Reklama

Adama poznałam w liceum. Przez całą pierwszą klasę tylko do niego wzdychałam. W drugiej pocztą pantoflową dotarła do mnie wiadomość, że i ja się mu podobam. Nie wyobrażałam sobie większego szczęścia! Planowaliśmy po maturze wyjechać, zamieszkać w mieszkaniu studenckim i żyć pełnią życia, napędzani miłością i ambitnymi planami. On miał iść na medycynę, a ja na sinologię, bo miałam talent do języków.

Reklama

Tymczasem jeszcze przed studniówką okazało się, że jestem w ciąży.

– Zrujnowałaś mi życie! Miałem zostać lekarzem, a teraz co?! – krzyczał Adam.

Ożenił się ze mną, bo „tak wypadało”. Nasze rodziny urządziły nam skromne wesele, a pan młody upił się jeszcze przed północą, bełkotliwie tłumacząc gościom i rodzinie, że jego życie jest skończone.

Czułam się nieszczęśliwa w tym małżeństwie

Kiedy urodził się Nikodem, Adam i ja nie potrafiliśmy już rozmawiać normalnie. On mnie obwiniał o wszystko. Ja czasem krzyczałam, częściej płakałam. Bałam się, że Adam przeniesie swój żal i rozgoryczenie na dziecko, lecz tak się nie stało. Od początku czule i bez oporów zajmował się synkiem. Mieli świetny kontakt.

– Nikodem, ubieraj się, idziemy na rolki! – wydawał komendę, i nasz pięcioletni synek z piskiem radości biegł do przedpokoju.

Chodzili też razem na basen, Adam opowiadał mu o zwierzętach i grał z nim w warcaby, a potem w szachy. Do mnie odnosił się okropnie, ale był naprawdę dobrym ojcem.

Cieszyło mnie to, bo ja nie miałam cierpliwości do naszego niezwykle energicznego dziecka, zadającego tysiące pytań. Często dopadało mnie poczucie winy, że jestem złą matką, bo nie miałam siły spędzać kilku godzin na lodowisku, a dociekliwe pytania synka zbywałam zniecierpliwionym „Zapytaj tatę”. Usprawiedliwiałam się sama przed sobą, że w wymuszonym małżeństwie jestem zbyt nieszczęśliwa, by z entuzjazmem opiekować się dzieckiem.

Kiedy Nikodem miał 10 lat, Adam musiał wyjechać na kilkanaście dni za granicę. To wówczas dotarło do mnie, że coś przez te lata straciłam. Syn kilkanaście razy dziennie pytał, kiedy tata wróci albo czy możemy go odwiedzić. Był rozdrażniony, smutny i ciągle mówił o ojcu. Moje próby zorganizowania wspólnej wycieczki rowerowej zbywał fuknięciami.

– Nie pójdę z tobą na rower, bo ty nawet nie wiesz, jakimi trasami jeździmy! – parsknął w końcu. – Wolę poczekać na tatę.

Zrozumiałam, że moja więź z Nikodemem jest dużo słabsza niż ta, którą zbudował z nim Adam. Uświadomiłam sobie, że nawet gdy próbowałam przytulić syna, ten sztywniał.

Przez to miałam jeszcze gorsze samopoczucie. Ostatecznie ja też oczekiwałam od życia czegoś więcej niż pracy fakturzystki na umowę-zlecenie i siedzenia w garach. Chciałam się uczyć chińskiego! W liceum mówiłam płynnie angielsku i hiszpańsku, bo mama zapisała mnie na odpowiednie kursy. Chciałam być tłumaczką, jeździć po świecie, poznawać ludzi…

Tymczasem z Adamem przestało mnie już cokolwiek łączyć. Od lat sypialiśmy osobno. Usłyszałam od niego, że dawno by się ze mną rozwiódł, gdyby nie fakt, że polskie sądy faworyzują matki przy przyznawaniu opieki nad dzieckiem.

– Możesz więc uznać, że jesteśmy w separacji, tyle że mieszkamy razem ze względu na dziecko – powiedział otwarcie. – A ja nie zamierzam żyć w celibacie.

Innymi słowy, oznajmił mi, że będzie mnie zdradzał. Chociaż czy można mówić o zdradzie, kiedy pożycie małżeńskie od dawna w ogóle nie istniało?

Miałam wtedy w pracy koleżankę, która była ode mnie dziesięć lat młodsza i przypominała mnie sprzed dekady. Ona też miała głowę pełną pomysłów, kipiała życiem i chciała poznawać świat.

– Słuchaj, Asiu! – kiedyś z tajemniczą miną przysiadła na moim biurku. – Znalazłam sobie pracę w Hiszpanii! W Lloret de Mar, turystycznej miejscowości w Katalonii, na cztery miesiące, w hotelu. Będę sprzątać pokoje, bo nie znam hiszpańskiego. Ty znasz hiszpański i angielski, mogłabyś pracować w recepcji, bo też było ogłoszenie. Praca lepiej płatna i o ile ciekawsza.

Nie minął tydzień, a to ja przysiadłam na biurku Ewy. Wszystko miałam już dokładnie przemyślane. Adam praktycznie ze mną nie rozmawiał, syn z kolei miał do mnie wyłącznie pretensje. Miałam wrażenie, że obu irytuje moja obecność w domu, jeśli akurat nie podawałam im posiłku, nie prałam ich ubrań albo nie ścieliłam im łóżek.

Decyzję o moim wyjeździe obaj przyjęli bez żalu

– Wiesz, pomyślałam, że jak mam być pokojówką albo sprzątaczką, to chyba wolę być nią w hiszpańskim kurorcie – zwierzyłam się Ewie. – Dasz mi namiar do tego twojego hotelu? Wyślę im CV.

Odpisali błyskawicznie. Pytali, czy zechcę pracować na recepcji.

Adam tylko burknął:

– Chcesz, to jedź, my sobie poradzimy.

Z synkiem poszło niego gorzej, ale on też daleki był od rozpaczy, że zniknę na kilka miesięcy. Wyjechałam.

W Lloret de Mar od razu zachwyciło mnie wszystko: plaża, morze, promenada z palmami, uśmiechnięci, zrelaksowani ludzie. I Pedro, drugi recepcjonista.

Gdyby nie Pedro, chyba wróciłabym do domu, gnana poczuciem winy. Przez kilka pierwszych nocy obsesyjnie myślałam o tym, że przez ten wyjazd ostatecznie spisuję na straty swoje małżeństwo i poddaję się w walce o dobre relacje z synem.

Pedro rozmawiał ze mną, tłumaczył, że mam prawo do własnych wyborów. Zabierał mnie na paellę z owocami morza i przedstawił swojej babci, która go wychowała. Jako przyjaciółkę, bo chociaż bardzo mnie pociągał, nie miałam odwagi okazać mu, że jestem gotowa na coś więcej.

Po dwóch miesiącach przyszedł mail od Adama. Mąż złożył papiery rozwodowe. Zamierzał przedstawić fakt mojego wyjazdu do Hiszpanii jako „porzucenie dziecka” i walczyć o wyłącznie prawo do opieki nad Nikodemem. Chwilę po przeczytaniu tej wiadomości chciałam jechać na lotnisko.

– Zaczekaj, nie rzucaj pracy, to bez sensu – przekonywał mnie Pedro. – Pogadam z menedżerem. Wezmę twoje zmiany, żeby nikogo nie zatrudnił na twoje miejsce. Jeśli sprawa przeciągnie się powyżej tygodnia, dasz mi znać, ale może zdołasz wszystko odkręcić i wrócisz tu wcześniej.

Właśnie po to pojechałam do Polski: „odkręcać” sprawy. Przekonywać męża, że teraz będę już siedzieć kamieniem w jego kuchni i pilnować ogniska domowego. Przeprosić jedyne dziecko, że je „porzuciłam”, i próbować być idealną mamą.

Tyle że nikomu na tym nie zależało…

– Mamo, nic nie rozumiesz, chcę mieszkać z tatą – oświadczył mi Nikodem.

– Możesz wracać do Hiszpanii – stwierdził chłodno mój mąż. – Rozwód to formalność, od dawna nic nas nie łączy. A Nikodem jest bardziej związany ze mną niż z tobą. Nie udawaj, że jest inaczej.

Wróciłam do Lloret de Mar po czterech dniach. Zjawiłam się w hotelu prosto z lotniska – nieświeża, nieumalowana, a do tego kompletnie rozbita.

– Asia! – krzyknął na mój widok Pedro i złapał mnie w ramiona. – No już, nie płacz. Chodź, nie stójmy tak tutaj…

Następną godzinę pocieszał mnie w pokoju socjalnym. Kręcił głową i wzdychał, gdy opowiadałam, jak straciłam rodzinę.

– Dlaczego uważasz, że to już koniec twojego życia? Twój syn ma jedenaście lat, ale przecież ty ciągle jesteś bardzo młoda! I bardzo piękna! Możesz mieć każdego faceta!

– Tak, ciekawe jakiego… – chlipałam.

– Na przykład tego tutaj – odparł Pedro i wskazał na siebie.

Tydzień później wprowadziłam się do niego. Kiedy w Lloret skończył się sezon, podjęliśmy decyzję o przeprowadzce za pracą do Barcelony. Nie miałam żadnego powodu, żeby wracać do Polski. Synowi nie chciało się rozmawiać ze mną nawet przez internet, a mąż liczył dni do rozprawy rozwodowej, która ostatecznie go ode mnie miała uwolnić.

Zrobił mi awanturę, że nie zaprosiłam go na ślub

Próbowałam walczyć o kontakty z synem. Kiedy Pedro i ja znaleźliśmy już pracę i mieszkanie w Barcelonie, zaproponowałam Nikodemowi, żeby spędził u nas całe wakacje. Myślałam, że to będzie dla niego atrakcja, ale on z łaski zgodził się na dwa tygodnie. Wyraźnie nie akceptował Pedra. Udawał, że nie zna angielskiego, gdy mój partner próbował się z nim porozumieć. Wobec mnie syn był oschły. Ciągle na wszystko narzekał. Wstyd się przyznać, ale odetchnęłam, gdy wreszcie wrócił do ojca.

– To nie jest tak, że on cię nie potrzebuje – bronił go Pedro, chociaż młody był dla niego naprawdę okropny. – On po prostu odgradza się murem od tych uczuć, których nie rozumie i które są mu nie na rękę. Od tęsknoty, potrzeby czułości, chęci, żeby ktoś się nim zaopiekował. Wiesz, ja straciłem rodziców bardzo wcześnie i wiem, jak to jest musieć udawać, że nic się nie czuje, tylko po to, żeby nie oszaleć właśnie z nadmiaru uczuć… Daj mu czas.

Jednak Nikodem skończył piętnaście lat, a nasze racje się nie poprawiały. Podejrzewałam, że niechęć syna nie bierze się tylko z mojej nieobecności. Byłam pewna, że Adam mówi mu wiele niedobrych rzeczy na mój temat. Stresowałam się tym, lecz niewiele mogłam z tym zrobić.

Tymczasem któregoś dnia wszystkie zmartwienia zeszły na plan dalszy, bo okazało się, że jestem… w ciąży!

Pedro natychmiast mi się oświadczył i szybko wzięliśmy ślub cywilny. Gdy Nikodem dowiedział się, że wyszłam za Pedra, urządził mi przez Skype’a scenę. Krzyczał, że olewam własne dziecko tak bardzo, że zapomniałam je zaprosić na własny ślub. Byłam w szoku, bo w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że Nikodemowi zależało na uczestniczeniu w tym urzędowym akcie przypominającym odbiór paszportu. Syn obraził się na mnie tak jak nastolatek potrafi: totalnie i bez szans na przebaczenie.

Do porodu nie dzwoniłam do Nikodema, bojąc się awantur, bo gdybym się zdenerwowała, mogłoby to zaszkodzić maleństwu. Pisałam tylko SMS-y i maile, zapewniając, że go kocham i że kiedy tylko dzidziuś pojawi się na świecie, syn będzie najmilej widzianym gościem w naszym domu. Odpisał mi kilka razy, zawsze w tonie „Daruj sobie, mamo”. Jego odrzucenie bardzo mnie bolało i choć starałam się zachować spokój, często przez to płakałam.

Nie wiadomo, czy z powodu stresu, czy z innych przyczyn, zaczęłam rodzić przedwcześnie, w połowie siódmego miesiąca. Lekarze walczyli o życie kruszynki przez kilkanaście godzin. W końcu jednak powiedziano nam, że ten miniaturowy człowieczek w inkubatorze, nasza córeczka, jest na dobrej drodze, by wygrać walkę o życie. Mogłam wyjść ze szpitala, jednak codziennie spędzaliśmy tam praktycznie całą dobę, śledząc każdy oddech naszego dziecka.

– Pedro, gdzie moja komórka? – zapytałam po trzech tygodniach od porodu, bo w całym tym zamieszaniu straciłam kontakt ze światem zewnętrznym. – Chcę wysłać kilka wiadomości, że już wszystko dobrze.

– Mam! – krzyknął, podnosząc mój smartfon. – Rozładowana, czekaj… – podłączył ją do ładowarki. – Masz dwadzieścia trzy nieodebrane połączenia i szesnaście wiadomości.

Chyba coś się stało…

Powiedział to naprawdę w złą godzinę! To Adam tak się do mnie dobijał.

„Aśka, odezwij się, Nikodem miał wypadek na deskorolce. Jest w szpitalu. Musisz tu przyjechać”.

„Gdzie ty jesteś?! Stan Nikodema jest ciężki! Dlaczego jeszcze Cię tu nie ma??!”.

„Aśka! Nie mogę Cię namierzyć! Co się dzieje?! Twój syn Cię tu potrzebuje! Błagam, przyjedź do niego!”.

Boże, co ja mam zrobić? Zostać? Jechać?! W każdym kolejnym SMS-ie czułam narastającą panikę Adama. Wiadomości głosowe były pełne emocji. Eksmąż raz mnie oskarżał, że jestem wyrodną matką, innym razem niemal błagał, żebym nie karała naszego dziecka za to, jak on mnie traktował.

Gdy zadzwoniłam, odebrał nieprzytomnym głosem, od razu pytając, gdzie jestem.

– W Hiszpanii… – nie dokończyłam, bo mi przerwał i zaczął wrzeszczeć, co ze mnie za matka.

– Taka, która o mało co nie straciła dziecka, ma wcześniaka w inkubatorze i jest kilkanaście dni po cesarce! – odparowałam i natychmiast zaczęłam wypytywać o syna.

Okazało się, że Nikodem szalał na deskorolce z kolegami i nieszczęśliwie upadł podczas jakiejś akrobacji. Choć był w kasku, doznał silnego urazu głowy. Aby ochronić mózg i wspomóc jego regenerację, lekarze wprowadzili go w śpiączkę farmaceutyczną.

– Więc nie odzyskał przytomności od wypadku? – zapytałam bez tchu. – Jakie są rokowania? Co mówią lekarze?

– Na razie nic… – odparł Adam, kompletnie załamany. – Nie chcą się wypowiadać, ale twierdzą, że trzeba przy nim dużo siedzieć, mówić do niego, dotykać. To mu pomaga zdrowieć. Ale tak naprawdę nic nie wiedzą... Słuchaj, musisz tu przyjechać! Wiem, że byłem okropnym mężem i nie jestem dumny z tego, co mówiłem o tobie Nikodemowi. Przepraszam cię, nie powinienem był nastawiać go przeciwko tobie... Ale teraz to wszystko już nieważne. Proszę cię, przyjedź ze względu na niego. Ja go kocham tak mocno, jak potrafię, ale co matka, to matka… Musisz przy nim być, kiedy będą go wybudzać!

Byłam kompletnie rozdarta. Z jednej strony miałam maleńkie dziecko w inkubatorze, z drugiej – starsze w śpiączce, w innym kraju. Stan Almy, bo tak daliśmy na imię naszej ślicznej córeczce – był dość stabilny, jednak wcześniaki nie są zwykłymi noworodkami, często problemy z ich zdrowiem pojawiają się dosłownie w ciągu kilku minut. Mogła złapać infekcję, nabawić się problemów z oddychaniem, krążeniem, przyjmowaniem pokarmu, czymkolwiek! Jak mogłabym ją zostawić samą w szpitalu?! W takiej sytuacji?

– Asia, nie samą – zaprotestował Pedro, kiedy rzucałam się po mieszkaniu jak tygrysica po klatce, krzycząc, że nie wiem, co powinnam zrobić. – Przecież ja z nią jestem. No i lekarze, naprawdę najlepsi! Jeśli będzie trzeba, ja będę podejmować decyzje, a oni zrobią wszystko, żeby jej pomóc. Ale przy Nikodemie nikt ciebie nie zastąpi. On powinien cię zobaczyć, kiedy otworzy oczy. Nie wiadomo, w jakim będzie stanie. Matka po prostu musi przy nim być…

Kiedy mi to tłumaczył, miał łzy w oczach. Wiedziałam, że myślał o swojej mamie, której zabrakło, a on w wielu trudnych sytuacjach życiowych dotkliwie jej potrzebował. Przekonał mnie, jak trudne byłoby dla mojego syna dochodzenie do siebie po wypadku bez mojego wsparcia.

Pojechałam do Polski z duszą na ramieniu. Moje myśli obsesyjnie krążyły wokół inkubatora z miniaturowym ciałkiem Almy. Działo się tak do momentu, kiedy zobaczyłam moje starsze dziecko – blade, niemal przezroczyste, podłączone do rurek i maszyn, obandażowane i takie strasznie kruche na szpitalnym łóżku. To niezwykłe, jak malutki wydał mi się wtedy mój – przecież prawie już dorosły – syn.

Nagle nasze wszystkie scysje przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nikodem znów stał się moim skarbem, moim maleństwem – tak jak wtedy, kiedy przynieśliśmy go ze szpitala po porodzie…

– Więc masz córkę? – zapytał Adam, kiedy już otarłam łzy i skończyłam szeptać do pogrążonego w śpiączce Nikodema. – Alma? Ładnie ją nazwaliście… Słuchaj, jutro mają go wybudzać. Gdyby coś poszło nie tak, ja… ja… nie wiem, jak sobie bez niego poradzę…

Nigdy nie widziałam Adama tak rozbitego psychicznego i wtedy zdałam sobie sprawę, że Nikodem naprawdę jest dla niego wszystkim. Nie odebrał mi go, żeby się na mnie odegrać. Po prostu nie potrafił mi go oddać, a był zbyt mało dojrzały na to, by się ze mną nim dzielić. Dlatego chciał mieć wyłączność na jego uczucia.

Na szczęście Nikodem został wybudzony bez przeszkód, a jego stan określono jako dość dobry. Był zdezorientowany i straszliwie bezbronny. Siedziałam przy nim jedenaście godzin bez przerwy. Głaskałam go, trzymałam za rękę, opowiadałam o Almie leżącej na oddziale wcześniaków.

Przez kilka kolejnych dni zmieniałam się z Adamem – sypiałam niewiele, za to uczestniczyłam w rehabilitacji i konsultacjach lekarskich syna tak długo, aż jego stan określono jako bardzo dobry.

– To teraz wyjedziesz, tak? – zapytał smętnie Nikodem, jedząc już samodzielnie obiad. – Wracasz do Pedra i Almy?

– Teraz mieszkam w Hiszpanii, z nimi, więc tak… – odpowiedziałam, też ze smutkiem. – Ale jeśli chcesz, będę przyjeżdżać częściej do Polski. Ty też możesz przylecieć do Barcelony, spędzimy razem wakacje. Chciałbyś?

Chciał. Kilkanaście tygodni później mój syn przyleciał na dwumiesięczne wakacje do Hiszpanii. Nie wiem, czy to kwestia tego wypadku, czy może dojrzał z wiekiem, jednak zachowywał się zupełnie inaczej niż poprzednim razem. Był uprzejmy dla Pedra i… całkowicie stracił głowę dla małej siostrzyczki. Bawił ją, przewijał, nawet nosił w chuście!

– Wiesz, mamo – powiedział mi na pożegnanie – Pedro jest w porządku. Serio. Jeśli go przywieziesz na święta do Polski, to też będzie okej.

I tak właśnie zamierzam uczynić! Te słowa syna to najlepszy dowód na to, że Nikodem akceptuje mój wybór i moje nowe życie. A to było właśnie to, czego potrzebowałam, żebym wreszcie mogła być w pełni szczęśliwa.

Joanna, 35 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"
  • „Byłam sama i bezradna. Musiałam oddać syna po porodzie, bo miałam tylko 17 lat. Niczego tak bardzo nie żałuję”
  • „Bałem się oddać syna do przedszkola. I słusznie. Łukasz zapierał się rękami i nogami, żeby tam nie wracać"
Reklama
Reklama
Reklama