„Sąsiadka miała pretensje, że o naszej wygranej w totka musiała dowiedzieć się od naszego syna. Zdębiałam”
Nie miałam zielonego pojęcia, że w naszym życiu rodzinnym dzieje się tak wiele fascynujących rzeczy. A wszystko to za sprawą pięciolatka!
- redakcja mamotoja.pl
Zebranie w przedszkolu synka ciągnęło się już trzecią godzinę, a ja czułam, że ogarnia mnie senność. Całą siłę woli kierowałam więc na to, by nie oprzeć się o ścianę i się nie zdrzemnąć.
– I jeszcze jedna ważna sprawa… W przyszłym miesiącu będziemy organizować dni kariery, dlatego bardzo prosimy rodziców wykonujących jakiś ciekawy albo charakterystyczny zawód, żeby przyszli i opowiedzieli o nim dzieciom.
Na sali zapanowało lekkie poruszenie, jakby każdy musiał skonsultować z sąsiadem to, czy akurat jego profesja jest wystarczająco interesująca i charakterystyczna.
– Chodzi nam przede wszystkim o lekarzy, strażaków, policjantów – kontynuowała wychowawczyni. – To nie muszą być rodzice, mogą być dziadkowie – wyraźnie spojrzała na mnie, a ja wyprostowałam się odruchowo. – Jeśli więc ktoś ma w rodzinie na przykład pisarza czy malarza – znowu posłała słaby uśmiech w moją stronę – będzie nam miło gościć go w „Słoneczkach”.
Po drodze zastanawiałam się, czy ja albo mąż nadajemy się, żeby wystąpić w dniach kariery. Hm, ja byłam przedstawicielką handlową w firmie produkującej profile okienne. Czy może być dla dzieci coś nudniejszego niż słuchanie o mojej pracy? Ale mąż był taksówkarzem. Odziedziczył zawód wraz z pierwszą taksówką po ojcu, więc może się nada?
Zgodził się bez oporu i zajął przeglądaniem poczty: – Patrz, jest odpowiedź z banku – pomachałam rozerwaną kopertą. – Dadzą nam ten kredyt!
Miał być na wykup mieszkania spółdzielczego rodziców Roberta. My mieliśmy wpłacić wskazaną sumę odpowiadającą części wartości rynkowej lokalu, w zamian za co oni mieli go nam zapisać w testamencie. W przeciwnym razie po ich śmierci lokal przejęłaby spółdzielnia.
– Dobrze, to teraz mogę się wreszcie zająć samochodem – uznał Robert, który nie lubił robić kilku ważnych rzeczy naraz. – Mam na oku mercedesa. Czarny metalik, limuzyna, dwulatek, ale wygląda jak prosto z salonu.
Chodziło oczywiście o jego nową taksówkę. Co pięć lat mąż sprzedawał stary wóz i brał w leasing nowy. Lubiłam ten moment, bo zawsze zanim przerejestrował nowe auto na taksówkę, założył mu podświetlanego koguta i okleił, mogliśmy trochę pojeździć sobie luksusowym samochodem i poudawać, że to nasz własny. Wiem, to dziecinne, ale dawało nam sporo frajdy.
Kilka dni później Tymek trochę kaszlał i kichał, więc nie posłałam go do przedszkola. Miałam elastyczne godziny pracy, dzięki czemu mogłam wziąć wolne przedpołudnie. O trzynastej przyszła Weronika, sąsiadka, którą przy takich okazjach zatrudniałam jako nianię.
Między jednym spotkaniem a drugim zadzwoniłam do mamy. Ostatnio wpadłam do niej dosłownie jak po ogień – a właściwie jak po dziecko, bo w sobotę do dwudziestej drugiej zajmowała się Tymkiem, żebyśmy mogli z Robertem pójść do kina. Kiedy odbierałam małego, spał już prawie na stojąco, więc tylko wzięłam go na ręce i uciekłam, żegnając się z mamą w pośpiechu.
– Co tam, mamuś, u ciebie? – zagaiłam, szukając kluczyków do auta.
– No to ja się pytam, co tam u ciebie?! Nic nie mówiłaś! Córcia, tak bardzo się cieszę! To naprawdę wspaniała nowina! Gratuluję!
No tak, musiała dowiedzieć się o tym kredycie. Pamiętam, jak się przy niej zamartwiałam, co będzie, jeśli bank nam odmówi, a potem zapomniałam powiedzieć, że go dostaliśmy i jednak będziemy mieć to mieszkanie.
– Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej. – Wsiadłam już do samochodu i przekręciłam kluczyk. Do spotkania zostało mi mało czasu. – No więc już o tym wiesz. Bardzo się cieszymy, bo myśleliśmy, że nam się nie uda.
Nie rozumiałam dziwnego zachowania sąsiadki
Wcisnęłam sprzęgło, gaz i wrzuciłam wsteczny, chcąc wyjechać z parkingu. Silnik zawył na wysokich obrotach. Mama powiedziała coś, czego nie dosłyszałam.
– Co mówisz? Bo ja właśnie wyjeżdżam… Mamuś, zadzwonię do ciebie jeszcze. W każdym razie u nas wszystko w porządku, Robert szczęśliwy… O, cholera!
Zaklęłam, bo omal nie władowałam się pod autobus, który zatrąbił na mnie tak, że aż podskoczyłam. Kiedy podniosłam telefon z podłogi, połączenie było już zakończone. Obiecałam sobie, że wieczorem zadzwonię do mamy, ale niestety zapomniałam.
Jeszcze w tym samym tygodniu pod naszą klatką stanął nowy mercedes Roberta. Kiedy nim podjechał, przez kwadrans chodziłam dookoła i oglądałam to cacko. Samochód był przepiękny – duży, z jasną, skórzaną tapicerką, alufelgami i innymi bajerami. Wyglądał jak samochód Bonda! Tymek oczywiście zażądał przejażdżki, więc Robert ruszył z piskiem opon.
Gdy spojrzałam za siebie, ujrzałam Weronikę. Stała w drzwiach klatki schodowej z otwartymi ustami.
– Widziałeś? Robimy szał na dzielnicy! Sąsiadom szczęki opadają! Aż szkoda, że za parę dni to cudo zmieni się w taksówkę – westchnęłam.
– Tylko w ten sposób to cudo na siebie zarobi – mruknął mąż. – Raty nie są takie niskie…
Niestety miał rację.
Kiedy Tymkowi minęło przeziębienie, zaprowadziłam go do sali „Słoneczek” i chciałam usprawiedliwić jego nieobecność u pani.
– Oczywiście, rozumiem! – wychowawczyni rozpłynęła się w uśmiechu na mój widok. – A proszę powiedzieć, będzie ktoś z państwa rodziny na tygodniu karier?
Zapewniłam ją, że tak, będzie mój mąż, taksówkarz, i zobaczyłam, jak na jej twarzy maluje się rozczarowanie. Po chwili pokryła je kolejnym, już mniej radosnym uśmiechem i zapytała, czy nie porozmawiałabym z dziadkiem Tymka, bo „Słoneczka” bardzo by chciały go poznać.
„Ale dlaczego?” – nie rozumiałam. Mój tato nie żył od bardzo dawna, a ojciec Roberta był emerytowanym taksówkarzem. Powiedziałam to pani i teraz to ona, jak ja przed chwilą, wydawała się zdezorientowana.
– Sądziłam, że jest malarzem… Tymek mówił, że dziadek ma wielką pracownię, maluje portrety i konie…
– Co takiego?! – czułam, jak oczy wychodzą mi z orbit. – Tymek świetnie wie, że dziadek był taksówkarzem, jak teraz tata. Nie mam pojęcia, dlaczego tak powiedział… Przepraszam za niego, zaraz z nim porozmawiam – zadeklarowałam zawstydzona.
Pani jednak mi na to nie pozwoliła, bo dzieci właśnie schodziły na śniadanie. Poszłam więc do domu, zastanawiając się, dlaczego mój pięcioletni synek zmyślił taką nieprawdopodobną historię.
Na klatce schodowej spotkałam Weronikę. Wyglądała na zaaferowaną. Od dawna mówiłyśmy sobie na „ty”, czasami ją zatrudniałam do opieki, ale trudno powiedzieć, żebyśmy były dobrymi koleżankami. Chyba dlatego tak mnie zaskoczyło jej wproszenie się do mnie „na kawkę”. No ale nic, wpuściłam ją do środka, czując, że chce mi coś powiedzieć.
– Gratuluję – już na wstępie mnie zaskoczyła. – To się nie zdarza każdemu... Ale kto nie gra, ten nie wygrywa. Może i mnie się kiedyś poszczęści, cha, cha!
Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi, więc tylko uśmiechałam się wyczekująco. No i się doczekałam. Sąsiadka, skubiąc nerwowo spódnicę, poprosiła mnie o pożyczkę. Zdumiało mnie, że przychodzi z tym do mnie, a nie do kogoś bliskiego...
Z tego wszystkiego nawet jej nie przerwałam, kiedy zaczęła opowiadać o chorej matce, drogich lekach i koniecznej rehabilitacji. Oprzytomniałam dopiero, gdy z jej ust padła kwota: „tysiąc złotych”.
– Weronika, ale ja nawet nie mam tego tysiąca… – wyjąkałam, zachodząc w głowę, co też jej pozwoliło przypuszczać, że mam aż tyle wolnych środków.
– Przestań – przewróciła oczami.
– Rozumiem, że chcecie być dyskretni, ale przecież już się afiszujecie. Słyszałam, jak rozmawiałaś przez telefon, że robisz przelew za nowe mieszkanie. A ten mercedes jest jak wielki transparent „Hej, wygraliśmy milion!”. Tymek mi wszystko powiedział – dodała, widząc moją minę.
– No wiesz, że wygraliście ten milion. Dlatego pomyślałam, że cię poproszę, tak po znajomości…
– Nie wygraliśmy żadnego miliona! – prawie krzyknęłam. – Samochód jest wzięty w leasing! To taksówka! A mieszkanie… Rany, dlaczego ja się w ogóle tłumaczę?!
Nie chciałam nigdy więcej świecić za niego oczami
Opadłam na krzesło. Oczywiście Weronika mi nie uwierzyła. Była przekonana, że ją okłamuję, żeby tylko nie dzielić się swoim milionem. No bo przecież Tymek jej nagadał, że go wygraliśmy!
Kiedy po południu odbierałam mojego pięciolatka z przedszkola, spytałam przy jego pani, dlaczego zmyślił, że dziadek jest malarzem.
– Bo fajnie być malarzem – odparł po prostu, najwyraźniej nie rozumiejąc, że to jakiś problem. – Tata jest taksówkarzem. Dwóch taksówkarzy by było nudno, a ja nie lubię się nudzić – dodał rozbrajająco.
Kazałam mu przeprosić panią za to kłamstwo i zabrałam do domu. Po drodze usiłowałam się dowiedzieć, dlaczego naopowiadał cioci Weronice, że wygraliśmy milion złotych.
– Przecież nikt nic takiego ci nie mówił – powiedziałam surowo.
– Wiesz, że nowe auto jest potrzebne tacie do pracy i będzie taksówką.
Odpowiedział wzruszeniem ramion. Miał taką minę, jakby nie rozumiał, co złego jest w kłamstwie, a przecież niejednokrotnie o tym rozmawialiśmy. Jego zdaniem, wygranie miliona jest fajne, więc opowiedział swojej niani, że rodzicom się to zdarzyło. Niestety, Weronika zobaczyła nowy wóz Roberta i usłyszała, jak z kimś coś ustalam odnośnie mieszkania teściów, i nagle bzdurna fantazja synka nabrała wiarygodności.
– Nie wymyślaj więcej takich rzeczy – poprosiłam synka po tym, jak mu wytłumaczyłam, że takie fantazjowanie to kłamstwo – takie samo jak to, gdy jego kuzyn wypierał się, że to on zepsuł ulubioną zabawkę Tymka.
Wchodząc na klatkę, nagle przystanęłam. Kucnęłam, żeby spojrzeć synkowi w twarz, i zapytałam bardzo poważnie, czy opowiedział komuś jeszcze coś, co nie było prawdą. Zachmurzył się i zaprzeczył. Nie byłam pewna, czy tym razem znowu nie kłamie, ale postanowiłam mu uwierzyć. Na szczęście oszukał jedynie dwie osoby. Grunt, że nie będę musiała nic więcej nikomu wyjaśniać.
Kiedy weszliśmy do domu, uderzył mnie zapach kwiatów. Na stole stał wielki bukiet białych róż. Z pokoju wypadł Robert, nieco blady, ale z błyszczącymi oczami. Bez słowa porwał mnie w ramiona, szepcząc, że mogłam mu wcześniej powiedzieć, ale i tak jest szczęśliwy! Trochę zestresowany, ale szczęśliwy… – wyraźnie się plątał.
– Ale o co ci chodzi? – zapytałam podejrzliwie.
– No wiesz, dzwoniła twoja mama, że mam się teraz tobą opiekować – wyznał – bo jesteś w ciąży! Tymek jej powiedział. Tylko dlaczego ja się dowiaduję ostatni?
– Tymoooon! – krzyknęłam tylko.
Dorota
Zobacz także:
- „Moja wnuczka stała się potworem, a córka nagle zrozumiała, że nie zna własnego dziecka”
- „Moja córka uciekła z domu, a kiedy się odnalazła, wyciągnęłam z niej straszną prawdę. Nie wiemy teraz, jak normalnie żyć”
- „Rodzice oznajmili mi, że będę miała o 20 lat młodszą siostrę. Dziecko w tym wieku? Byłam załamana, ale los wiedział, co robi”