Kiedy zbliżają się wakacje, miewam zwykle mieszane uczucia. Do tej pory bowiem każdy zakręt zmieniający kierunek mojej życiowej drogi pojawiał się właśnie w tym czasie. Jakby jakieś letnie fatum…

Reklama

Pierwsze pojawiło się w postaci Jurka. Wyobraźcie sobie plaże na Bali – gorące, egzotyczne, jakby nie z tego świata. Mam 20 lat i jestem na studenckich wakacjach „Z plecakiem po Indonezji”. Siedzę właśnie nad brzegiem morza i patrzę na wysportowanych chłopaków, ujeżdżających fale oceanu jak woltyżerowie konie na cyrkowej arenie. Jurek był niemal jak Apollo – piękny, jasnowłosy, ze skórą opaloną na złoto. Przystojną twarz rozświetlały jasnoniebieskie oczy. I te dołeczki w policzkach...

Utonęłam w tych jego oczach i olśniewającym uśmiechu. Tego samego wieczoru zostaliśmy parą. Nie... nie wróciłam z wakacji z brzuchem. Wróciłam z chłopakiem, który wkrótce stał się moim narzeczonym, a rok później mężem. Dziecka wciąż nie było. I nie miało być w ogóle – Jurek, jeszcze zanim związaliśmy się na stałe, powiedział mi, że jest bezpłodny.

Wtedy było nam to nawet na rękę. Zabawa bez konsekwencji, niewygodnych zabezpieczeń. Marzenie kochanków! Ale potem coś się zmieniło. Przynajmniej u mnie.

– Chcę dziecka – powiedziałam pewnego wieczoru. – Mam już 25 lat, dobrą pracę i mieszkanie. Chcę dziecka.

Zobacz także

Jurek milczał przez chwilę, patrząc w sufit. Szczerze mówiąc, do tej rozmowy przygotowywałam się od miesięcy, odkąd zauważyłam, że czuję zazdrość, patrząc na cudze dzieci. Problem w tym, że nie wiedziałam, co na ten temat myśli mój mąż.

Kiedyś po prostu powiedział: „Jestem bezpłodny. Jeśli to dla ciebie problem, powiedz mi od razu. Potem będzie za późno”. Oczywiście, to był problem, ale uznałam, że miłość jest ważniejsza. I po pięciu latach wciąż tak uważałam. Co nie zmieniało faktu, że brakowało mi dziecka.

Pewnego dnia po prostu zapragnęłam być mamą

– Możemy zawsze adoptować – powiedział Jurek i uśmiechnął się tym swoim zniewalającym uśmiechem.

Znów niemal się rozpłynęłam. Ale szybko wzięłam się w garść. To dopiero początek batalii.

– Nie. Chcę mieć własne dziecko – powiedziałam, zaciskając dłoń w pięść.

I oto nadeszła chwila prawdy. Co się stanie?

– Nie możesz mieć własnego – mój mąż zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Mogę. Moje... i kogoś tam – odparłam.

– Chcesz odmiany w łóżku? Ja ci już nie wystarczam? – zażartował sobie.

Trzepnęłam go w ramię.

– Kretyn – powiedziałam czule. – Myślałam o banku spermy. Przecież wiesz, że nie chcę nikogo innego. Ale za to bardzo chcę mieć swoje własne dziecko.

Znów popatrzył w sufit. Oddałabym dekadę życia, żeby wiedzieć co on tam kombinuje. To był chyba mój największy problem – nie miałam pojęcia, o czym myśli mój mąż. Czasami miałam wrażenie, że traktuje życie jak rozgrywkę w pokera, a wszystkich ludzi – ze mną włącznie – jak konkurentów przy stole, więc nie dość, że trzyma karty przy orderach, to jeszcze pokazuje światu kamienną twarz.

– Nie – powiedział wreszcie.

Byłam na to przygotowana. Razem z moją siostrą i mamą przygotowałyśmy wcześniej szczegółowy plan kampanii.

W jej wyniku dwa miesiące później, zmęczony i zmarnowany Jurek, wzruszył ramionami i zgodził się z ponurą miną.

– Pokochasz je, zobaczysz! – świergotałam, obcałowując jego twarz i szyję.

Nic nie powiedział. Dał się zaciągnąć do sypialni. Było jak zwykle cudownie…

W ciążę zaszłam w lipcu. Dawcę wybrałam razem z mężem. Nie znaliśmy oczywiście jego personaliów, ale wiedzieliśmy, że ma wysokie IQ i jest blondynem o niebieskich oczach.

– Będzie podobne do ciebie – zwróciłam się do męża z uśmiechem.

Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego.

– Okazałbyś choć odrobinę entuzjazmu – zirytował mnie jego postawa.

– Cieszę się, bo ty się cieszysz… – powiedział wreszcie, choć w jego głosie nie wyczułam najmniejszego entuzjazmu.

„Nieważne. Czas wszystko zmieni – myślałam wtedy. – Pokocha to dziecko jak własne, będzie się nim zajmował”.

Ciążę przeszłam śpiewająco

Jurek opiekował się mną, choć miałam wrażenie, że czasami dziwnie mi się przygląda. Niby głaskał mnie, przykładał ucho do mojego ciała, śmiał się, kiedy dzieciak próbował wybić się nóżką na wolność... Ale miałam wrażenie, że patrzy na mój brzuch...– ...jakby w środku tkwił obcy – poskarżyłam się mamie i siostrze pewnego dnia. – Jakby czekał, że za chwilę wygryzie się ze mnie na wolność i rzuci się mu do gardła.

– Nie przesadzaj – powiedziała po chwili Julka, ale mama, jako doświadczona kobieta, popatrzyła na mnie poważnie.

– Martwię się, córeczko – westchnęła. – Faceci to jednak stworzenia prymitywne. A badania dowodzą, że większość z nich, zwłaszcza tych w typie macho, nie chce wychowywać dziecka innego samca.

– No, może i tak – przyznała Julka. – Na zewnątrz nosi tę swoją pokerową twarz, mówi, że to nie ma znaczenia, a w środku cały aż się gotuje.

Kiedy Tomek przyszedł na świat, przyglądałam się uważnie reakcji Jurka. Uśmiechnął się blado i stwierdził, że to ładny chłopczyk. Potem przewijał dziecko, kąpał, wyprowadzał na spacery, otulał kocykami, karmił... Niby wszystko było, jak trzeba, a jednak momentami odczuwałam dziwny niepokój, spodziewałam się czegoś złego.

I słusznie. W sierpniu następnego roku, mój mąż wrócił z delegacji i powiedział:

– Nie mogę. On nie jest mój. Nie potrafię go pokochać ani nawet tego udawać. I jakoś... to wszystko zmieniło także moje uczucia do ciebie. Wiem, że to głupie, ale nie umiem się pozbyć wrażenia, że mnie zdradziłaś, a ja jestem rogaczem i wychowuję bękarta twojego kochanka. Wybacz.

Mocne słowa. Bolesne

– Czemu mi nic nie powiedziałeś? – spytałam, próbując bezskutecznie zahamować łzy napływające mi do oczu.

– Czy to by coś zmieniło? – wzruszył ramionami. – Nie chciałem cię ranić.

Nie chciał mnie ranić? A co teraz niby zrobił? Obsypał płatkami róż, do cholery?

Rok później, w sierpniu, byliśmy już po rozwodzie. Nigdy bym się nie spodziewała takiego obrotu spraw. Przyznam, że do tej pory żyłam trochę marzeniami, bajkami o idealnej miłości, która wszystko przetrwa. A okazało się, że to bujda. Nie było żadnej zdrady, żadnych kłótni czy nieporozumień. Był tylko Tomuś. Chłopczyk, którego mój mąż nie potrafił pokochać. Życie bywa jednak bezlitosne.

I co ja teraz mam zrobić?

Popatrzyłam na jasną główkę synka, na jego błękitne oczka i słodkie dołeczki w policzkach. „Nic nie zrobię – pomyślałam

z westchnieniem. – Będę żyć dalej. I wychowam go dobrze”.

Przez następne cztery lata uczyłam się żyć bez Jurka. Najbardziej brakowało mi seksu, bo okazało się, że to głównie seks nas łączył. Mama, Julka i moje przyjaciółki organizowały mi ciągle randki. Jednak to nie tam poznałam prawdziwą miłość.

Spotkałam ją w salce śmierdzącej męskim potem, pełnej hałaśliwych mężczyzn w dresach. Przyszłam, żeby...

Ale może opowiem od początku.

Wreszcie poczułam się częścią prawdziwej rodziny

Kiedy Tomek miał sześć lat, zachorował na białaczkę. Oczywiście, wieść wybuchła na początku czerwca. Wykupiłam właśnie wczasy w Darłówku dla mamy i Tomka. Cholerny los. Niestety nikt z mojej rodziny nie mógł być dawcą szpiku. W bazie dawców też nie było odpowiedniej osoby.

– A ojciec? – spytał lekarz.

– Nie wiem, kim jest – odparłam i wyjaśniłam mu zawiłe meandry mojego życia.

– Jeśli jest pani gotowa, da się to załatwić – powiedział, patrząc mi w oczy.

Byłabym gotowa stanąć twarzą w twarz z samym diabłem, gdyby to miało uratować życie mojemu dziecku. Zwłaszcza że od kiedy Jurek uciekł, to patrząc na Tomka często się zastanawiałam, kim jest jego biologiczny ojciec. Bo ktoś, kto w połowie stworzył tak inteligentne, słodkie, cudowne dziecko... musiał być wyjątkowy.

Wkrótce stałam w drzwiach sali gimnastycznej i patrzyłam jak dorosła wersja mojego synka uczy nastolatków z kolczykami w nosie i brwiach padów i skłonów. Właściciel szkoły aikido i trener. Kto by pomyślał... I kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałam już, że nie muszę się martwić o przyszłość mojego ukochanego dziecka. Silny samiec zrobi wszystko, by ratować swoje potomstwo.

Wiktor, jak tylko otrząsnął się z szoku „Zupełnie o tym zapomniałem – powiedział, lekko się rumieniąc. – Szaleństwo lat studenckich”, natychmiast zgodził się przebadać pod kątem zgodności tkankowej. Okazał się idealnym dawcą. A co najważniejsze – bardzo chciał poznać synka.

Wiktor i Tomek pokochali się od pierwszego wejrzenia. Patrzyłam, jak bawią się ze sobą, co chwila zerkając z uśmiechem w moją stronę, i po raz pierwszy poczułam się częścią prawdziwej rodziny.

Był koniec czerwca. Ciepłe podmuchy wiatru niosły słodki zapach lip i obietnicę miłości. Moje życie znów zrobiło zakręt. Tym razem w dobrym kierunku.

Natalia, 35 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Ojciec bił mnie odkąd pamiętam. Całą złość trzymałam w sobie, aż coś we mnie pękło i... uderzyłam 4-letnią córkę"
  • „Narzeczony chciał zrobić ze mnie inkubator. Zmuszał mnie do ciąży, mimo że nigdy nie chciałam być matką"
  • „Syn przyjaciółki zakochał się w mojej córce. Odrzuciła go i wyśmiewała. Wpadł w anoreksję"
Reklama
Reklama
Reklama