Reklama

Mam 30 lat, męża od 5 lat, niezłą pracę i mieszkanie na kredyt. Mam naprawdę normalne życie, zwyczajne. Choć jest jedna rzecz, która spędza mi sen z powiek. Ciężko mi o tym pisać, bo chodzi o opiekę nad moim synkiem. Jest, no, jest ciężko. Ciężej, niż się spodziewałam.

Reklama

I tak miałam więcej szczęścia niż inni

Oskar, mój synek, ma pół roku. To ten okres, kiedy dziecku rozszerza się dietę, a ono samo staje się wesołym, małym stworkiem, z którym można się, w jakiś sposób, dogadać, albo przynajmniej, domyślić. Powinno być miło. A jest, powiedzmy, średnio miło. Bo mam dość. Mam dość bycia dla kogoś 24/7, chcę znowu mieć chwilę dla siebie. Niestety, w Polsce nie jest to popularna opinia i mało kto to rozumie.

Syn był planowany, chcieliśmy mieć z mężem dziecko. W ciążę zaszłam stosunkowo szybko i choć nie będzie ona moim ulubionym stanem, nie było mi w niej tak źle, jak wielu moim koleżankom, które ciągle straszyły: „o, w 8. miesiącu to się dopiero zacznie”. Poród miałam ze znieczuleniem, nic przyjemnego, ale podobnie jak ciążę, wspominam go miło. W końcu na świat przyszedł nasz synek. Z mężem byliśmy przeszczęśliwi. Po jakichś 3 może 4 tygodniach poczułam ogromne zmęczenie. Miałam wrażenie, że trzymało mnie jeszcze zmęczenie z ostatnich tygodni ciąży. Wszyscy dookoła mówili mi, że to normalne, że po trzech miesiącach będzie łatwiej, głowa do góry i tak dalej.

Minęło tyle czasu, ale nic się nie zmieniło

Magiczne trzy miesiące minęły. I co? I nic. Dalej czułam wypalenie i narastającą frustrację. Mąż całymi dniami był w pracy, a ja od rana do nocy – karmienie, przebieranie, spacery, lulanie, karmienie, przebieranie… I tak dalej, w kółko. Chociaż bardzo kocham synka, mam wrażenie, że zaraz zwariuję. Mam takie wewnętrzne poczucie, że ja to już nie ja…

Wiedziałam, że życie po dziecku bardzo się zmienia, ale nie sądziłam, że aż tak. Wesoła, energiczna kobieta, która zawsze miała pełne ręce roboty (miałam dużo hobby, imałam się wielu zajęć). A teraz stałam się zmęczoną, zrzędliwą kobietą, która szuka każdej okazji, żeby w ramach „wyjścia” do drogerii po pieluchy wyrwać się z domu.

Zero wsparcia. Zero

Czasem chodzę z koleżankami i ich dziećmi na plac zabaw – towarzystwo dorosłych w tym momencie życia jest dla mnie na wagę złota. W miarę upływu czasu postanowiłam podzielić się z dziewczynami swoimi uczuciami. Powiedziałam im, że minęło dopiero pół roku, odkąd urodziłam Oskara, a ja marzę już o powrocie do pracy. O powrocie do chwili normalności. Chociaż na kilka godzin.

Niestety, moje koleżanki nie okazały mi zbyt wiele wsparcia – większość z nich jest zdania, że skoro stać mnie na to, żeby siedzieć z dzieckiem w domu przez kilka lat, to powinnam tak zrobić. „Przecież te lata już nie wrócą”, „serio, wolisz oddać dziecko do żłobka, niż siedzieć z nim w domu?” – dziwiły się. W pewnym sensie miały trochę racji. Nie wzięły jednak pod uwagę, że nie każda kobieta chce siedzieć w domu przez trzy lata. Bo ja na pewno nie. Czeka mnie długa rozmowa z mężem, który podobnie jak koleżanki, jest tradycjonalistą – chce, żebym jak najdłużej siedziała w domu. Ale ja już podjęłam decyzję. Za pół roku wracam do pracy. Dla siebie i dla rodziny. Nie chce być matką umęczoną, tylko szczęśliwą.

Iga

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy także o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama