Reklama

Dobra teściowa to skarb. Ileż razy w życiu słyszałam to zdanie! I ile razy myślałam w takich chwilach, że mam wyjątkowe szczęście… Mówiąc oględnie, nie trafiłam najgorzej. Kiedy moje koleżanki prześcigały się w obrażaniu matek swoich mężów, ja kiwałam tylko ze zrozumieniem głową…. po czym wracałam do domu, gdzie mama Mariusza już czekała na mnie z gotowym obiadem. To się nazywa mieć szczęście! Grzeszyłabym, gdybym śmiała na taki układ narzekać. I – do czasu – nie narzekałam.

Reklama

Mamę swojego męża poznałam, nim jeszcze on sam wpadł mi w oko. Pracuję w sklepie z obuwiem. Robota nie jest łatwa. W dobie supermarketów, gdzie wszystko można kupić za pół ceny, klientki, które do nas przychodzą, zachowują się jak udzielne królowe. Tu im podaj, tam dodaj rabat… Człowiek ma wrażenie, jakby taka jedna z drugą przychodziła do sklepu z butami, żeby sobie poużywać na sprzedawczyniach!

Pani Hanka była inna. Przychodziła do nas od lat. Miała ustalony gust. Lubiła buty na niewielkim obcasie, tak zwanym słupku, w kolorach innych niż czarny. Wiedząc o tym, gdy dostawałam interesujący model, od razu dzwoniłam. Tym razem zrobiłam podobnie. Ale pani Hania tylko westchnęła:

– Nie znajdę czasu, kochaniutka – usłyszałam w słuchawce. – Domu muszę pilnować. Syn mi się załamał. Narzeczona go zostawiła.

– Jak to? – zdziwiłam się, bo do tej pory słyszałam same superlatywy na temat narzeczonej syna pani Hani.

– A tak to – westchnęła klientka.

– Pojechała na jakieś szkolenie, poznała kogoś wyżej postawionego i mojemu Mariuszkowi pokazała drzwi. Boję się, żeby chłopak czegoś sobie nie zrobił, bo to pierwszy taki zawód w jego życiu… Słuchaj, a może ty byś wpadła do nas na obiad, co? – wypaliła nagle. – Z tego, co pamiętam, też jesteś sama. Mariusz by się rozerwał, zobaczył, że inne kobiety też są na świecie.

– No, nie wiem, czy to tak wypada – usiłowałam się krygować, bo czego jak czego, ale randek w ciemno nie cierpiałam najbardziej na świecie.

– Wypada, wypada, dobry uczynek zrobisz! – zakomenderowała pani Hania, a – jak później wiele razy miałam się przekonać – jak ona coś postanowiła, to nie było zmiłuj.

Między mną a Mariuszem nie zaiskrzyło podczas tego pierwszego obiadu, ale nie trzeba było długo czekać, żebyśmy zaczęli się spotykać.

Po kilku miesiącach na amen zapomniał o Gosi i zawodzie, jaki mu sprawiła, a po roku byliśmy już po ślubie. Pewien wkład w naszą decyzję miał pewnie fakt, że spodziewałam się już wtedy Amelki.

Powiedziałam mamie, czego mała nie może jeść

Nasza córeczka przyszła na świat siedem miesięcy po ślubie i od razu zawładnęła sercami całej rodziny. Śliczna jak z obrazka, do tego najmłodsza w rodzinie – nie mogło być inaczej.

Kiedy minęły trzy lata, pojawił się dylemat, co zrobić dalej. Musiałam wrócić do pracy. Moja pensja była nam po prostu potrzebna. Z drugiej strony – nie chciałam oddawać Amelki do przedszkola. I wtedy z pomocą przyszła moja teściowa.

– Ja i tak planowałam już emeryturę – powiedziała. – Zaopiekuję się Amelką, a ty w tym czasie spokojnie wrócisz sobie do pracy.

Układ wydawał się idealny. Mieliśmy dobre relacje z teściową, mieszkaliśmy w pobliżu, często do siebie zachodziliśmy… Trudno było wyobrazić sobie lepszą decyzję. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało.

Pierwszego dnia zostawiłam teściowej obszerną listę na lodówce.

– Amelka źle reaguje na gluten, więc staramy się nie podawać jej białego pieczywa – tłumaczyłam spokojnie. – Podczas ostatnich badań miała też podwyższony cukier, więc proszę, niech mama nie daje jej słodyczy.

– Dobrze, dobrze – teściowa uśmiechnęła się promiennie. – Mariuszka jakoś wychowałam, to i z Amelką sobie poradzę – zapewniła.

Westchnęłam. Mój mąż od dzieciństwa zmagał się z nadwagą, więc miałam pewne wątpliwości co do tego, że „Mariuszka jakoś wychowała”, ale to nie był czas i miejsce na dyskusje. Korzystałam z uprzejmości teściowej i musiałam jej zaufać.

Pierwszy dzień w pracy mijał mi tak powoli, że myślałam, że nigdy się nie skończy. Nie mogłam przestać myśleć o tym, czy Amelka za mną nie płacze i co robi z teściową. Kilka razy nawet się nie powstrzymałam i zadzwoniłam sprawdzić, co u nich, ale zawsze słyszałam pogodny głos Hani, która zapewniała mnie, że wnusia czuje się doskonale i w ogóle o mnie nie wspomina. Cóż, lepsze było to niż wysłuchiwanie, że dziecko płacze, ale było mi przez chwilę trochę przykro.

Miałam nadzieję, że kiedy wrócę z pracy, Amelka rzuci mi się na szyję i zacznie opowiadać, jak za mną tęskniła, ale zamiast tego córka przywitała mnie entuzjastycznymi okrzykami:

– Lepiłam z ciastoliny! I byłyśmy na placu zabaw! I mamy małą tajem…

Najwyraźniej dziewczynka chciała dodać coś jeszcze, ale teściowa szybciutko ją uciszyła:

– Chodź, Aniu, zobaczysz, co ulepiła twoja zdolna córcia.

Przez chwilę miałam plan, żeby dopytać Amelkę w domu, ale później najzwyczajniej w świecie o tym zapomniałam. Byłam skonana po pierwszym dniu pracy, do tego emocje zrobiły swoje. O dwudziestej pierwszej położyłam się do łóżka i wstałam dopiero kolejnego poranka.

W tym wieku powinna mieć mnóstwo energii…

Tak minęło kilka tygodni. Rano odprowadzałam Amelkę do babci, później szłam do pracy, po siedemnastej odbierałam córkę i potem spędzaliśmy razem wieczór we troje, grając w gry planszowe albo spacerując. I właśnie podczas jednego z takich spacerów coś zwróciło moją uwagę.

– Zauważyłeś, jak Amelka szybko się męczy na placu zabaw? – zagadnęłam Mariusza. – Sapie jak stara kobieta.

– Coś ci się wydaje – wzruszył ramionami Mariusz, ale mnie pierwsza myśl nie dawała spokoju.

– To chyba przez to, że ostatnio nasza córeczka sporo przytyła – mruknęłam, jakby dopiero teraz widząc w pełnej okazałości rumiane policzki małej i zaokrąglone rączki.

– Zaraz tam przytyła! – wzruszył ramionami Mariusz. – Poprawiła się nasza dziewczynka. Wiecznie takim chucherkiem ma być?! Tatusia zaczyna przypominać – zarechotał, ale mnie aż ciarki przeszły.

Niedoczekanie – pomyślałam wtedy.

Mogłam przypomnieć mężowi, jak opowiadał, że dzieci dokuczały mu w podstawówce z powodu nadwagi i jak nigdy nie mógł spełnić się w sporcie, bo przez nadwagę miał bardzo słabą kondycję, ale postanowiłam nic nie mówić, żeby nie sprawiać Mariuszowi przykrości. Zamiast tego po powrocie do domu postawiłam Amelkę na wadze. To, co zobaczyłam, wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie.

Moja córka w ciągu kilku tygodni przytyła ponad pięć kilogramów! Na jej wiek to było bardzo dużo!

Ale jak to jest możliwe? – biłam się z myślami. – Przecież nic nie zmieniłam w sposobie żywienia Amelki. Trzymałam się zaleceń lekarza, jeśli chodzi o gluten i słodycze. Jedyne, co się zmieniło, to… No tak! Amelka zaczęła jadać u babci. A moja teściowa gotowała doskonale. Pewnie dogadzała dziewczynce ponad miarę.

Postanowiłam porozmawiać o tym z mamą Mariusza. O dziwo, starsza pani zareagowała zupełnie odwrotnie do tego, czego się spodziewałam.

– Też to zauważyłaś? – zatarła z radości dłonie, gdy delikatnie wspomniałam, że Amelka przytyła. – W końcu moja wnusia się poprawiła i nie wstyd wychodzić z nią na plac zabaw! Bo wcześniej to wiesz… Nie chciałam ci mówić, ale ludzie szeptali, że zabiedzona taka, chudzinka.

– Zabiedzona? Chudzinka? – aż mnie zatkało. – Mamo, ona miała normalną wagę dla swojego wieku! Szczupłość jest zdrowa.

– Oj, no co ty mówisz, to nie dla takiego dziecka – skrzywiła się teściowa. – Dziecko to musi być dziecko. Te wszystkie mody głupie… Zdrowe, dziecko to musi mieć policzki, żeby było za co chwycić i pocałować, i ciałka trochę, a na te wszystkie odchudzania przyjdzie czas.

– Ale chyba nie daje jej mama białego pieczywa ani słodyczy? – spytałam nagle, tknięta złym przeczuciem.

– Już ja bym swojej wnusi nie skrzywdziła – uśmiechnęła się przebiegle teściowa. – Prawda, Amelko?

– Prawda, babciu! – podchwyciła ochoczo moja córka, ale coś w jej spojrzeniu powiedziało mi, że teściowa nie zawsze stosuje się do diety, którą jej wypisałam.

Przez kilka kolejnych dni usiłowałam wypytywać Amelkę, co je u babci, ale wnusia wykręcała się, jakby ktoś prosił ją o zachowanie tajemnicy.

– Jem dobre rzeczy. Lepsze niż w domu – powiedziała mi tylko raz, i to już stanowiło sygnał alarmowy. Nie mogłam tak tego zostawić! W końcu chodziło o zdrowie mojej jedynaczki.

Do rozmowy skrupulatnie się przygotowałam…

Traf chciał, że kilka dni później szłam z Amelką na kontrolną wizytę do przychodni. Lekarka zrobiła jej podstawowe badania i umówiła się ze mną na omawianie wyników.

– Nie wszystko mi się podoba – powiedziała bez ogródek, gdy tylko weszłam do gabinetu. – Prawdę mówiąc, to widzę u Amelki poważny problem.

– Coś się stało? – poczułam, jak do gardła podchodzi mi wielka gula.

– Jeszcze nie – odpowiedziała lekarka. – Ale jeśli pani córka będzie dalej tyła w tym tempie, to rozwinie się u niej pełnoobjawowa cukrzyca. To nie są żarty. Rozmawiałyśmy o tym, że Amelka jest rodzinnie obciążona otyłością. Nie może jej pani dawać słodyczy i białego pieczywa.

– Ja jej niczego takiego nie daję! – zaprotestowałam, jednocześnie w myślach układając rozmowę z teściową.

Musiałam wytłumaczyć tej kobiecie, że może chce dobrze, ale szkodzi wnuczce i wpędza ją w chorobę.

Od lekarki wyszłam z gotowym planem i udałam się od razu do teściowej. Traf chciał, że akurat zbierały się z Amelką z placu zabaw.

– Pójdziemy do tej cukierni co zawsze na pączusie, babciu? – szczebiotała moja córeczka. Aż mną zatrzęsło!

– Na pączki?! – krzyknęłam, nie panując już nad sobą. – Mamo, na co innego się umawiałyśmy!

– Ej, pani Aniu, niech pani nie przesadza – wtrąciła się starsza kobieta z ławki obok, która pilnowała dość otyłego chłopczyka w piaskownicy.

– My tak właśnie z panią Hanią rozmawiałyśmy, że pani to chce chyba zamorzyć głodem tego chudziaczka. Jak mi pani teściowa opowiadała… Tego nie wolno jej jeść, tamtego... Biedny dzieciaczek! Dobrze, że pani Hania tymi wszystkimi modami nie zawraca sobie głowy, bo wstyd, żeby dziecko takie chudziutkie było!

– To nie są żadne mody – wysyczałam. – Otyłość to choroba.

– Ej tam, choroba – uśmiechnęła się znowu ironicznie ta kobieta. – Niech pani tylko spojrzy na swoją Amelkę. Samo zdrowie. Policzki rumiane jak bułeczki wyciągnięte z pieca. To ma być choroba?

Zrozumiałam, że w ten sposób nikogo nie przekonam. Na Mariusza też nie mogłam liczyć. Mąż uważał, że przesadzam ,i też skomplementował nowy, pulchniejszy wygląd naszej córki. Ośmielił się nawet powiedzieć, że „teraz to Amelka wygląda jak prawdziwe dziecko”!

Prawdziwe, czyli grube? Tego było już dla mnie za wiele!

Wiedziałam, że jeśli chcę coś ugrać, muszę podejść teściową sposobem. Do rozmowy przygotowywałam się przez kilka kolejnych dni.

Wyszukałam w gazetach i internecie zdjęcia otyłych dzieci, do tego informacje na temat cukrzycy i innych chorób wynikających z nadwagi, a w końcu wydrukowałam notkę o małym chłopczyku, który zmarł z powodu niewydolności serca spowodowanej otyłością. Przekaz był jasny.

Pulchne dziecko nie równa się zdrowe dziecko, nawet jeśli tak twierdziłoby tysiąc sąsiadek mojej teściowej.

Uzbrojona w to wszystko udałam się do mamy Mariusza.

– Chciałabym porozmawiać z mamą o diecie Amelki – zaczęłam.

– Ojej, Aniu, ty znowu swoje! – wzniosła oczy do nieba teściowa. – Jakby jej się krzywda działa! Teraz w końcu dziewczynka wygląda jak człowiek. Jaka ze mnie byłaby babcia, gdybym od czasu do czasu nie podsunęła swojej wnusi lizaczka?!

– Może mama to przeczyta – zasugerowałam, podsuwając wycinki.

Teściowa sięgnęła po nie niechętnie, ale widziałam, że z każdą linijką twarz jej się wydłuża.

– I to naprawdę wszystko przez dodatkowe kilogramy? – mruknęła w pewnym momencie.

– Naprawdę, mamo – powiedziałam cicho. – Cukier to zabójca, a unikanie obżarstwa to nie moda, tylko dbanie o zdrowie. Zobacz wyniki Amelki. Ostatnio bardzo podniósł jej się cukier. Jak tak dalej pójdzie, grozi jej cukrzyca.

– I to wszystko przeze mnie?

W oczach teściowej pojawiły się łzy.

– Przecież ja bardzo Amelkę kocham, nigdy bym jej nie skrzywdziła.

– Wiem, mamo – powiedziałam łagodnie. – Ale czasami do serca trzeba dodać rozum. A ty jesteś tak świetną kucharką, że na pewno umiesz też gotować mniej kalorycznie.

Niesamowite, ale od tej rozmowy wiele się u nas zmieniło. Teściowa zaczęła przygotowywać zdrowe ciastka i przekąski. Przestała też zabierać Amelkę po zabawie na placu zabaw na drożdżówki i pączki. Wytłumaczyła jej po prostu, jak szkodliwy jest cukier.

A sąsiadki?

Początkowo dopytywały, czemu wnusia pani Hani już „tak dobrze” nie wygląda. Ale pewnego dnia jedna z nich zapytała o przepis na niskokaloryczny placek ze śliwkami.

Ktoś mi mówił, że stało się to po tym, jak lekarka w osiedlowej przychodni wpisała jej wnuczkowi do karty „otyłość” jako rozpoznanie choroby…

Nie chwaliłam się tym głośno, ale byłam dumna, że dokonałam na tym osiedlu małej rewolucji. I że dalej mogę się cieszyć dobrymi stosunkami ze swoją teściową.

Anna

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama