Reklama

Myślałeś już może o jakimś wyjeździe dla Przemka? – spytałam mojego męża.

Reklama

Pogoda za oknem robiła się coraz bardziej zimowa, niedawno kupowaliśmy ciepłe czapki i szaliki, więc temat ferii pojawił się jak zwykle o tej porze roku. Niestety, obawiałam się, że skończy się też jak zwykle. Mój mąż miał bowiem co roku tylko jedną propozycję. Beznadziejną! I nawet jeśli przez chwilę miałam nadzieję, że Robert pozytywnie mnie zaskoczy, szybko ją straciłam. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

– Jak to, czy myślałem o wyjeździe? – Robert wzruszył lekceważąco ramionami. – A o czym tu w ogóle myśleć? Chłopcy pojadą jak zwykle do mojej mamy. Świeże powietrze, dużo ruchu na dworze, babcia na miejscu, zdrowe, domowe przysmaki… Gdzie im będzie tak dobrze jak nie tam?

– Robert, dobrze wiesz, że Przemek nie cierpi jeździć do twojej mamy – starałam się zachować spokój, ale w środku cała się gotowałam. Czemu znów muszę to przerabiać?!

O ile młodszy syn, Jasiek, potrafił znaleźć sobie na nudnej mazurskiej wsi zajęcie, o tyle dla dwunastoletniego Przemka miały to być kolejne zmarnowane ferie! W tym roku naprawdę chciałam tego uniknąć.

Przez cały pobyt gapili się w telewizor

Odkąd Robert zmienił pracę, powodziło się nam znacznie lepiej niż przedtem. Stać nas było na to, żeby chociaż jedno z dzieci wyjechało w jakieś interesujące miejsce. Od koleżanek wiedziałam, że ich dzieci wyjeżdżały w czasie ferii na obozy tematyczne: sportowe, języka angielskiego, harcerskie, ministrantów. Poznawały nowe osoby, dobrze się bawiły, uczyły nowych rzeczy.

Przemek i Jaś rok w rok jeździli do tej samej zapomnianej przez Boga i ludzi mazurskiej wioski, gdzie jedyne, co można robić, to całymi dniami gapić się w telewizor, bo nawet internet nie miał w tym miejscu zasięgu!

Myślicie, że przesadzam? Że dla dzieci zdrowsze jest przebywanie z kochającą babcią pośród nieskażonej działalnością człowieka przyrody niż nawet najlepszy obóz? Pewnie rzeczywiście tak jest. Ale tylko pod warunkiem, że babcia rzeczywiście jest osobą kochającą i zainteresowaną odwiedzającymi ją wnukami!

Niestety, o swojej teściowej nie mogłam tego powiedzieć. W dodatku chyba niespecjalnie lubiła, kiedy dzieci do niej przyjeżdżały, a w każdym razie dobrze to ukrywała. Kiedy Jasiek i Przemek ją odwiedzali, praktycznie nie zwracała na nich uwagi.

Chłopcy co roku mi się skarżyli, że całe dnie spędzają przed telewizorem. Babcia nie pozwala im wychodzić samym na zewnątrz („bo a nuż się przeziębicie i ta wasza pokręcona matka z miasta da mi popalić!”). Zresztą i tak nie mają nikogo do zabawy, bo z tej zapadłej wioski wszyscy co młodsi dawno pouciekali. Zostali tylko starzy, znudzeni, a nierzadko

i topiący smutki w alkoholu ludzie. To chyba nie jest najlepsze miejsce na wymarzone ferie dla dzieci, prawda?

Myślałam, że brak zainteresowania wnukami to najgorsza rzecz, która może się zdarzyć… Niestety, ostatnio teściowa zaczęła zwracać uwagę na Przemka. A to było jeszcze gorsze! Bo, jak się zwierzył, traktowała go jak darmową siłę roboczą! Młody, zamiast się wyspać chociaż w dni wolne od szkoły, musiał codziennie wstawać o siódmej, karmić kury, oporządzać obejście, a latem biec do lasu po jagody!

W tym roku teściowa już nam zapowiedziała, że jak Przemek przyjedzie, to jej drew narąbie! Kobieta chyba zupełnie rozum postradała. Przecież ten dzieciak ma dopiero dwanaście lat!

Oczywiście mój mąż nie widział problemu

– To w końcu jego babcia, co mu się stanie, jak trochę kobiecie pomoże? W końcu nie robi się coraz młodsza! – żachnął się, gdy ośmieliłam się wspomnieć, że jego matka bezczelnie wykorzystuje naszego starszego syna.

Oczywiście, trudno się było nie zgodzić, że teściowej należy się pomoc, ale chyba nie od dziecka?!

Zresztą, pewnie byłoby jej łatwiej, gdyby pomagał jej rodzony syn. Niestety, na Roberta w tym względzie nie mogła liczyć. Mój mąż chętnie opowiadał o tym, jak piękną miejscowością jest miejsce, z którego pochodzi, jak wyjątkowi ludzie tam mieszkają, ale tak naprawdę, rzadko kiedy widział potrzebę tę „najpiękniejszą na ziemi miejscowość” odwiedzać! Zawsze miał jakąś wymówkę.

A to pilne zlecenia w pracy, a to kłopoty zdrowotne… Nigdy nie było dobrego czasu, żeby odwiedzić matkę. Ale kiedy o tym wspominałam, Robert nie widział problemu:

– Przecież chłopcy do niej regularnie jeżdżą – tłumaczył mi. – To wystarczy. Moja mama nie lubi zbyt wielu gości, sama przecież wiesz.

Taki z niego mądrala? Niech poczuje ten ból

W tym roku w każdym razie nie zamierzałam odpuszczać tematu ferii. Zwłaszcza że miałam już swój plan. Kiedy Robert, zgodnie z moimi przewidywaniami nie chciał się zgodzić na żadne wycieczki i znów zaproponował chłopcom wyjazd do babci, uśmiechnęłam się i wypaliłam:

– Jak sobie chcesz. Ale dzwoniłam już do mamy i obiecałam jej, że przynajmniej na pierwszy tydzień przyjedziesz z chłopakami.

– Co zrobiłaś?! – Robert wybałuszył oczy. – Gdzie dzwoniłaś?! Przecież ja nie mogę tak sobie wyjechać na tydzień, ja mam pracę, zlecenia…

– Spokojnie, rozmawiałam z twoim szefem – nie przestawałam uśmiechać się słodko. – Powiedział, że skoro chodzi o odwiedziny u matki, u której nie byłeś cztery lata, to on nie widzi problemu, żeby dać ci urlop!

– Ale, ale… – Robert zrobił się czerwony na twarzy i jąkał się bezradnie. – Ale ja mam inne plany!

– Jakie plany, kochanie? Przecież sam powiedziałeś, że u twojej mamy chłopcy będą mieli świeże powietrze, dużo ruchu na dworze, przysmaki… Tobie też się taki czas przyda, przecież ostatnio narzekałeś na zdrowie. A do tego, co tu kryć – zrobiłam fałszywie zbolałą minę – mama nie jest już najmłodsza. Często wspomina, że przydałaby jej się pomoc w obejściu. Przemek nie da rady!

Na takie argumenty Robert, tak jak się tego spodziewałam, nie mógł już znaleźć odpowiedzi. Wydał tylko z siebie kilka niezidentyfikowanych pomruków i uciekł do sypialni, żeby tylko nie rozmawiać. Kilka tygodni później, choć nie bez problemów, udało mi się całą trójkę odprowadzić na dworzec, a później niecierpliwie czekałam na pierwsze wieści „z frontu”, jak w myślach nazywałam gospodarstwo teściowej. Długo czekać nie musiałam.

Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie Przemek:

– I jak tam, dobrze się bawicie? – zaszczebiotałam do słuchawki.

– My nawet w miarę. Gramy na taty telefonie. Na szczęście przywiózł ze sobą dużo gier – relacjonował mi starszy syn. – Ale tata chyba nie bardzo…

W końcu pojechał tam pilnować dzieci i nawiązywać z nimi odpowiednią relację. A młody mi mówi, że Robert źle się bawi! Ciekawe…

– A gdzie on jest? – spytałam.

– Na podwórku – Przemek na chwilę wstrzymał oddech, więc domyśliłam się, że wygląda przez okno.

– Rąbie drewno dla babci.

– A babcia co robi? – dociekałam, ledwo powstrzymując śmiech.

Marudził biedaczek, bo rozbolała go ręka

Wyobraziłam sobie mojego męża, który z byle katarem latał do lekarza, rąbiącego drewno przez kilka godzin na trzaskającym mrozie! „Ale w końcu nie jest dzieckiem, potrafi chyba powiedzieć własnej matce, że to dla niego za wiele” – pomyślałam, gdy tymczasem syn odparł:

– Poszła do jakiejś kumy. Mamo, kto to właściwie jest kuma?

– Koleżanka – wyjaśniłam szybko.

No to ładnie! Jak widać, matka Roberta nie całą wieś zdążyła do siebie zrazić i wolała towarzystwo kumoszek od własnego syna, którego nie widziała przez ostatnie cztery lata! No cóż, wnuków traktowała tak samo… A jak mówiłam o tym Robertowi, to udawał głuchego. Nie ma to jak przekonać się o czymś na własnej skórze…

Poprosiłam Przemka, żeby tata zadzwonił do mnie, jak tylko skończy pracę i włączyłam ulubiony serial. Niestety, tego dnia telefonu od męża się nie doczekałam. Zadzwonił dopiero nazajutrz rano, wyraźnie nie w humorze:

– Ręka mnie tak boli od tego rąbania, że nie masz pojęcia. Chyba sobie coś nadwerężyłem! – biadolił.

– Niech ci mama opatrunek zrobi, poproś ją – zaproponowałam.

Teściowa jest jaka jest, ale pomocy chyba synowi nie odmówi. Ale nawet w tej sprawie się myliłam…

– A gdzie tam! Moja matka chyba jest bez serca! Na stare lata jej odbiło! – wściekł się Robert, jakbym to ja była wszystkiemu winna. – Wiesz, co powiedziała? Że nawet rąbać porządnie nie umiem i to miasto mnie zepsuło, bo kiedyś inaczej sobie radziłem! Wyobrażasz sobie?! Zamiast być wdzięczna, że poświęcam swój ciężko zapracowany urlop, żeby jej pomóc, to ona jeszcze narzeka!

– Ale przecież to tak przyjemnie popracować na świeżym powietrzu, tak zdrowo… – rzuciłam złośliwie. – Sam mi przez tyle lat to powtarzałeś. A pamiętasz, jak w zeszłym roku nakrzyczałeś na mnie, bo ośmieliłam się zaprotestować, gdy twoja mama zaprzęgała do tych prac Przemka?

Robert nie zdążył odpowiedzieć, bo usłyszałam z drugiego pokoju przenikliwy wrzask. Doskonale go znałam… Nasi chłopcy nie byli aniołami, i jak to dzieci, tłukli się z byle powodu. Roberta, który spędzał zwykle całe dnie w pracy, omijało rozsądzanie ich sporów. Tym razem na własnej skórze miał się przekonać, jaka to „przyjemność”. Zwłaszcza że na pomoc matki w tym zakresie najwyraźniej nie miał co liczyć…

Rozłączyłam się, życząc mu powodzenia i starając się, by nie usłyszał w moim głosie mściwej satysfakcji. Kolejne dni były tylko gorsze. Chłopcy codziennie informowali mnie o wszystkim. Oni sami nudzili się na wsi jak mopsy, więc ciosali Robertowi kołki na głowie, żeby wymyślał im jakieś zajęcie. On tymczasem nie miał na to siły ani ochoty, bo matka wyręczała się nim, jak tylko mogła.

„To kiedyś będzie twoje – powtarzała. – Na obcych nie robisz”.

Pod takim pretekstem kazała mu pomalować kuchnię, odśnieżać codziennie spory kawał wjazdu, robić zakupy i jeszcze sto innych rzeczy. Zamiast spokojnie się relaksować, mój rozleniwiony miejskim życiem mąż dostał prawdziwą szkołę życia!

Ale i tak najgorsze dla niego było ciągłe utyskiwanie teściowej.

– Wyobraź sobie, że moja matka zrobiła Jaśkowi awanturę, że pociął jakąś tam przedpotopową serwetkę! – żalił mi się. – A co chłopak miał robić? Przynajmniej znalazł sobie sam zabawę, nie?

No cóż, znając teściową i jej przywiązanie do rzeczy, choćby były najstarsze i najmarniejszej jakości, nie zazdrościłam chłopakom! Liczyłam chociaż na to, że może najedzą się pyszności i „domowego jedzenia”, które zawsze tak zachwalał Robert. Niestety, tu też czekało mnie gorzkie rozczarowanie.

A więc tak wygląda „zdrowe jedzenie”!

Gdy raz zapytałam męża, jak smakuje mu kuchnia mamy, jęknął:

– Codziennie jakieś kluchy, tłuste kotlety i gotowce z folii… Czy ty sobie wyobrażasz, że tu niedaleko wybudowali supermarket i teraz mama każe mi się wozić do niego co drugi dzień! Chłopaki mają używanie, bo namawiają ją na lizaki i żelki, czyli to wszystko, czego w domu nie pozwalamy im jeść! To jakaś paranoja!

Westchnęłam. Po takiej „diecie” wizyta u dentysty nas nie ominie. Próbowałam jeszcze wpłynąć na męża:

– A może po prostu poproś mamę, żeby dawała wam jajka od swoich kur na śniadanie i mleko od krowy sąsiadów? Przecież chowa kury…

– Ta, kury! – parsknął Robert. – Powiedziała, że karmi je gotowymi mieszankami, „bo kto by się teraz bawił

w naturalne, w tych czasach”, więc ich jajka wcale nie są lepsze od tych z miasta! A jak wspomniałem, żeby kupiła od sąsiadów trochę mleka prosto od krowy, wiesz, takiego prawdziwego, to tylko się zaśmiała, że u nich to od kilku lat już się krów nie trzyma, bo to się nie opłaca. I co na to powiesz?

Co miałam powiedzieć? Od dawna podejrzewałam, że tak jest. W końcu Przemek już parę razy coś tam przebąkiwał o „kluchach” na obiad, choć temat słodyczy oczywiście pomijał milczeniem. Ale trudno mi było polemizować z argumentami męża o „zdrowym jedzeniu” tak, by nie zabrzmiało to jak atak na jego matkę.

Po tych wszystkich rewelacjach nawet się specjalnie nie zdziwiłam, gdy po zaledwie pięciu dniach moja rodzina w komplecie… stanęła w drzwiach.

– O nic nie pytaj – zapowiedział od razu Robert, a mnie wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że jest kompletnie wykończony.

Wieczorem, gdy chłopcy już położyli się spać, mąż przyszedł do mnie do sypialni z podkulonym ogonem.

– Wiesz, chciałem cię przeprosić… – zaczął skruszony. – Tyle razy mi mówiłaś, że gospodarstwo mojej mamy to nie jest najlepsze miejsce na ferie dla chłopców. A ja nie chciałem słuchać! Wydawało mi się, że skoro ja miałem tam szczęśliwe dzieciństwo, to i moi synowie też będą się dobrze bawić. Nie wziąłem pod uwagę, że wieś się zmieniła, moja mama się zmieniła, i czasy też się zmieniły…

– Ciii… – położyłam palec na jego ustach. – Jedna rzecz na szczęście wciąż jest taka sama. Dalej bardzo cię kocham, mój ty… drwalu – nie mogłam się powstrzymać od drobnej uszczypliwości, ale w głębi duszy byłam bardzo szczęśliwa.

Coś mi mówiło, że teraz już Robert nie będzie torpedował moich pomysłów, jeśli chodzi o wypoczynek chłopaków. Może nawet sam znajdzie jakieś ciekawe oferty zimowych wyjazdów. W końcu tyle jest fajnych miejsc, gdzie można się wybrać!n

Joanna, 36 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Był idealny, chciał ze mną założyć rodzinę, a ja byłam bezpłodna. Ukrywałam to przed nim, bo bałam się go stracić”
  • „Dlaczego moje córki nie chcą mi dać wnuków? Wychowałam nieodpowiedzialne egoistki!”
  • „W przedszkolu mojego syna uczył… przedszkolanek. Zawsze myślałam, że to >>kobieca
Reklama
Reklama
Reklama