Reklama

Na początek wyjaśnię, że nie ma dla mnie szans na pójście do pracy. Mam marne wykształcenie, a mąż sporo zarabia. Nie pozwoli mi zostawić domu i wyjść do ludzi. Kto by wtedy ogarnął cały ten bajzel? Zresztą nie mam wcale dokąd wychodzić. A i Maciuś potrzebuje opieki matki. Więc tak wyszło, że całe wychowanie jest na mojej głowie, a mąż tylko wytyka mi błędy.

Reklama

Mam rozpuszczonego syna i to moja wina

Staję na głowie, żeby wszystko w domu działało, a Maciuś miał wszystko, czego potrzebuje. Stać nas na wiele, więc się nie szczypiemy, to dziecko naprawdę nie powinno narzekać. A jednak jest inaczej. Codziennie o wszystko krzyk, wymuszanie, płacz. Zaczęłam odpuszczać, bo głowa mi już pęka i nerwicy dostaję. Pozwalam mu grać na tablecie i patrzeć w tv, dam czasem słodki serek zamiast obiadu, kiedy rzuca brokułami. Proszę mnie nie oceniać. Nie wytrzymuję już, a jak dam sobie na luz, to przynajmniej przez chwilę jest spokój.

Mariusz nic nie rozumie. Przychodzi z pracy, pobawi się chwilę i uważa, że jest świetnym ojcem. To ja nie ogarniam, bo przy mnie Maciuś wpada w histerię albo marudzi. Nie mam już siły do tego dziecka. Całymi dniami to samo. Mąż uważa, że go rozpuściłam, że jestem za miękka i zbyt pobłażliwa. Powiedział ostatnio, że przez swoją słabość spaczyłam mu charakter. No to mu mówię, że synkowi trzeba męskiej ręki, że sam mógłby mu pokazać, co znaczy twarde wychowanie. I na tym zwykle rozmowa z moim mężem się kończy.

Sama już nie wiem, czy to rzeczywiście ja coś robię źle, czy synkowi potrzeba psychologa?

Gabriela

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama