„Sąsiadka chciała UKRAŚĆ moje dziecko. Jak mogłam być taka naiwna?!”
Wydawało mi się, że pani Jadzia to taka dobra kobieta! Gdy prosiłam ją o pomoc przy Zuzi, nigdy nie odmawiała. Skąd mogłam wiedzieć, że pod maską dobrotliwej starszej pani skrywa się taki potwór?!
- redakcja mamotoja.pl
Zuzia ma dopiero 8 miesięcy – staram się poświęcać jej każdą chwilę, jednak czasem, jak każda mama, chcę się wyrwać z domu, iść na zakupy, na kawę z koleżanką… Któregoś razu głośno zastanawialiśmy się z mężem, czy może nie powinniśmy zatrudnić niani, która 1-2 w tygodniu odciążałaby mnie przez kilka godzin. Siedzieliśmy akurat na balkonie, a z balkonu obok rozległ się głos: „Ja wam pomogę”.
Pani Jadzia była naszym aniołem
To pani Jadzia, nasza sąsiadka. Mieszkamy w mieszkaniu po mojej babci – chociaż babcia była od pani Jadzi starsza o ładnych parę lat, świetnie się dogadywały. Po śmierci babci i naszej przeprowadzce utrzymywaliśmy z panią Jadzią ciepłe stosunki. To taka dobra 65-latka – na emeryturze, ale wciąż bardzo aktywna, pomocna, uśmiechnięta od ucha. Jeździ na rowerze, chodzi na basen, spotyka się z koleżankami. Tylko na co dzień nikogo nie ma obok siebie – jej córka mieszka w tym samym mieście, ale jest pochłonięta pracą, mąż zmarł kilka lat temu – mniej więcej wtedy, kiedy odeszła moja babcia.
Po słowach pani Jadzi spojrzeliśmy na siebie z mężem – to mogło się udać! Nie potrzebowałam pomocy do sprzątania czy gotowania, wystarczyły 2-3 godziny w tygodniu. Tyle co zmienić pieluchę i może podać Zuzi mleko… Zgodziliśmy się. Pani Jadzia nie chciała pieniędzy, choć dla nas było to nie do pomyślenia. Gdy w następnym tygodniu zgodziła się zostać z małą na dwie godziny, kupiłam jej ulubione winko i czekoladki. Chociaż tak mogłam się odwdzięczyć.
W sumie pani Jadzia była u nas cztery, może pięć razy w ciągu 2 miesięcy. Cieszyłam się, że ją mam tuż za ścianą! Podczas jednego ze spacerów z Zuzią w wózku, zadzwonił do mnie mąż z prośbą, czy nie mogłabym wejść mu do apteki – przypałętało mu się jakieś cholerstwo związane z zatokami, a nie miał czasu przed pracą nic kupić. Zgodziłam się. Akurat kiedy miałam targać wózek po tych kilku schodkach, w drzwiach ukazała mi się pani Jadzia.
– Kasiu, co ty z tym wózkiem! Idź, ja popilnuję Zuzińki – powiedziała.
– Naprawdę? Nie będzie to problem? – dopytywałam.
– Idź już, idź. My sobie poradzimy!
Rozpłynęły się w powietrzu
Uspokojona weszłam do apteki. Przede mną w kolejce stało kilka osób, więc w sumie spędziłam w niej może kwadrans. Gdy wyszłam, po pani Jadzi nie było śladu. A wraz z nią zniknęła moja Zuzia! Ciśnienie mi skoczyło, ale pomyślałam, że może mała się rozpłakała i pani Jadzia zabrała ją na spacer. Podeszłam na najbliższy skwerek – nie było ich. Pochodziłam po okolicy, ale nigdzie ich nie widziałam. Zadzwoniłam do męża. Powiedziałam, że idę do domu – może tam będą – ale chciałam mu dać znać. Miałam jakieś niedobre przeczucia…
Pani Jadzia nie miała do nas kluczy na stałe, więc nie było w jej mieszkaniu. Pukałam do jej drzwi kilkakrotnie – też cisza. Zalałam się zimnym potem. A jeśli coś im się stało? Są gdzieś w szpitalu? Znów zadzwoniłam do męża. Przejął się równie mocno. Urwał się z pracy i w ciągu pół godziny był już w domu, przy mnie. Nie wiedzieliśmy, co robić. W końcu zdecydowaliśmy, że nie możemy dłużej czekać – dzwonimy na policję.
Przyjechało do nas dwóch funkcjonariuszy, porozmawiali z nami, spisali zeznania. Obiecali, że dadzą znać, kiedy czegoś się dowiedzą – chodziło przecież o niemowlę i starszą panią! Mieli sprawdzić nagrania z monitoringu. Przez kilka kolejnych godzin siedziałam jak na szpilkach. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
W drzwiach stała jakaś kobieta, mniej więcej w moim wieku, z moją Zuzią na rękach. Poznałam, że to musi być córka pani Jadzi – widziałam ją na zdjęciach. Chwyciłam Zuzię w ramiona i rozpłakałam się. Moje dziecko było już ze mną, bezpieczne!
Myślałam, że się przesłyszałam
Kobieta przedstawiła się – rzeczywiście była córką pani Jadzi. Często słyszałam o tej Milence, która tak sobie radzi, tylko jeszcze dzidziusia jej brakuje… Zapytała, czy może wejść. Nie rozumiałam, dlaczego przyszła. Gdzie jest pani Jadzia, coś jej się stało? Gdy zaczęła opowiadać, musiałam usiąść. Nie wierzyłam własnym uszom.
– Ja nie mogę mieć dzieci. Staramy się z mężem od trzech lat, na marne. Moja mama… ona bardzo to przeżywa. Po śmierci taty zaczęła być bardzo samotna. Każda rozmowa kończyła się kłótnią i wyrzutami, że nie ma wnuka – a przecież ja chciałabym go jej dać! Ona… ona dziś przyjechała do mnie z waszą córką. Powiedziała, że mała jest taka kochana i słodka, że może… że może ja bym ją chciała wziąć – chrząknęła.
Czy ona właśnie powiedziała mi, że jej matka uprowadziła moje dziecko, bo sama nie ma wnuczki? Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Marek w ostatniej chwili złapał Zuzię z moich ramion, a ja chyba zemdlałam. Nie wiem, co działo się później, mój mąż chyba kontaktował się z policją, Milena wróciła do domu... Pani Jadzia już się nie pokazała.
Nie złożyliśmy zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, choć bardzo chcieliśmy to zrobić. Nie mogliśmy jednak posłać pani Jadzi do więzienia… Jej córka wzięła ją do siebie. Mieszkają na drugim końcu miasta. Ekipa przeprowadzkowa wyniosła wszystkie rzeczy pani Jadzi, nie musieliśmy nawet jej oglądać. Podobno zaczęła brać jakieś leki… Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy. Ale wiem, że nigdy nie zostawię dziecka z nikim obcym. Po tym, co przeżyliśmy, mam świadomość, że nikomu nie można ufać.
Kasia
Zobacz także: