Reklama

Nasze kłopoty zaczęły się, gdy Waldek, mój mąż, stracił pracę. Ja zajmowałam się domem i naszą córką, która wtedy zaczęła naukę w I klasie podstawówki. Utrzymywaliśmy się we troje z pensji męża, więc przestraszyłam się, że nie będzie co do garnka włożyć.

Reklama

– Musisz znaleźć jakąś pracę, bo z czego będziemy żyli? – mówiłam Waldkowi.

– A gdzie ja ją znajdę, jak takie bezrobocie? – odparł, otwierając sobie piwo. – Idź do opieki społecznej, oni mają obowiązek pomagać ludziom takim, jak my.

Wstydziłam się żebrać o wsparcie w ośrodku pomocy społecznej, ale w końcu tam poszłam.

Okazało się, że przyznanie zasiłku to nie taka prosta sprawa

– Wyślemy do państwa pracownika socjalnego, aby zrobił wywiad środowiskowy, a potem rozpatrzymy wniosek i wydamy decyzję – usłyszałam od urzędnika.

Na szczęście obiecali mi pieniądze na opał na zimę i na wyprawkę szkolną dla Oli, ale niewiele tego było. Waldek dostał zasiłek dla bezrobotnych, jednak to wystarczyło ledwie na papierosy i jakieś drobne zapasy do lodówki. Nie miałam za co opłacić rachunków ani kupić córce okularów.

Ucieszyłam się, gdy znajomy majster zatrudnił Waldka przy pracach remontowych. Niestety, po miesiącu mąż znów był bezrobotny, tym razem on sam zrezygnował z tej pracy.

– Robota ciężka, a płacą marnie, wystarczy tylko na papierosy i piwo – tłumaczył.

– To po co kupujesz tyle fajek i alkoholu?! – rozzłościłam się. – Za prąd nie zapłaciłam, buty dziecku trzeba kupić!

– A odczep się ode mnie kobieto, ja mam już dość wszystkiego! – krzyknął. – Cały miesiąc ciężko tyrałem, a szef mi obciął wypłatę, nic, tylko się upić, przynajmniej można zapomnieć o kłopotach!

– Nalej i mnie – powiedziałam zrezygnowana. Tamtego wieczoru po raz pierwszy upiłam się tak, że urwał mi się film. Ola bawiła się w sąsiednim pokoju, a my z mężem piliśmy, rozmawiając o tym, jakie nasze życie jest ciężkie i niesprawiedliwe. Następnego ranka obudziłam się z okropnym bólem głowy. Waldek gdzieś wyszedł, a córka jeszcze spała, chodź dochodziła dziesiąta godzina.

– O rany, znowu nie zaprowadziłam małej do szkoły – jęknęłam, szukając dzbanka z kompotem. Źle się czułam, więc zaprowadziłam Olę do teściowej. Kupiłam po drodze chleb, pasztetową, piwo i papierosy. Wróciłam do domu, żeby odpocząć i się wyspać.

Wstyd mi się teraz przyznać, ale coraz częściej nasze dni i wieczory wyglądały podobnie. Waldek kupował od znajomego handlarza tanią wódkę. Zapraszaliśmy sąsiada albo moją koleżankę z mężem, bo w towarzystwie przyjemniej upływał czas. Piliśmy, oglądaliśmy telewizję i narzekaliśmy na rząd, bezrobocie i wysokie ceny w sklepach.

Ola w tym czasie bawiła się z dziećmi na podwórku albo spała w drugim pokoju. Wiem, że to było głupie i nieodpowiedzialne postępowanie. Jednak spotkania towarzyskie przy kieliszku pozwalały nam zapomnieć na chwilę o naszej beznadziejnej sytuacji.

Beztroski czas zakłócały jedynie wizyty urzędników z pomocy społecznej. Musiałam się na to zgodzić, bo braliśmy zasiłki z MOPS-u. Pech chciał, że któregoś dnia urzędniczka przyszła, gdy byłam trochę wstawiona i nie posprzątałam.

– Ojej, ale tu brudno i śmierdzi! – wykrzyknęła zgorszona.

– Wczoraj mieliśmy gości, zaraz posprzątam – wyjaśniłam zawstydzona.

– Dlaczego tak dużo pustych butelek i niedopałków? A te brudne ściany i lepiące się podłogi? – mądrzyła się.

Wkurzyłam się

Czy ja tej paniusi kąty w domu przeglądałam?! Nie! To dlaczego ona myśli, że skoro jest bogata i rzuci mi nędzne cztery stówy na miesiąc, to wolno jej przychodzić do mnie i krytykować?!

– A u pani zawsze jest idealnie posprzątane?! – spytałam rozzłoszczona. – Wie pani, ile kosztuje farba do malowania ścian?! A skąd ja mam wziąć pieniądze na środki czystości?!

– Proszę nie krzyczeć, na wódkę i papierosy wystarcza wam pieniędzy, a na mopa i płyn do podłóg nie macie? – spytała, patrząc na mnie z wyższością.

– Ciągle nie pijemy, wczoraj wyjątkowo mieliśmy gości, a pieniędzy brakuje nam na podstawowe potrzeby – odparłam.

– Proszę nie kłamać. Mieliśmy sygnały, że pani mąż nadużywa alkoholu i nie zgłasza się do urzędu pracy, wychowawczyni Oli powiedziała mi, że dziewczynka ma dużo nieobecności w szkole, że chodzi głodna, nie ma podręczników.

– To bzdury, proszę nie słuchać takich plotek i pomówień! – złościłam się.

– Proszę mi pokazać paragony ze sklepów i dowody opłat rachunków, chcę wiedzieć, na co wydajecie zasiłki – nakazała.

– Niestety, mąż zabrał portfel, a w nim były te wszystkie kwity – skłamałam.

– Ostrzegam panią, proszę tu posprzątać i zainteresować się potrzebami dziecka, jeśli sytuacja się nie poprawi, to skierujemy sprawę do sądu rodzinnego. Dziecko nie powinno się wychowywać w takich warunkach, sąd może je zabrać i umieścić w rodzinie zastępczej.

Zdenerwowałam się wtedy

– Nie martw się, to głupia franca jakaś – uspokajał mnie Waldek.

– Mówiła, że powinieneś przestać pić, rzucić palenie i znaleźć pracę.

– Nie będzie mi żadna pinda mówiła, co mam robić, ona nie zna życia, siedzi przy biurku, pije kawę i zarabia forsę, nie wie, jak to jest, gdy wypłaty wystarcza tylko na chleb i papierosy! – złościł się.

Tydzień później znowu do nas przyszła, ale zobaczyłam ją z okna i szybko zasunęłam drzwi na zasuwę. Udawałam, że nikogo nie ma w domu. Niedługo potem w naszym domu wydarzyła się tragedia. Zapukało do drzwi troje ludzi, dwie urzędniczki z MOPS-u i kurator sądowy. Mąż spał pijany, a córka oglądała bajki.

– Rodzice bezrobotni, nadużywają alkoholu, nie współpracują z nami, rodzina jest niewydolna wychowawczo – tłumaczyły paniusie kuratorowi.

– Proszę spakować rzeczy dziecka, zabieramy je do pogotowia opiekuńczego – kurator zwrócił się do mnie.

– Jak to?! Nie możecie nam zabrać dziecka! – krzyknęłam przerażona.

– Ale my naprawdę kochamy Olę – bełkotał Waldek, obudzony ze snu moim krzykiem. Na nic się zdały nasze protesty.

Ola płakała przeraźliwie, nie chciała iść

Zadzwoniliśmy do Bogdana, mojego brata, aby nam poradził, co dalej. Przyjechali do nas z bratową kwadrans później.

– To, że jesteśmy biedni, nie znaczy, że można nam zabrać dziecko! – płakałam.

– Trzeba było myśleć o tym wcześniej – stwierdził brat. – Ty, Waldek, powinieneś znaleźć jakąś robotę, a nie tylko przepijać zasiłek, a tobie Danka nawet się nie chce w chałupie posprzątać!

Tamtej nocy ja i Waldek nie spaliśmy. Rozmawialiśmy o tym, jak nisko oboje upadliśmy. Następnego dnia pojechaliśmy spotkać się z kuratorem sądowym.

– Sąd rodzinny wyznaczył termin rozprawy o ograniczenie praw rodzicielskich, dziewczynka zostanie umieszczona w rodzinie zastępczej – usłyszeliśmy.

– Ale my ją bardzo kochamy – tłumaczyłam, ocierając łzy.

– Nie potrafiliście zapewnić córce warunków do rozwoju – stwierdził kurator.

– Ale to się zmieni, znajdę pracę, Oli niczego nie zabraknie – obiecywał mąż.

– Musicie państwo udowodnić, że potraficie swojemu dziecku stworzyć prawdziwą rodzinę, dom – tłumaczył.

Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy generalne sprzątanie. Mój brat przyniósł emulsję do ścian, kupił środki czystości.

Kurator pozwolił nam zobaczyć córkę dopiero po dwóch tygodniach. A nasza walka o jej odzyskanie trwała pół roku. Przez cały czas odwiedzał nas kurator sądowy i panie z pomocy społecznej. Waldek wyjechał do Warszawy do pracy na budowie. Przestał pić. Ja pracowałam dorywczo przy zbiorze owoców.

Wreszcie sąd rodzinny zezwolił na powrót dziecka do domu. Nadal współpracujemy z kuratorem, ale teraz już wiemy, że dobro naszej córki jest najważniejsze. Staramy się żyć jak normalna rodzina. Nie możemy znów stracić dziecka.

Danuta, 32 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Zostałem samotnym ojcem z dwójką dzieci. Żona uciekła za granicę w poszukiwaniu pieniędzy i nigdy już nie wróciła
  • „Byłam skupiona na karierze. Dopiero wizyta u wróżki pomogła mi zrozumieć, że najbardziej na świecie pragnę być matką"
  • „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko"
Reklama
Reklama
Reklama