Reklama

Zawsze wydawało mi się, że nasze małżeństwo jest bardzo udane. Pobraliśmy się z Karoliną z wielkiej miłości, po długim okresie narzeczeństwa. Zdążyliśmy poznać swoje wady i zalety, więc świetnie się dogadywaliśmy. Owszem czasem się na siebie boczyliśmy, miewaliśmy gorsze dni, ale w którym związku ich nie ma? Zresztą po każdej kłótni szybko dochodziliśmy do porozumienia i wszystko wracało do normy. Było nam ze sobą dobrze.

Reklama

Trzy lata po ślubie doszliśmy do wniosku, że czas na dziecko. Ja byłem już po trzydziestce, Karolina tuż przed, nie było na co czekać. No więc, jak to mówią, zabraliśmy się do roboty i rok później pojawił się na świecie Piotruś. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy w szpitalu, omal nie oszalałem ze szczęścia. Oczami wyobraźni już widziałem, jak w przyszłości uczę go jeździć na rowerze, grać w piłkę…

Dziś mały ma pół roku, a mój entuzjazm do ojcostwa znacznie osłabł. I to nie dlatego, że maluch płacze i marudzi. To, choć z wielkim trudem, jestem jeszcze w stanie wytrzymać. Zresztą zaopatrzyłem się w całkiem niezłe słuchawki, które skutecznie tłumią te wrzaski. Chodzi o to, że synek przesłonił żonie cały świat.

Cały świat mojej żony kręci się wokół naszego synka

Przed narodzinami dziecka czułem, że jestem dla Karoliny kimś ważnym. Interesowała się moimi problemami, dbała o to, bym czuł się zadowolony, dopieszczony i zadbany. Gdy miałem w pracy jakiś problem, siadaliśmy i gadaliśmy o tym nawet do białego rana. Była moją bratnią duszą, najlepszym przyjacielem i doradcą.

Od kiedy jednak ma Piotrusia, moje sprawy niewiele ją obchodzą. Ważny jest wyłącznie synek. To on narzuca rytm dnia, nocy i rządzi całym domem. Wystarczy, że zapłacze, zakaszle, a żona rzuca wszystko i biegnie do jego łóżeczka. I nieważne, że właśnie wróciłem z pracy po dziesięciu godzinach harówki i chciałabym zjeść kolację. „Jedzenie jest w lodówce, zrób sobie coś” – rzuca od niechcenia i chwyta małego w ramiona.

A nasze rozmowy? Ograniczają się jedynie do tego, co zjadł Piotruś, jaką kupkę zrobił, ile razy się uśmiechnął, który ząbek mu wyrósł.

Nie powiem, lubię te opowieści, bo przecież dotyczą mojego dziecka. Ale bez przesady. Po ciężkim dniu w firmie chciałbym także porozmawiać o czymś innym. Niestety, gdy tylko zmieniam temat, żona odpływa myślami gdzieś daleko, krzywi się lub robi znudzoną minę. Kiedy to widzę, nie mogę uwierzyć, że jeszcze całkiem niedawno mieliśmy tyle wspólnych tematów…

Jakby tego było mało, Karolina non stop narzeka. Przede wszystkim na to, że nie zajmuję się dzieckiem. No cóż, na początku chciałem jej pomagać, ale kiedy raz czy drugi usłyszałem, że coś robię nie tak, źle trzymam synka i na pewno połamię mu nóżki, mój entuzjazm osłabł. Potem już nie byłem tak chętny do pomocy, ale to nie oznacza, że całkiem umywałem ręce. Po pracy nie uwalałem się od razu przed telewizorem, zawsze znajdowałem czas, by chwilę pobyć z synkiem. I co? I znowu spotykałem się tylko z krytyką.

Okazywało się, że źle go trzymam przy kąpieli, przewijam, zabawiam

„Daj, sama to zrobię, bo nie mogę patrzeć na to, co wyprawiasz” – słyszałem. No to przestałem pomagać. Nie miałem ochoty wysłuchiwać, że jestem beznadziejny albo że zrobię dziecku krzywdę. Efekt? Naburmuszona mina mojej żony. I wieczne żale, że nic nie robię…

Kolejny problem to wyjścia. A właściwie ich brak. Odkąd synek pojawił się na świecie, właściwie nie wyszedłem z domu sam. Wcześniej mieliśmy z żoną całkiem zdrowy układ.

Ona miała swoje babskie ploteczki, ja męskie wieczory. A teraz? Raz czy dwa udało mi się wyskoczyć po pracy z kumplami na piwo, ale na tym koniec. Bo Karolina zaraz miała pretensje. Twierdziła, że wszystko jest na jej głowie, że ciągle chcę żyć jak kawaler. „Teraz jesteś ojcem, masz natychmiast wracać do domu” – krzyczała.

Nie rozumiem dlaczego. Przecież do pomocy przy dziecku się jej zdaniem nie nadaję, tematów do rozmów też nie mamy. Dlaczego więc odmawia mi tej odrobiny swobody? Chyba tylko dlatego, żeby zrobić mi na złość. Przecież ona ciągle ma te swoje koleżaneczki. Wpadają do nas w odwiedziny jak do siebie. A ja nie dość, że mam zakaz wychodzenia, to jeszcze kumpli zaprosić nie mogę. Bo są zbyt hałaśliwi, bo będą przeszkadzać albo mały się od nich czymś zarazi.

No i ostatnia sprawa – seks. Karolina zawsze bardzo dbała o to, by temperatura uczuć w naszym związku nie spadła nawet o stopień. Kochaliśmy się często i bardzo, bardzo namiętnie. W łóżku, w łazience, na stole w salonie. Wystarczyło, że ją dotknąłem, a już była gotowa. Ja zresztą też.

Od narodzin syna o takich igraszkach mogę zapomnieć. W naszej sypialni panuje ziąb jak na Syberii w środku zimy. „Daj spokój, jestem zmęczona, nie mam ochoty” – mówi żona, gdy próbuję się do niej przytulić.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć noce, w których udało mi się do niej zbliżyć. A przecież nie jestem z kamienia, normalny facet ze mnie!

Nie wiem już, co robić. Próbowałem porozmawiać z Karoliną. Tłumaczyłem jej, że ja też mam swoje potrzeby. I psychiczne, i że tak powiem, fizyczne. Nawet nie chciała słuchać. Ledwie skończyłem trzecie zdanie, już na mnie napadła. Stwierdziła, że jestem egoistą, widzę tylko czubek własnego nosa. Gdy to usłyszałem, to nie próbowałem już dalej dyskutować. Stwierdziłem, że to nie ma sensu.

Czy kocham Karolinę? Tak. Ale jestem już zmęczony i rozdrażniony tą całą sytuacją. Boli mnie, że żona mnie nie zauważa, nie interesuje się moimi sprawami, nie myśli o moich potrzebach. Coraz częściej chodzi mi po głowie myśl, by czmychnąć w siną dal albo poszukać sobie kochanki. Kobiety, która mnie zrozumie, doceni. Bo jak długo można stać na bocznym torze?

Szymon, 31 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Chciałam adoptować Maję i stworzyć jej dom. Kiedy dostała spadek po babci, odnalazł się jej biologiczny tatuś”
  • „Miałam 34-lata, kiedy rak zniszczył mi życie. Odebrał mi płodność, a ja czułam się jak wybrakowany towar"
  • „Chciałam, by córka wyrosła na ludzi, a ona ciągle się buntowała. Zrobiłam co mogłam, ale nie mam już siły..."
Reklama
Reklama
Reklama