Reklama

Nie da się przeżyć życia za dzieci. I choć czasem to bardzo trudne, trzeba zaakceptować ich decyzje. Ale są też chwile, kiedy rodzic musi wkroczyć w życie dziecka. Choćby wtedy, gdy widzi, że ono swoim zachowaniem robi sobie krzywdę.

Reklama

Chyba najgorszym czasem na przeprowadzkę do innego miasta jest moment, kiedy dzieci są nastoletnie. Zawsze wtedy trzeba się liczyć z histeriami spod znaku: „ale ja tutaj mam wszystkich znajomych!” czy „przecież ja tu mam chłopaka!”.

W przypadku naszej rodziny nie było niestety inaczej

Nasze dwie córki postanowiły zbojkotować plan przeprowadzki i dosłownie zatruwały nam życie przez cały okres przygotowań.

– Czy ty wiesz, co to znaczy dołączyć do zgranej klasy w trakcie roku szkolnego, mamo? – pytała ze zgrozą Marzenka, lat dwanaście. – Będę siedzieć sama, wracać sama, jeść sama…
– A może po prostu poznasz nowe koleżanki? – zasugerowałam z wymuszonym uśmiechem. – Tam też będą miłe dziewczynki. Przecież Zuzki, Marysi i Kai także nie znałaś, zanim nie poszłaś z nimi do szkoły.
– Ty nic nie rozumiesz, mamo! One też się nie znały! A teraz już wszystkie dziewczyny mają najlepsze przyjaciółki! Za późno, rozumiesz? – krzyczała dramatycznie.

Jeszcze gorsze awantury urządzała nam starsza córka, szesnastoletnia Jadwiga.

– Jak wy sobie wyobrażacie mój związek na odległość? – pytała całkowicie serio. – Przecież Grzesiek i ja nie będziemy mogli do siebie przyjeżdżać co weekend. Rujnujecie moje życie osobiste! Jesteście egoistami!

Mąż wzdychał ze zniecierpliwieniem, a ja usiłowałam wytłumaczyć córce, że przecież wielka miłość przetrwa każdą rozłąkę. W duchu miałam jednak nadzieję, że Jaga szybko znajdzie sobie nowego chłopaka i zapomni o Grzesiu.

Kilka tygodni później okazało się, że, jak zwykle, mamusia miała rację

Marzena błyskawicznie odnalazła się w nowym środowisku, a Jaga bąknęła już w drugim tygodniu po przeprowadzce, że wróci później po szkole, bo jeden kolega zaprosił ją na łyżwy. Uśmiechnęłam się do siebie, bo to było do przewidzenia. Obie moje córki były śliczne, ale Jaga dodatkowo miała w sobie jakiś taki magnetyzm, przez który chłopcy masowo tracili dla niej głowy.

Wizyty nowego chłopaka przychodzącego do nas „uczyć się do sprawdzianu” były tylko kwestią czasu. Ja również znalazłam nowych znajomych, chociaż w zasadzie raczej starych. Z Facebooka wiedziałam, że w tym samym mieście mieszka moja dawna przyjaciółka i postanowiłyśmy się spotkać.

– Monika! Doprawdy, wyglądasz jak dwadzieścia lat temu! – krzyknęłam na widok koleżanki.
– A ty to nawet lepiej niż wtedy! – zrewanżowała się. – A pamiętasz, jak Guma mówiła, że obie będziemy w wieku czterdziestu lat wyglądały na sześćdziesiąt? – dodała, przypominając sobie naszą dawną polonistkę, która pewnego razu przyłapała nas na paleniu papierosów na przystanku.
– Rany, pamiętam! – roześmiałam się. – A Śliwek za to powtarzał, że przynajmniej jedna z nas skończy w kryminale, pamiętasz?
– No, bo uważał ściąganie za wielkie przestępstwo! Ale mów, co u ciebie! Masz dwie córki, nie? Ja mam syna w wieku twojej starszej.

I tak zaczęłyśmy się spotykać na pogaduchy, chodzić razem na siłownię, a pewnego dnia postanowiłyśmy poznać ze sobą nasze rodziny. Monika miała drugiego męża, tymczasowo przebywającego za granicą, więc na spotkanie przyszła tylko z synem Bartkiem.

Dużo o nim opowiadała, a ja wszystko przekazywałam Jadze, jako że byli w tym samym wieku

A to, że wygrał olimpiadę matematyczną, a to, że skonstruował robota, którego wysłał na konkurs do USA.

– Mamo, po co ty mi go tak zachwalasz? – zirytowała się w końcu córka. – Nie szukam chłopaka! A zresztą, on jest gruby, widziałam na Facebooku. To jakiś nerd, tylko nauka i nauka, a wygląda jak pasztet.

Zdenerwowałam się wtedy i zabroniłam jej tak mówić o Bartku i w ogóle o kimkolwiek. Fakt, też widziałam na zdjęciach, że chłopak był pulchny, ale nikogo nie wolno z tego powodu wyśmiewać. Wspólne spotkanie odbyło się w pizzerii, potem mieliśmy iść do kina. Niestety, dzieci nie były tak zadowolone z tego pomysłu, jak my z Moniką.

Marzena, jako najmłodsza, ewidentnie się nudziła, Bartek siedział ze wzrokiem wbitym w stół albo pochłaniał kolejne porcje pizzy, nie patrząc na nikogo, a Jaga co chwila pytała mnie scenicznym szeptem, czy może już iść, bo chce się spotkać z koleżankami. po tym nieudanym spotkaniu zadzwoniłam do Moni i już miałam zacząć narzekać na dzisiejszą młodzież, która nie potrafi nawiązywać przyjaźni poza internetem, kiedy przyjaciółka zaskoczyła mnie radosnym szczebiotem.

Ale było super, no nie? Twoje dziewczynki są takie urocze! Bartek też tak uważa, zwłaszcza Jadwisia, hi hi! Chyba wpadła mu w oko…

Cóż, w ogóle by mnie to nie zdziwiło. Jaga była atrakcyjną dziewczyną. Nie sądziłam jednak, by Bartek miał szansę na odwzajemnienie uczucia. Na pewno był inteligentny, może nawet genialny, ale bądźmy szczerzy: miał ze dwadzieścia kilo nadwagi, był fatalnie ubrany, miał okropną fryzurę i do tego kompletnie nie umiał rozmawiać z dziewczynami.

Nie przypuszczałam, by w innych okolicznościach Jadwiga w ogóle odnotowała jego obecność

W pizzerii zamieniła z nim ze dwa zdania i starała się robić dobre wrażenie, bo wiedziała, że tego po niej oczekuję, chciała być uprzejma. Normalnie, taki chłopak jak Bartek byłby absolutnie poza orbitą jej zainteresowań i pewnie nawet nie odmruknęłaby mu „cześć” na szkolnym korytarzu.

Niestety, Bartek i jego mama chyba nie zdawali sobie z tego sprawy. Już dwa dni później Monika zaprosiła nas do siebie na wspólne gotowanie. Nalegała, żebym koniecznie przyszła z córkami. Powiedziałam, że Marzena ma zajęcia judo, a Monika szybko dodała, że tak naprawdę chodzi jej o Jadwigę.

– Wiesz, Bartek bardzo liczy, że znowu się spotkają. Ciągle siedzi w internecie i szuka przepisów, które mogliby razem wypróbować. Chce jej zaimponować, hi hi.

Zapytałam córki, czy chce się wybrać i – zgodnie z moimi przewidywaniami – prychnęła, że nie. Poszłam więc sama i przez cały wieczór udawałam, że nie widzę miny zbitego psa na pucołowatej twarzy Bartka…

Następnego dnia usłyszałam zdumione parsknięcie poparte okrzykiem: „No bez jaj!” dobiegające z pokoju Jagi. Okazało się, że Bartek zaprosił ją do „znajomych” na Facebooku.

– No przecież go nie dodam – sarkała, kręcąc głową nad takim tupetem. – Nie chcę go mieć w „znajomych”. On się nie nadaje do pokazywania.

Rzuciłam jakąś uwagę o tym, że ludzi nie należy oceniać tylko po wyglądzie, ale ostatecznie dałam spokój. W końcu nie byłam od tego, by wybierać przyjaciół córce. Dopóki nie dokuczała bezpośrednio Bartkowi, a tego nie robiła, nie miałam o co robić awantur.

Niestety, Monika zaczęła dopytywać, dlaczego Jaga nie zaakceptowała zaproszenia Bartka. Opowiadała, że jej syn co chwila sprawdza Facebooka i stał się bardzo drażliwy.

– Słuchaj – podjęłam próbę wyjaśnienia tej sytuacji. – To, że my się przyjaźnimy, nie oznacza, że nasze dzieci też muszą, no nie? Jaga sama wybiera sobie znajomych, nie mogę jej narzucać, że ma się kolegować z dziećmi moich przyjaciół. Jeśli go nie chce w swoim kręgu, to to jest sprawa między nią a Bartkiem. My mamy swoje życie, oni swoje, nie jest tak?

Monika nagle zmieniła się na twarzy. Widać było, że zrobiło jej się przykro

– To dlatego, że on jest gruby, prawda? – zapytała niemal szeptem. – Nie musisz odpowiadać… Wiem, że tak jest. Nawet nie masz pojęcia, jaki to jest dla niego problem… Nie ma przyjaciół, o dziewczynie nie wspominając. Starałam się go odchudzić, ale to bez sensu, jeśli ktoś sam nie chce. A on nie ma w ogóle motywacji! – pokręciła głową.
No wiesz, może motywacją byłoby to, że gdyby schudł, to takie dziewczyny jak Jaga by go nie odrzucały – wypaliłam spontanicznie, zanim zdążyłam się zastanowić.

A chwilę potem było już za późno. Za oszklonymi drzwiami w domu Moniki dostrzegłam potężną sylwetkę i domyśliłam się, że Bartek niechcący usłyszał moje ostatnie słowa. Monia siedziała tyłem i niczego nie zauważyła. Nie zamierzałam się przyznawać. Kiedy wychodziłam, siedział zamknięty w swoim pokoju.

Potem nie widziałam go przez kilka tygodni, bo wolałam umawiać się z Monią na mieście. spotkałam go, kiedy przywiózł matce zapomnianą torbę na siłownię. Rowerem. Aż mnie zatkało, kiedy zobaczyłam, jak schudł przez ostatni okres.

– A tak – potwierdziła z dumą Monika. – Jest na diecie, dużo jeździ na rowerze, chodzi na basen. Siedem i pół kilo w dół! Nieźle, no nie?

Faktycznie, byłam pod wrażeniem. Chłopak musiał się nieźle za siebie wziąć! Jego determinację mogłam jeszcze bardziej docenić po kolejnych kilku tygodniach. Zamiast dawnego grubaska o okrągłej twarzy, zobaczyłam pod siłownią dobrze zbudowanego młodego chłopaka, jeszcze nie szczupłego, ale już nieźle wyglądającego.

– Kupiłam mu karnet na naszą siłkę – wyjaśniła Monika. – Spokojnie, będzie chodził w innych godzinach niż my. Słuchaj, tak przy okazji, twoja Jadwisia nie ma ochoty czasem potrenować?

Wiedziałam, do czego zmierzała

Najwyraźniej motywacją do chudnięcia była dla jej syna perspektywa kolejnego spotkania z Jagą. Pewnie miał nadzieję, że spodoba jej się w szczuplejszej odsłonie. Jadze jednak ani w głowie było chodzenie z matką na siłownię. Miała swoją siatkówkę i jazdę konną. A kiedy powiedziałam jej, że Bartek schudł dwanaście kilo, aż prychnęła z rozbawieniem.

– No i co z tego? To nie chodzi tylko o jego wagę. On po prostu jest kompletną sierotą.

Musiałam więc rozwiać nadzieje Bartka na to, że Jaga zaszczyci go swoim towarzystwem w fitness klubie. On się jednak nie poddał. Któregoś dnia Monia zadzwoniła, że koniecznie musi pożyczyć ode mnie jeden naszyjnik, bo chce go założyć na spotkanie firmowe.

Zgodziłam się, a ona oznajmiła, że wobec tego wysyła Bartka. Chłopak zjawił się u nas z wyrazem twarzy wyraźnie zdradzającym nadzieję i ekscytację. Jak widać, nie odpuścił Jadwidze. Zauważyłam, że znowu schudł. Prawdę mówiąc, wyglądał już bardzo szczupło.

– Cześć, Jaga! – rzucił z uszczęśliwionym uśmiechem na widok mojej córki, która właśnie wyszła z mokrymi włosami z łazienki.
– Yyy… cześć? – odpowiedziała pytająco, ewidentnie go sobie nie przypominając.
– To Bartek, syn cioci Moniki – pospieszyłam z wyjaśnieniem. – Fantastycznie schudł, prawda?
– Taa… gratuluję – mruknęła moja starsza i ominąwszy wężowym ruchem zagapionego w nią chłopaka poszła do swojego pokoju.

Nie mogłam nie dostrzec, jak Bartek zagryza wargę, niemal do krwi. Najwyraźniej spodziewał się cieplejszej reakcji po dziewczynie, w której wyraźnie się podkochiwał. Wziął naszyjnik i wyszedł zgarbiony. Niemal słyszałam, jak uszło z niego całe powietrze. Oraz pewnie chęć do życia.

Ponownie zobaczyłam go jakiś miesiąc później i tym razem coś mnie zaniepokoiło. Chłopak nie był już szczupły. Był chudy.

– A tak, wkręcił się w tę całą dietę i zdrowe żywienie – wyjaśniła Monika. – Liczy kalorie, wiesz. Śmieję się z niego, że jest zupełnie jak dziewczyna!

Cóż, ja nie widziałam w tym powodów do śmiechu.

Chłopak wyraźnie przesadzał z odchudzaniem

A prawda była taka, że choćby był chudy jak niteczka, moja córka i tak nie chciałaby się z nim zadawać. Wiedziałam o tym, bo zapytałam wprost, co o nim sądzi.

– Mamo, to przegryw! – rzuciła slangowym słowem oznaczającym kogoś niezbyt lubianego w środowisku. – Znasz to przysłowie: i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu? No właśnie. Więc on po prostu jest lamerem, no wiesz, wy na to mówiliście chyba „gamoń”. Przecież on słowa z gęby nie umie wydusić przy dziewczynie…

Oczywiście nie przekazałam tego Monice. Udawałam, że nie wiem, co moja córka myśli o przemianie jej syna. W końcu, jak jej powiedziałam, my miałyśmy swoje życie, młodzi swoje.

Dlatego bardzo się zdziwiłam, kiedy zadzwoniła do mnie i powiedziała, że Jaga bardzo nieładnie się zachowała wobec Bartka. Okazało się, że Bartek, obecnie już z widoczną niedowagą, wpadł na pomysł pojechania pod liceum Jagi i „wpadnięcia na nią przypadkiem”. Nie wiem, co sobie po tym obiecywał, ale zakochany młody człowiek chyba po prostu nie myśli racjonalnie. W każdym razie Jaga udała, że go nie zna, a kiedy przy jej przyjaciołach nazwał ją po imieniu i przypomniał, że przecież byli razem w pizzerii, nazwała go świrem i kazała zjeżdżać.

– Porozmawiam z nią w domu – obiecałam, słysząc, że Bartek zamknął się w swoim pokoju i prawdopodobnie tam płacze.

W domu to Jaga chciała ze mną porozmawiać pierwsza

– Mamo! Zadzwoń do cioci Moniki i powiedz jej, żeby jej cholerny synalek przestał mnie prześladować! – zażądała zdenerwowana. – Nagabuje mnie przy znajomych! Opowiada przy nich, że byliśmy razem na pizzy! Dziewczyny potem mi nie dawały spokoju przez całą drogę! Co z tego, że schudł, dalej wygląda obleśnie! Te jego włosy! I to gamoniowate spojrzenie! Załatw to mamo, błagam cię! On jest jakiś nienormalny!

Cóż, miałyśmy więc z Moniką problem. Ona uważała, że moja córka powinna dać szansę jej synowi, ja natomiast wolałam, żeby jej syn dał spokój mojej córce. Kiedy to sobie powiedziałyśmy, stało się jasne, że nasza dalsza przyjaźń jest niemożliwa. Żałowałam tego, ale niewiele mogłam zrobić. przez jakiś czas po prostu nie widywałam się z Moniką i nie słyszałam o jej synu.

Jaga zapomniała o całej sprawie. Miałam nadzieję, że Bartek też. Ale któregoś dnia spotkałam go przez przypadek w tramwaju. W pierwszej chwili nie wiedziałam, kto powiedział mi „dzień dobry”.

– Bartek? – wydukałam w szoku. – Boże drogi, ile ty schudłeś…?

„Kościotrup, który kiwał się nade mną, rozciągnął w dość przygnębiającym uśmiechu skórę na twarzy, która przypominała szczurzą mordkę.

– Ciągle jeszcze trochę zostało – rzucił i zamarłam, widząc, że mówi to poważnie.

Przez chwilę rozmawiałam z nim na jakieś neutralne tematy, ale przez cały czas skupiałam się wyłącznie na jego wyglądzie. Bartek był chorobliwie chudy, jego dłonie przypominały szpony, a cera była niemal zielona. Był ostrzyżony na bardzo krótko, co nadawało mu wygląd więźnia obozu koncentracyjnego… Po powrocie do domu zadzwoniłam do Moniki.

– Słuchaj, spotkałam Bartka – zaczęłam po chłodnym przywitaniu. – Wiesz, martwię się o niego. Tyle się mówi o anoreksji… Może przyjrzyj się…

Nie dała mi dokończyć, zalewając potokiem pretensji

Że mam zarozumiałą córkę, która ma się nie wiadomo za jaką księżniczkę. Że jestem nienormalna, bo on nie ma żadnej anoreksji, przecież wiadomo, że anoreksję to mają tylko dziewczyny. Że wpycham nos w nie swoje sprawy… W końcu się rozłączyłam. To nie miało sensu. Ja naprawdę się martwiłam, a ona zareagowała złością.

Zrozumiałam, że nie chce zobaczyć problemu. Wypierała to, co działo się z jej synem. Zaczęłam czytać o anoreksji. Tak, w pewnym niewielkim procencie dotyczy też mężczyzn, zwłaszcza nastolatków. Najczęściej zaczyna się od chęci zrzucenia paru kilogramów, żeby bardziej podobać się dziewczynom – pisano – potem odchudzanie staje się obsesją, a chory nastolatek, pomimo znaczącej niedowagi wciąż uważa się za grubego.

W pewnym momencie nie jest już w stanie przestać się głodzić, ma też zaburzony obraz samego siebie. Bez pomocy najbliższych oraz medycznej nie będzie w stanie sam wyjść z tego zaburzenia. Skutki anoreksji mogą być bardzo poważne: od omdleń i ogólnego osłabienia ciała, przez wypadanie włosów, choroby dziąseł, kruchość kości po zaburzenia metaboliczne i krążeniowe. W skrajnych przypadkach choroba może prowadzić do zgonu.

Przeraziłam się. Nie wiedziałam, co robić.

Monika najwyraźniej nie zamierzała pomóc Bartkowi, wolała nie dostrzegać problemu

On sam powiedział mi, że „ma jeszcze trochę do zrzucenia”, co świadczyło ewidentnie, że musi być leczony. Na Facebooku znalazłam męża Moniki. Napisałam do niego, co myślałam o tej sytuacji. Na szczęście Krzysiek potraktował mnie poważnie. Tydzień później był już w Polsce. Zabrał syna do lekarza. Miałam rację: u Bartka stwierdzono anoreksję, musiał być natychmiast hospitalizowany.

Kiedy Bartek poszedł do szpitala, a lekarze powiedzieli jego rodzicom, jak poważna jest sytuacja, Monika załamała się psychicznie. Zadzwoniła do mnie. Wybaczyłam jej ostre słowa i zajęłam się pocieszaniem jej. Razem jeździłyśmy do Bartka, kilka razy dołączyła do nas nawet – o dziwo, z własnej inicjatywy – Jadwiga.

Była dla chłopaka bardzo miła, podnosiła go na duchu. Walka o życie zajęła chłopakowi prawie dwa lata. Ten czas zmienił go nie do poznania. Nie tylko fizycznie. Przeszedł psychoterapię, nauczył się akceptować siebie.

Dzisiaj jest dorosłym człowiekiem, mieszka już w innym mieście. Co ciekawe, nigdy więcej nie zabiegał o względy Jadwigi, ale z czasem zaprzyjaźnił się z Marzeną. Podobno nieraz mówi, że jej mama uratowała mu życie. Ja na to tak nie patrzę, zrobiłam po prostu to, co czułam, że powinnam zrobić.

Karolina, 46 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „W środku nocy do naszych drzwi zapukała policja. Moja 14-letnia córka chciała się zabić Uratował ją anonim z Internetu"
  • „Kiedy rodziłam, mąż był u kochanki. Okazało się, że… obydwie byłyśmy w ciąży w tym samym czasie”
  • „Koleżanka płaci teściowej za opiekę nad własnym wnukiem. Przecież to jego babcia. Powinna to robić z miłości"
Reklama
Reklama
Reklama