Reklama

Do dramatycznego zdarzenia doszło 6 lutego 2025 roku w szpitalu przy ulicy Unii Lubelskiej w Szczecinie. Tego dnia pani Nicola, mama 10-miesięcznego Maksymiliana, zgłosiła się z synkiem na dziecięcy SOR. Niemowlę wypadło z łóżeczka, a zaniepokojona mama chciała wykluczyć poważne obrażenia.

Reklama

„Zdecydowano, by zrobić synkowi rentgen. Na badanie do pracowni weszłam z nim nie ja, tylko moja mama” – relacjonuje pani Nicola.

Badanie miało wykluczyć uraz po upadku z łóżeczka. Doszło do wielkiej tragedii

Maksymilian leżał na stole rentgenowskim, a jego główka była podtrzymywana przez babcię. Kobieta miała słuchać poleceń personelu. W pewnym momencie doszło do dramatycznego wypadku. „Jedna z pań wykonująca badanie prosiła moją mamę, aby przytrzymała główkę synka. Tak też zrobiła. Druga z pań zaczęła sterować aparatem i w pewnym momencie upuściła sprzęt na rączkę dziecka” – mówi mama chłopca w rozmowie z WP.

Dramat w Szczecinie. Rentgen spadł na rączkę chłopca

Babcia dziecka krzyknęła, gdy rentgen spadł na rączkę Maksymiliana. Pani Nicola natychmiast wbiegła do pomieszczenia i zobaczyła, że jej syn jest siny od płaczu. „Rentgen zmiażdżył nadgarstek Maksia. Kiedy to się stało, usłyszałam krzyk mamy, a po chwili płacz dziecka. Natychmiast weszłam do pracowni, nie wiedząc jeszcze, co się stało” – opowiada pani Nikola. Na prośbę mamy chłopca wykonano dodatkowe badanie RTG. Wynik był wstrząsający. „Złamanie w dwóch miejscach z przemieszczeniem” – usłyszała kobieta.

Personel nie wezwał lekarza? Matka oskarża szpital

Z relacji pani Nicoli wynika, że techniczka, która miała upuścić aparat, natychmiast opuściła pomieszczenie. „Kiedy tylko pani, która spuściła aparat na rączkę dziecka, dowiedziała się o złamaniu, uciekła. Wyszła z sali. Nikt nie zawołał lekarza, pielęgniarki” – twierdzi matka Maksymiliana. Według niej druga osoba z personelu próbowała zrzucić winę na babcię chłopca. „W międzyczasie zaczęła obwiniać moją mamę o to, że mogła patrzeć na kończyny dziecka” – relacjonuje.

Chłopiec musi nosić gips. „Maksiu nie może się bawić, raczkować”

Po wypadku Maksio musiał nosić gips, który lekarze zdejmą dopiera za dwa tygodnie. Jednak konsekwencje urazu mogą być długofalowe. „Następnie czekają go dwa miesiące rehabilitacji. W tym czasie nie może się bawić, raczkować, rozwijać jak inne dzieci. To, co przeszedł, to niekończący się koszmar. Tyle bólu, cierpienia, lęku i żalu w tak małym ciele” – mówi zrozpaczona mama chłopca.

Szpital odpiera zarzuty. Nie było awarii?

Placówka wydała oficjalne oświadczenie, w którym zaznacza, że nie posiada zgody na ujawnianie informacji o stanie zdrowia dziecka. „W szpitalu prowadzone jest postępowanie wyjaśniające (...). W chwili obecnej, na podstawie aktualnie dostępnych danych, nie potwierdzono wystąpienia jakiejkolwiek awarii aparatu rentgenowskiego” – podkreśla szpital.

Zaprzeczono również, jakoby technik radiologii „uciekł” po wypadku. „Osoba ta udała się niezwłocznie po zgłoszeniu incydentu zawiadomić lekarza dyżurnego oraz koordynatora techników RTG” – twierdzi placówka.

Wypis ze szpitala potwierdza awarię?

Pani Nicola przedstawia jednak dokumentację medyczną, która rzuca inne światło na sprawę. W wypisie można przeczytać:

„Gdy aparat RTG znajdował się nad kończyną górną lewą, doszło do awarii – aparat spadł na dziecko, doszło do przytrzaśnięcia kończyny górnej lewej. W wyniku zdarzenia dziecko doznało urazu lewego przedramienia”.

Pani Nikola zapowiada kroki prawne

Pani Nicola nie zamierza odpuścić i zapowiada podjęcie działań prawnych wobec szpitala. „Nigdy nie zapomnę widoku mojego cierpiącego synka, to ból rozrywający serce każdej matki” – podsumowuje.

Źródło: WP Wiadomości

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama