Serce Maksa
Mówi się, że dzieci wybierają sobie rodziców. Jeśli to prawda, to mały Maksio nie mógł trafić lepiej. Jego rodzice już w czasie ciąży dowiedli, że dla zdrowia synka gotowi są poruszyć niebo i ziemię. Posłuchajcie o tym, bo takich historii nie słyszy się często.
- Sylwia Niemczyk/"Mamo, to ja"
Ciąża Marty przebiegała na początku książkowo. Brzuszek rósł, wyniki badań świetne. W 22. tygodniu poszła na USG połówkowe – i tutaj cała książkowość się skończyła. Na monitorze nie widać prawidłowego obrazu serca. Lewa komora – ta, która pompuje krew na cały obwód ciała – okazuje się nierozwinięta. Lekarz między słowami sugeruje usunięcie ciąży, tłumacząc, że operacja ratująca życie dziecku będzie wiązać się z wielkim ryzykiem niedotlenienia mózgu. Mówi: „Kardiolodzy będą was namawiać na operację, bo zechcą uczyć się fachu na waszym dziecku”. Marta i jej mąż Jacek mają za pięć dni zgłosić się z decyzją.
– Diagnozę usłyszeliśmy w ostatni czwartek czerwca 2010 roku. Daliśmy sobie weekend na wylanie łez. Od poniedziałku zaczęliśmy szukać informacji, jak ratować Maksia – opowiada Marta.
Zbieramy
W przypadku takiej dolegliwości, jaką ma synek Marty i Jacka (fachowa nazwa to HLHS: niedorozwój lewej komory serca), operacji musi być trzy. Pierwsza, tuż po porodzie, rzeczywiście jest bardzo niebezpieczna. W Polsce przeprowadza się ją już w kilku miejscach np. w łódzkim Centrum Zdrowia Matki Polki czy Klinice Kardiochirurgii Dziecięcej w Krakowie. Marta i Jacek decydują się jednak na Monachium, gdzie małych pacjentów operuje światowej sławy polski kardiochirurg, prof. Edward Malec. Profesor przyjmuje prawie wszystkich, którzy zwracają się z prośbą o operację. Kłopot tkwi gdzie indziej: za tak skomplikowany zagraniczny zabieg trzeba zapłacić monachijskiej klinice 33 tys. euro. Marta i Jacek nie mają takich pieniędzy. Muszą je zebrać i to szybko. Otwierają subkonto w Fundacji na rzecz dzieci z wadami serca Cor Infantis, ślą podania do firm, zbierają nawet w jednym z centrów handlowych. Siostrze Marty udaje się załatwić zbiórkę w jednym z kościołów w Suwałkach.
– Ja, której zawsze podczas wystąpień głos wiązł w gardle, wychodziłam na ambonę i przez cztery msze z rzędu opowiadałam o chorobie mojego synka. Za pierwszym razem byłam tak zestresowana, że nie wiem, co mówiłam. Pamiętam tylko, że patrzę na lewo – ludzie płaczą, patrzę na prawo: płaczą. A ja stoję i mówię... – wspomina Marta.
Miliony serc
Przyszli rodzice piszą listy z prośbą o pomoc do wszystkich znanych ludzi, jacy przyjdą im do głowy. Jest odzew. Marek Niedźwiecki przysyła m.in. butelkę wina z dedykacją: „Za zdrowie Maksa”. Katarzyna Grochola książkę i zdjęcia z autografem. Jerzy Stuhr swoje audiobooki. To wszystko zostaje sprzedane na specjalnej aukcji na Allegro.pl. Pojawiają się apele w „Gazecie Wyborczej”. Trwa wielka zbiórka na portalu Goldenline.pl. I to jeszcze nie koniec.
[CMS_PAGE_BREAK] – Co sobotę przy Namysłowskiej w Warszawie odbywał się targ staroci. Przez kilka tygodni moja siostra co tydzień razem ze mną zrywała się w sobotę o czwartej nad ranem i jechałyśmy wyprzedawać tam wszystko, co miałyśmy – mówi Marta.
Jacek, muzyk z zamiłowania, na targu gra na gitarze. Nad nim wisi prześcieradło z ręcznie namalowanym przez szwagra Marty napisem: „Masz serce? Maks ma tylko pół” Ludzie kupowali... a za tydzień przynosili własne rzeczy, by Marta z Jackiem mogli je sprzedać.
– Dostawałyśmy aparaty fotograficzne, perfumy, jedna pani przyniosła swoją suknię ślubną – wylicza Marta.
W zbiórkę pieniędzy zaangażował się też cały Ełk, rodzinne miasto Marty i Jacka. Właśnie zaczynało się lato: w Ełku tłum urlopowiczów, spragnionych imprez. A na ulicach plakaty: „Potańcówka na Maksia”, „Rock z sercem”, „Disco na maxa dla Maksa”. Wszystkie akcje przynoszą nadspodziewany skutek. W ciągu czterdziestu dni na specjalnym subkoncie fundacji Cor Infantis udaje się zebrać dla Maksa 33 tys. euro!
Monachium
Kiedy lato się kończy, Marta z Jackiem zaczynają szykować się do wyjazdu:
– Chcieliśmy być w Monachium trochę wcześniej, na wypadek przedwczesnego porodu. Gdyby Maksio urodził się w Polsce nie mógłby już zostać przewieziony do niemieckiej kliniki. Mieliśmy już pieniądze na pierwszą operację, zebraliśmy też z pomocą rodziny dodatkowe 8 tys. euro na poród. Nie mieliśmy jeszcze tylko na noclegi w hotelu. Napisaliśmy o tym na naszej facebookowej stronie. Jeden chłopak zaproponował, że poprosi o nocleg dla nas swoją siostrę, mieszkającą w Monachium. Zgodziła się. Co rano jechała do pracy, bez wahania zostawiała nam klucze: obcym ludziom!
Pod koniec października nadchodzi termin porodu. Lekarze decydują się na cesarskie cięcie, bo Maksio jest bardzo duży, a Marta drobna. Tuż po zabiegu chłopczyk zostaje przewieziony na inne piętro szpitala, podpięty pod kroplówki, dostaje specjalny lek, podtrzymujący krążenie krwi pozasercowe, takie jakie jest w czasie ciąży. Po jedenastu dniach ląduje na łóżku operacyjnym. Dostaje narkozę, lekarze otwierają klatkę piersiową i wyjmują z niej serduszko. Operują je poza organizmem. Maksiowi podłączają sztuczne pompowanie krwi. To właśnie teraz jest największe ryzyko niedotlenienia mózgu. Operacja trwa sześć godzin. Maks przeżywa ją bez komplikacji.
Jeszcze raz
Dzisiaj Maks jest już po dwóch operacjach. Jedyną widoczną pamiątką po walce o jego życie jest blizna na klatce piersiowej. Ostatni zabieg czeka go pod koniec tego roku. Jeśli się powiedzie, Maks będzie mógł żyć tak samo, jak my wszyscy. Będzie biegać, grać w piłkę, jeździć na rowerze, kiedyś tam zdać na studia, a kiedy to operowane serce zabije mocniej na widok czyichś oczu – ożenić się i mieć dzieci. Marta i Jacek wierzą, że tak właśnie będzie. Tylko jeszcze muszą pokonać tę ostatnią prostą.