Reklama

Moja wnusia Dorotka ma dwadzieścia miesięcy, czyli prawie dwa latka. To „prawie” oznacza, że potrafi całkiem nieźle chodzić, zabawnie kolebiąc się na boki na tłustych stópkach, rozumie wszystko, co się do niej mówi (choć czasem udaje głuchą), ale sama mówi niewiele.

Reklama

Tamtego dnia od rana bolała mnie głowa

Kiedy budzik zadzwonił o ósmej, pacnęłam go z góry, żeby zamilkł. Ale wtedy przypomniało mi się, że obiecałam mojej Idzie zająć się małą. Córka jest na wychowawczym, akurat miała coś do załatwienia w mieście. No więc chcąc nie chcąc, zwlokłam się z łóżka, po czym jeszcze przed śniadaniem połknęłam dwa ibupromy. Minął kwadrans, leki niewiele pomogły, ale nie chciałam sprawić córce zawodu. Ubrałam się więc i pomaszerowałam na tramwaj. Pogoda była piękna, słoneczko, wiaterek, i choć od przystanku szłam szybko, nawet się nie zgrzałam.

Ida już czekała w blokach startowych. Kiedy weszłam, ucałowała małą, zgarnęła torebkę i tyle ją widziałam. Jeszcze tylko krzyknęła, że wróci koło trzynastej, i że Dorotka już jadła.
– No jak tam? – ukucnęłam przy wnusi. – Wyspało się moje słoneczko?

Dorotka coś tam zagadała, po czym klapnęła na pampersie i sięgnęła po swoje trampeczki.
– Chcesz iść na spacer? – domyśliłam się. – Dobrze, kochanie, pójdziemy na plac zabaw. Babcia sobie usiądzie na ławeczce… Może głowa wreszcie przestanie mnie boleć… Oj, mówię ci, wnusiu, ból głowy to nic fajnego.

Dorotka nie odniosła się do mojej wypowiedzi, pomogłam jej więc w zakładaniu bucików i poszłyśmy.

Od jakiegoś czasu każdą wizytę na placu zabaw Dorotka zaczynała od sprawdzenia, co nowego urosło lub zakwitło na pobliskim klombie. Teraz też z radosnym piskiem pobiegła przez trawnik, by zatrzymać się tuż przed kępką amarantowych hortensji. Jestem pewna, że Dorotka zostanie ogrodniczką.

Chciała mi coś pokazać

Podczas gdy wnusia podziwiała kwiatki, ja przycupnęłam na pobliskiej ławeczce. Ból głowy stał się słabszy, nie musiałam już mrużyć oczu przed słońcem. Odetchnęłam głęboko, rozsiadłam się wygodniej… Wtedy do ławki podbiegła Dorotka. Miała zaaferowaną minkę i zawzięcie machała rączkami.
– Koci! Koci! – powiedziała całkiem wyraźnie. – Baba, koci!
– Chcesz się bawić w „Koci, koci, łapci”? – domyśliłam się. – No to daj rączki… O, tak… – pokazałam wnusi, jak ma trafić w moje dłonie. – Koci, koci, łapci, pojedziem do babci – wyrecytowałam, ale Dorotce nie o to chodziło.

Wyrwała mi się i pobiegła w stronę klombu, cały czas coś tam po swojemu mówiąc. Wreszcie zrozumiałam, że ona po prostu chce mi coś pokazać.
– Kwiatki? Chcesz, żeby babcia obejrzała te śliczne hortensje? Tak, są piękne…

Jednak nie o kwiatki chodziło mojej wnusi. Gdy stanęłam obok Dorotki i spojrzałam tam, gdzie mi pokazała, natychmiast powrócił ból głowy. Wśród zielonych liści i trawy leżał zwinięty w rudy kłębuszek maleńki kociak. Nie ruszał się, byłam więc pewna, że nie żyje. Złapałam Dorotkę za rączkę, chcąc ją odciągnąć od makabrycznego znaleziska, ale wtedy – co za szczęście – kociak się poruszył.
– Koci! Koci! – zawołała uradowana Dorotka, a ja, niewiele myśląc, wzięłam kocie dziecko na ręce.

Dla wnusi zrobię wszystko!

Bidulek ważył tyle co nic, czułam wszystkie jego kosteczki, wyglądał na oseska, który dopiero co otworzył oczy. Popiskiwał cichutko, gdy niosłam go w asyście Dorotki przez trawnik.
– Idziemy z kotkiem do lekarza! – zdecydowałam.

Od tamtego dnia minęły dwa miesiące. Kotek okazał się zupełnie zdrowym, tylko lekko niedożywionym chłopcem. Na imię ma Kocio i mieszka u mnie. Mam alergię na kocią sierść, ale co tam! Dla wnusi gotowa jestem na każde poświęcenie (na razie faszeruję się lekami na alergię). Ale z całej rodziny kotek i tak najbardziej kocha Dorotkę.

Teresa

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama