dziewczyn przy innych stolikach. Typ wiecznego podrywacza traktującego kobiety jak rzeźnik mięso. Odrażający mimo najmodniejszych ciuchów, wystylizowanej brody i przystojnej twarzy.
– Taka jest dobra w te klocki? – zachichotał.
Szybko jednak przestał się śmiać, kiedy do niego podszedłem z poważną i zaciętą miną.
– Odczep się od mojej Oleńki – wycedziłem.
Wzniósł wtedy ręce w geście kapitulacji, a mnie zrobiło się głupio. Przecież nie powiedział w końcu nic obraźliwego!
– Oleńka… Ładne imię – odezwał się w zamyśleniu, kiedy wróciliśmy na salę, a rozbawione towarzystwo od razu posłało nas do baru po drinki. – Zazdroszczę ci. Też chciałbym się kiedyś zakochać.
Odrobinę mnie rozbroił tą dość nieudolną próbą zatarcia złego wrażenia, trochę też miałem już w czubie, zacząłem mu więc opowiadać o swojej żonie. Że poznaliśmy się kilkanaście lat temu w szkole średniej, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, że cieszę się, że żadne z nas nigdy nie miało innego partnera.
W tym czasie barman zrobił drinki i objuczeni kilkunastoma szklankami wróciliśmy do stolika.
– Wierzysz jej? – spytał Adrian.
Nie zrozumiałem, o co pyta.
– Czy wierzysz, że jesteś jej jedynym facetem? – doprecyzował. – Bo widzisz… Z mojego doświadczenia wynika… A wierz mi, mam na tym polu sporą wiedzę praktyczną, że każda kobieta prędzej czy później zdradzi najlepszego faceta.
Roześmiałem się.
– Ola na pewno nie jest taka!
Już od dłuższego czasu pozostali przysłuchiwali się naszej rozmowie. W tym momencie wydarli się więc chórem:
– Zakład! Zakład!
Tylko pokręciłem głową z pobłażliwym uśmiechem.
– Nie, nie, panowie. Nie będę się o takie rzeczy zakładał.
– A więc jednak nie jesteś jej pewien! – wypalił mocno już podcięty Piotrek, a inni entuzjastycznie mu przyklasnęli.
Wiem, powinienem wtedy machnąć na nich ręką, wrócić do domu i opowiedzieć tę anegdotę Oli.
Ale ja też miałem już dobrze w czubie, więc się zaperzyłem. I zacząłem się wymądrzać.
– Jak niby mielibyśmy rozstrzygnąć ten zakład? Wynająć żigolaka, który próbowałby uwieść moją żonę? Przecież to nonsens! Chyba zwariowaliście!
– Nie trzeba żigolaka – uśmiechnął się Adrian. – Wystarczę ja. Jeszcze żadna suczka mi się nie wywinęła!
Znowu mnie wkurzył. Jak można wyrażać się o żonie, choćby tylko przygodnego znajomego, per „suczka”? Odpowiedziałem mu więc gniewnie:
– Ty? Taki fircyk? Od razu widać, że nie znasz mojej Oleńki. Ona gustuje w prawdziwych facetach, a nie elegancikach w markowych ciuszkach!
– Takich niby jak ty? – zaśmiał się, a pozostali mu zawtórowali. – Co ty takiego osiągnąłeś, że chcesz imponować kobietom? Ja jestem menedżerem w dużym, naprawdę dużym banku, nieźle zarabiam, jeżdżę wypasioną beemką. Mógłbym ją zabrać na romantyczny weekend w Dubaju, a na pierwszą noc wynająć apartament. A ty? Przepraszam, czym ty się w ogóle zajmujesz?
Rozmowa zeszła na niemiłe tory
Rzeczywiście niczego szczególnego w życiu nie osiągnąłem. Jako handlowiec rozliczany z efektów sprzedaży ciągle musiałem się umizgiwać do klientów i płaszczyć przed przełożonymi. Jeździłem zwykłą skodą octavią, na wakacje zabierałem rodzinę do wynajętej kwatery nad polskim morzem. A mimo to nie miałem kompleksów. Przynajmniej do tamtej chwili.
– Załóżcie się, co ci zależy? – kusił Piotrek.
– O butelkę francuskiego szampana! – zakrzyknął rozbawiony Adrian. – Kiedy przegram, napijecie się przynajmniej we dwoje porządnego trunku!
I jakoś tak wyszło, że ani się obejrzałem, jak na oczach świadków podaliśmy sobie ręce.
– Proszę tylko, żebyś nas ze sobą poznał – mrugnął Adrian. – Dalej poradzę sobie sam.
Co za tupet! Co za zadufanie! Tym razem to ja roześmiałem mu się prosto w twarz.
Rano obudziłem się na kacu, ale doskonale pamiętałem szczegóły wieczoru kawalerskiego. I nie mogłem się nadziwić własnej głupocie. Jak można zakładać się z jakimiś dewiantami o wierność własnej żony?!
Na szczęście nie miałem wątpliwości, że wszyscy przy stoliku uznali nasz zakład jedynie za żart, szybko machnąłem więc na to ręką. Głupie gadanie, nic więcej.
Myliłem się. Adrian zadzwonił jeszcze tego samego dnia.
– Byłoby najlepiej, gdybyś zaprosił mnie do was na kolację. Możesz powiedzieć żonie, że jestem twoim dawnym kumplem z czasu studiów.
– Oszalałeś? Ani myślę ją w to wkręcać! – krzyknąłem.
W telefonie zapadła ciężka cisza.
– Słuchaj, kolego – w końcu odezwał się Adrian. – Zakład to rzecz honorowa. Nie wolno się wycofywać.
– A wsadź sobie ten zakład w dupę! – w końcu straciłem cierpliwość i zaraz się rozłączyłem.
Następnego dnia była niedziela. Na ten dzień nie planowaliśmy nic szczególnego. Spacer, lody, karmienie kaczek w parku, potem obiad w ścisłym rodzinnym gronie i po południu wspólne oglądanie familijnych seriali.
Mój plan runął
Wczesnym popołudniem do drzwi mieszkania ktoś zadzwonił. Otworzyłem… i zamarłem. W progu mojego mieszkania stał pachnący i ubrany w garnitur Adrian. W jednej ręce trzymał bukiet kwiatów – większy niż ten, który dałem Oli na ostatnią rocznicę ślubu – w drugiej butelkę wina.
– Zapomniałeś? – teatralnie się zdziwił, kiedy stałem jak wryty. – Przecież zaprosiłeś mnie do was na obiad. Powiedziałeś, że muszę poznać twoją uroczą małżonkę i dzieci!
Odparłem, że to nie najlepszy czas na wizyty, i już miałem zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, kiedy włączyła się Ola.
– Nie wypada tak zbywać gościa! – złapała za klamkę.
– Rzeczywiście wróciłeś z tego wieczoru kawalerskiego mocno podcięty, mogłeś więc zapomnieć o odwiedzinach kolegi. Ale to nie znaczy, że wypuścimy go od nas głodnego! – roześmiała się, wpuszczając gnojka do środka.
Myślałem, że będzie się pysznił, przechwalał tym Dubajem i swoim bmw, co – jak znam Oleńkę – natychmiast by ją do niego zraziło. On jednak przyjął inną strategię. Prawie się nie odzywał, z uwagą słuchał, wykazywał zainteresowanie jej dość nudną – powiedzmy to szczerze – praktyką nauczycielską.
– A skąd właściwie się znacie? – spytała w pewnym momencie Ola.
Spojrzeliśmy po sobie z Adrianem. Co miałem jej powiedzieć? Że się założyliśmy, czy ten lowelas zaciągnie ją do łóżka? Nigdy w życiu! Wyszedłbym na jełopa! Coś więc skłamałem o wspólnych studiach.
I to był właściwie koniec wizyty. Uff, po sprawie. Cwaniaczek nic nie wskórał i to mi wystarczyło. Nie potrzebowałem nawet jego szampana.
Minęło kilkanaście dni. Ja pracowałem, dzieci trochę nudziły się w domu, a Ola…
– Wiesz, chciałabym, żebyś coś zrobił – wyszeptała pewnej nocy, kiedy oboje leżeliśmy już w łóżku.
– Co tylko sobie życzysz, kochanie! – zażartowałem.
Ola jednak się nie roześmiała. Była poważna i spięta.
– Bo widzisz… – zająknęła się. – Ten twój dawny przyjaciel… Ten, wiesz który… Adrian…
Stężałem. Naprawdę liczyłem, że więcej nie usłyszę tego kretyńskiego imienia.
– Co z nim?
– On… Ja nie jestem pewna, ale on mnie chyba usiłuje podrywać. Przysyła kwiaty, kiedy ty jesteś w pracy, ciągle na siebie wpadamy na ulicy i w sklepie…
Zawrzałem gniewem.
– Załatwię to od razu jutro! – wycedziłem.
Adrian wydawał się szczerze rozbawiony, kiedy nazajutrz wpadłem do jego gabinetu w banku.
– Nie rozumiem. O co się pieklisz? Przecież mamy zakład, co nie? Sam dałeś mi prawo, żeby ją adorować!
– A teraz je odbieram! Odczep się od mojej żony, bo naprawdę… – zerwałem się z miejsca.
Uspokoił mnie jednym ruchem dłoni. Wydawał się opanowany. Może dlatego, że był na swoim terenie? A może podobne rozmowy przerabiał już nieraz?
– Dobrze – odezwał się pojednawczo. – Dam jej spokój.
Wyszedłem z banku z poczuciem ogromnej ulgi. Problem rozwiązany!
Przez następne dni byłem dla żony milszy i bardziej oddany niż zwykle. Przeżywaliśmy urocze chwile, ciesząc się moim rychłym urlopem.
I wtedy spadł na mnie niespodziewany cios. Otóż bank, w którym miałem kredyt mieszkaniowy, nagle zażądał natychmiastowej spłaty całego zadłużenia.
W nadesłanym piśmie, a potem podczas spotkania z przedstawicielem, pojawiały się jakieś mętne frazy o utracie wiarygodności kredytowej, przecenie wartości nieruchomości i takie tam podobne. Nic z tego nie rozumiałem, poza tym, że mogę stracić dach nad głową!
– Spróbujmy pożyczyć te pieniądze – westchnęła Ola.
– Ale skąd? Zostało nam kilkadziesiąt tysięcy do oddania! Ani twoja, ani moja rodzina nie ma takich pieniędzy!
– A ten twój dawny przyjaciel? – zapytała. – Adrian wspominał przecież, że jest zamożny. Pogadaj z nim! Przecież oddamy mu wszystko co do grosza!
Pół nocy się wzbraniałem
Odrzucałem wszystkie jej argumenty o stracie niemal już spłaconego mieszkania. W końcu jednak uległem, kiedy zapłakana Ola wspomniała, jak bardzo przeżyją to nasze dzieci. I następnego dnia, zgrzytając zębami, zadzwoniłem do Adriana.
– Oczywiście, że ci pożyczę tę forsę! – powiedział bez wahania. – Wiesz, czuję się głupio z powodu tego naszego zakładu. I cieszę się, że mogę to jakoś zrekompensować. Kolejne miesiące znów były dla naszej rodziny szczęśliwym i bezpiecznym czasem.
Dzięki pożyczce zatkaliśmy gębę pazernemu bankowi i pojechaliśmy nawet na długo wyczekiwany urlop.
Nasza relacja z Olą nawet na tym zyskała. Nasz seks znowu stał się ognisty, wręcz wstąpił w nią jakiś demon pożądania. W łóżku wyrabialiśmy więc rzeczy, których wcześniej się wstydziliśmy lub nie mieliśmy pojęcia, że tak można. Ola zaczęła też bardziej dbać o siebie, wypiękniała, ubierała się bardziej kobieco, no, po prostu kwitła.
Wkrótce zaczął się rok szkolny, a wraz z nim przybyło jej obowiązków. Przebąkiwała coś o spodziewanym awansie, którego ceną jest zarwanie kilku wieczorów w miesiącu i służbowy wyjazd na szkolenie – akurat w czasie weekendu. Rozumiałem to jednak i wiernie jej kibicowałem, bo gdyby Ola dostała podwyżkę, szybciej spłacilibyśmy Adriana. Czułem się więc szczęśliwy i wdzięczny żonie, że tak się dla nas poświęca.
Wszystko zmieniło się jednak, kiedy jakiś czas po jej powrocie ze szkolenia w sklepie spotkałem najlepszą przyjaciółkę Oli.
Ostatnio rzadziej się widywaliśmy, bardzo się więc ucieszyłem, widząc Dorotę w kolejce do warzyw.
– Co słychać? – spytałem, ściskając ją serdecznie.
– Och, co tam ja! – odparła. – U was to się dzieje! Gratuluję romantycznej wyprawy do Dubaju!
Zatkało mnie. O czym ona gada?
– No, nie udawaj! – zachichotała Dorota. – Ola przysłała mi Messengerem kilka fotek. Rozgwieżdżone niebo nad pustynią, stolik z winem w restauracji na najwyższym piętrze luksusowego hotelu, satynowa pościel w małżeńskim apartamencie. Ach, jak wam zazdroszczę!
– Napisała, że jest tam ze mną? – wydukałem.
– Nie, ale to chyba jasne?! Przecież od razu widać, że to powtórka z miesiąca miodowego!
W tej chwili zrozumiałem wszystko
Adrian… On tego dokonał! W jakiś sposób – żonglując bukietami kwiatów i grając naszego dobroczyńcę – omotał moją żonę, realizując wszystko, czym się kiedyś przechwalał. Weekend w Dubaju, apartament, romantyczna kolacja, spacery po plaży…
Rany, dlaczego byłem tak ślepy! Ta nagła decyzja banku o natychmiastowej spłacie kredytu! Przecież Adrian sam jest bankowcem! Wprawdzie w innej firmie, ale na jego szczeblu to pewnie nie problem zadzwonić do kumpla z konkurencji i poprosić go o drobną przysługę.
– Ty gnido! – zawrzałem, pędząc do swojej skody.
Gdzie pojechałem? To oczywiste! Do jego banku!
Po drodze jednak ochłonąłem i postanowiłem nie robić scen. Bo co to da, że natłukę go po pysku? Trudno, osiągnął, co chciał, wygrał ten przeklęty zakład. A teraz niech zostawi Olę w spokoju. Kiedy zniknie za horyzontem, żona także ochłonie i jakoś powoli, od nowa poukładamy sobie życie. Przecież ją kocham! Ona mnie także! Opowiem jej więc o zakładzie. A potem… najważniejsze, żebyśmy sobie wybaczyli. I zaczęli wszystko od nowa.
Ochroniarze mnie przepuścili, bo Adrian powiedział im kiedyś, że zawsze jestem u niego mile widziany. Gorzej z sekretarką, która zrobiła w jego drzwiach Rejtana, krzycząc coś o pilnym zebraniu. Ja jednak chciałem tę sprawę załatwić od ręki, sprytnie ją więc wyminąłem i wpadłem do środka. A tam… Omal nie upadłem z wrażenia. Ujrzałem Olę, półnagą, w objęciach Adriana.
Teraz wiem, że na chwilę straciłem wtedy rozum
Porwałem ze stolika ciężki wazon i obojgu rozbiłem nim głowy.
Uderzałem mocno. Zginęli na miejscu. Potem uciekłem, nie zważając na krzyki sekretarki, która chyba słyszała, co się dzieje.
Teraz ściga mnie cała policja w kraju. Nie mogę wrócić do domu. Zresztą po co? Dzieci z pewnością zostały zabrane do pogotowia rodzinnego i wkrótce stracę do nich prawa. Ukrywam się więc w starym domu na wsi, który kiedyś zapisała na mnie babcia. Przez lata stał pusty. Działka jest mała i położona na odludziu, dom ledwo stoi.
Na razie jednak nikt mnie tutaj na szczęście nie szuka. Do czasu, aż ktoś w policji doszuka się mojego związku z tą nieruchomością, mogę więc patrzeć w gwiazdy i płakać za utraconym szczęściem. Jestem głupcem. Miałem wszystko. I wszystko straciłem…
Daniel
Zobacz też:
- "Pamiętam tylko, że starszy pan kurczowo trzymał się trawy. Nigdy nie przyznaliśmy się mamie, co zrobiliśmy"
- "Nasza Marysia przepadła, a my traciliśmy zmysły. Tamtej nocy nagle dostałem mdłości i zrozumiałem, że stało się coś okropnego"
- "Tak bardzo chciałem was ochronić - tata łkał w mój rękaw. Wtedy zrozumiałam, że dziadek skrzywdził go bardziej niż mnie"