
Mamusiu, zobacz hipopotam. O tam! – mój trzyletni synek uwielbiał wycieczki do zoo. Prawie każdą niedzielę spędzaliśmy na podziwianiu lwów, tygrysów, żyraf i innych czworonogów. Najbardziej jednak fascynowała go zagroda z domowymi zwierzętami. Tak to już jest, kiedy dziecko wychowuje się tylko w mieście. Do dziś pamiętam, jak rok temu jadąc na wakacje, Krzyś zobaczył przez tylną szybę samochodu pasące się krowy.
– Mamusiu, zobacz, zobacz. Krowa! Prawdziwa! – krzyknął tak głośno, że omal nie puściłam kierownicy.
Uśmiecham się zawsze na myśl o tym wydarzeniu. I przypominam je sobie, ilekroć jesteśmy w zoo. Te niedzielne wycieczki do zwierzątek stały się naszym weekendowym rytuałem. Po jakimś czasie przyłapałam się na tym, że czekam na nie równie niecierpliwie, jak mój mały miłośnik zwierząt. Jestem wtedy szczęśliwa. Rozczula mnie widok Krzysia biegnącego do kolejnego zwierzaka albo zabierającego z domu "trochę chlebka dla ptaszków". Bo po drodze do zoo, wstępowaliśmy jeszcze do parku nakarmić kaczki i gołębie.
Któregoś razu pomyślałam, żeby przygarnąć jakiegoś psa albo kota, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, bo przecież my z Krzysiem prawie cały dzień jesteśmy poza domem. A każde zwierzę potrzebuje przytulenia, pogłaskania i wyprowadzenia na spacer.
Codzienne życie samotnej mamy
W tygodniu, nasze dni są bardzo do siebie podobne. Wstajemy rano, zjadamy razem śniadanie, ubieramy się i odprowadzam Krzysia do przedszkola. Lubię te chwile, kiedy jestem sama z synkiem i możemy porozmawiać o tym, co będzie w przedszkolu albo o tym, dlaczego ptaki śpiewają, a z drzew opadają liście. To są takie krótkie chwile w ciągu dnia, które należą tylko do nas.
Potem jadę do pracy, do banku. Małego z przedszkola odbiera moja mama, a ponieważ moi rodzice zamieszkali niedaleko od nas, zabiera go do siebie. Tam Krzyś zjada obiad, a potem czytają książeczki, spędzają czas na placu zabaw, a ostatnio dziadek uczy go jeździć na rowerze. Ja wracam z banku późno, teoretycznie kończę pracę o 17.00, ale nie wiedzieć czemu, szefowi zawsze za pięć piąta przypomina się, że trzeba na jutro zrobić coś bardzo pilnego. Czasem zastanawiam się, czy tacy ludzie w ogóle myślą o tym, że inni mają rodzinę i nie każdy marzy o tym, żeby przesiadywać w pracy całymi dniami. Ale cóż... O pracę teraz niełatwo, zwłaszcza dla samotnej matki. Każdy patrzy podejrzliwie i wypytuje, czy dziecko choruje i co by było, gdyby... Ale nie narzekam.
Bardziej bolą mnie podejrzliwe spojrzenia sąsiadek i ludzi mijanych na ulicy. Niby to duże miasto, a jednak... Ludzie tu nie są tolerancyjni. Kiedy widzą samotną matkę z dzieckiem, zaczynają szeptać za plecami. Pół biedy, jeśli ich szepty dotykają tylko rodzica. Ale kiedy dziecko podrasta i zaczyna coraz więcej rozumieć, dociera do niego, że jest inne, bo nie ma taty.
Jak powiedzieć dziecku, że nie ma taty?
Pamiętam, jak pierwszy raz Krzyś przybiegł z płaczem z piaskownicy. Długo tulił się do mnie, a ja nie mogłam go uspokoić. Kiedy w końcu zmęczony płaczem zasnął, wzięłam go na ręce i wstałam z ławki, żeby pójść do domu, usłyszałam za sobą głos "dobrych" mam, bawiących się ze swoimi dziećmi w piaskownicy: "od razu widać, że dzieciak w domu nie ma męskiej ręki, potem taki maminsynek z niego wyrośnie". Tego dnia po raz pierwszy dotarło też do mnie, że będę w końcu musiała powiedzieć synkowi prawdę o jego ojcu. Zadrżałam na tę myśl. Wiedziałam przecież, że to kiedyś nastąpi, ale odsuwałam to na później. Ciągle wydawało mi się, że mam jeszcze dużo czasu.
W tym momencie uświadomiłam sobie, że niedługo nadejdzie moment, kiedy powinnam... kiedy będę musiała wytłumaczyć to synkowi.
Może dlatego, że sama byłam jedynaczką, wiedziałam, jak jest trudno, gdy nie ma się z kim podzielić swoich radości i smutków. Rodzice bardzo mnie kochali, choć nie rozpieszczali zanadto, ale to nie to samo, co siostra czy brat, z którymi można podzielić się tym, co wydarzyło się w szkole, budować w wakacje zamki z piasku czy wyjeżdżać razem na obozy. Być może z braku innych pomysłów na spędzanie wolnego czasu, ciągle się uczyłam i dzięki temu byłam jedną z najlepszych uczennic w klasie. Rodzice byli ze mnie dumni, a ja wiedząc, jak duże nadzieje pokładają we mnie, nie chciałam ich zawieść. Oboje pragnęli dla mnie dobrego wykształcenia, bo sami byli prostymi ludźmi i wiedzieli, jak ciężko się żyje bez szkoły.
Zobacz też: Gdy mama zostaje sama