„Przez teściową przestałam cieszyć się z ciąży. Wierzyła w przesądy i szantażem zmusiła mnie do ich przestrzegania”
„Unikam teściowej jak ognia, bo boję się, że to nie koniec jej pomysłów. Poczytałam na temat ciążowych przesądów i jestem przerażona. Jak tak dalej będzie pilnować, bym się do nich stosowała, to niedługo z domu nie będę mogła nawet wyjść z domu”.
- redakcja mamotoja.pl
Wiele razy słyszałam, jak moje przyjaciółki żaliły się na swoje teściowe. Płakały, że są przez nie non stop krytykowane, pouczane, sprawdzane. I w związku z tym żyją w ciągłym strachu, jakby były pod ostrzałem ciężkiego działa artyleryjskiego. Współczułam im takiego stresu. Szczęśliwie mnie to nie dotyczyło…
Moja teściowa, Marysia, była złotą kobietą. Nie wtrącała się do naszego życia, nie zaglądała do garów, nie wściubiała nosa, gdzie nie potrzeba. W ogóle była sympatyczna i zgodna. Tylko do jednej rzeczy można było się przyczepić: co pewien czas pytała, kiedy wreszcie zostanie babcią. Nie robiła tego jednak nachalnie, z pretensją w głosie. Raczej z nadzieją… Chociaż więc te pytania trochę mnie denerwowały, nie wkurzałam się na nią. W sumie miała prawo się niecierpliwić…
Byliśmy z Konradem już osiem lat po ślubie i chociaż bardzo się staraliśmy, jakoś nie mogliśmy doczekać się potomka. Już nawet chcieliśmy pójść na badania, żeby sprawdzić, czy wszystko z nami w porządku. Na szczęście okazało się to niepotrzebne.
Dwa miesiące temu odkryłam, że jestem w ciąży. Byliśmy z mężem tacy szczęśliwi.
– Musimy jak najszybciej powiedzieć o tym mamie. Też się na pewno ucieszy – powiedziałam wtedy do niego.
Gdybym wiedziała, co się potem będzie działo, trzymałabym język za zębami do samego porodu. A na pytanie o rosnący brzuch powtarzała, że to od ciastek.
Nie zamierzaliśmy obwieszczać tej radosnej nowiny przez telefon. Wprosiliśmy się do mamy Konrada na niedzielny obiad. Chyba coś przeczuwała, bo zrobiła prawdziwą ucztę. Ustaliliśmy, że powiemy o wszystkim dopiero przy deserze, ale między zupą a drugim daniem nie wytrzymałam.
– Mamo, mamy dla ciebie niespodziankę – zaczęłam.
– Tak? A jaką? – patrzyła to na mnie, to na syna.
– Twoje marzenie wkrótce się spełni! Zostaniesz babcią. Jestem w ósmym tygodniu ciąży! – niemal krzyknęłam.
Tak jak przypuszczałam, teściowa wprost oszalała z radości. Najpierw wycałowała Konrada, potem podbiegła do mnie.
– Gratuluję kochanie, tak bardzo csę cie… – przerwała w pół zdania.
– Co się stało mamo? Źle się czujesz? – przestraszyłam się. Myślałam, że z emocji skoczyło jej ciśnienie.
– Nie, wszystko w porządku, nic mi nie jest. Tylko dopiero teraz zauważyłam, że nosisz łańcuszek! – zmarszczyła brwi.
– A, tak… Mam go od zawsze. To pamiątka po babci. Jestem do niej bardzo przywiązana – odparłam zdziwiona tym, że nagle zapomniała o ciąży i zainteresowała się ozdobą.
– Czyś ty, dziewczyno, zwariowała? Zdejmij go natychmiast! – rzuciła mi się do szyi, jakby chciała go zerwać.
Cofnęłam się przestraszona
– Ale dlaczego? Nigdy go nie zdejmuję. Nawet do kąpieli! O co tu chodzi? – zdenerwowałam się.
– Jak to, nie słyszałaś, że jak przyszła matka nosi łańcuszek, korale albo apaszkę, to się dziecku może pępowina wokół szyi okręcić? Masz pojęcie, czym to się może skończyć? – krzyknęła.
– Żartujesz, prawda? – dopytywałam się, bo zupełnie nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Natychmiast się naburmuszyła.
– To wcale nie jest temat do żartów. No chyba że chcesz, aby dziecko się udusiło – patrzyła na mnie oskarżycielsko.
Ciarki mi przeszły po plecach.
– Przestań, mamo, bo od tego gadania faktycznie coś złego może się stać – powiedziałam, starając się zachować spokój
.
– No to spełnij moją prośbę, i wszystko będzie dobrze – świdrowała mnie wzrokiem.
Zdjęłam ten nieszczęsny łańcuszek, bo miałam wrażenie, że jak tego nie zrobię, to ona mnie za chwilę zabije.
– Bardzo dobrze. Schowam go u siebie, żeby cię nie kusił. Odbierzesz po porodzie – uśmiechnęła się, zamykając łańcuszek w kasetce z biżuterią.
W drodze do domu prawie się nie odzywałam. Zastanawiałam się nad zachowaniem teściowej. Byłam w szoku, że wierzy w średniowieczne zabobony. Żeby chociaż była jakąś stuletnią babcią z zabitej dechami wsi. Może wtedy bym zrozumiała. Ale ona jest emerytowaną nauczycielką języka polskiego, wykształconą i oczytaną osobą. I jak mi się wydawało, nowoczesną. Mogłam z nią porozmawiać na każdy temat, nawet drażliwy i wstydliwy. W głowie mi się więc nie mieściło, że może wierzyć w takie bzdury.
– Słuchaj, co się dziś stało twojej matce? Zawsze była taka przesądna? – zapytałam w pewnym momencie męża.
– Zawsze. Ojciec mówił, że na początku ich małżeństwa próbował z tym walczyć, ale w końcu doszedł do wniosku, że to niewinna słabość, która nikomu nie szkodzi.
– Ale ona zabrała mi pamiątkowy łańcuszek i zamknęła go pod kluczem. Wiesz, jak jestem do niego przywiązana – nie poddawałam się.
– Daj spokój już z tym łańcuszkiem. Przecież to drobiazg. Nic ci się nie stanie, jak go nie będziesz nosić przez te parę miesięcy. A widziałaś, jaka mama była szczęśliwa… Przecież ona ma dobre intencje. Chce zrobić wszystko, żeby nasze dziecko było zdrowe. Nie możemy mieć do niej o to pretensji – przekonywał.
– No dobrze, ale co będzie, jak znowu wyskoczy z czymś podobnym? – nie dawałam za wygraną.
– O rany, no to jej spokojnie wysłuchasz i powiesz, że się dostosujesz. Będzie po kłopocie. Potraktuj to jak zabawę – uśmiechnął się.
Zamierzałam posłuchać jego rady
Przysięgam. Nie chciałam kłócić się z teściową. Jak już wcześniej wspominałam była dobrą kobietą i traktowałam ją prawie jak rodzoną matkę. Choć zabobony mnie śmieszyły, byłam gotowa ustąpić, byle tylko nie zburzyć naszych dobrych relacji. Wkrótce miałam się przekonać, że nie jest to takie proste…
Pewnego dnia wybrałam się do centrum handlowego. Był tam sklep z dziecięcymi ubrankami. Wstąpiłam na chwileczkę, żeby się rozejrzeć i… po godzinie wyszłam z torbą pełną ciuszków dla malucha. Były takie śliczne, że nie mogłam się oprzeć. Gdy wróciłam do domu, akurat była u nas teściowa.
– Zobaczcie, jakie piękne. Wiem, że to jeszcze za wcześnie na takie zakupy, bo nie znamy płci dziecka, ale te będą dobre i dla chłopca, i dla dziewczynki – rozłożyłam ubranka na stole.
Teściowa zbladła.
– Boże, Iwonko, coś ty najlepszego zrobiła! – złapała się za głowę.
– Czego nie wolno? O co znowu chodzi? – nie rozumiałam.
– Przed porodem nie wolno kupować żadnych rzeczy dla malucha. Bo to przynosi nieszczęście. Trzeba to zapakować i zaraz wyrzucić. Jak najdalej od domu. Może nie jest jeszcze za późno i nic się nie stanie – zaczęła wrzucać ubranka do torby.
– Zaraz, zaraz, jakie wyrzucić? Przecież to jakaś bzdura! Czy mama wie, ile to pieniędzy kosztowało? – próbowałam ją powstrzymać, ale mnie odepchnęła.
– Bzdura? No to posłuchaj, jaka to bzdura. Kozłowscy, z mojego bloku, kupili przed porodem całą wyprawkę. I co? Dziecko urodziło się martwe.. A wnuk ciotki Zosi? Ciężko choruje na serce… Jak nie będzie miał przeszczepu, to nie wiadomo, ile pożyje. Mówiłam im, żeby nie robili zakupów przed porodem, a oni na to, że to głupota. No i mają za swoje. Wybacz, Iwonko, ale nie pozwolę, by przez twoją niefrasobliwość was też spotkało coś złego – powiedziała, stawiając torbę przed drzwiami.
– To ja to wyniosę na śmietnik, mamo – zerwał się mój mąż.
– Nie zrobisz tego – zaczęłam protestować, ale zamilkłam, bo mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Dobrze, że chociaż ty jesteś mądry, synku – westchnęła teściowa, patrząc na mnie z lekceważeniem.
Nie dyskutowałam z nią, bo czułam, że to by tylko pogorszyło sprawę
Mąż oczywiście nie wyrzucił ubranek. Udał tylko, że idzie do śmietnika, a tak naprawdę schował je w samochodzie.
– Widzisz jak dobrze to wymyśliłem? I wilk jest syty i owca cała – cieszył się, gdy po wyjściu teściowej przytaszczył torbę z powrotem do mieszkania.
Ale mnie daleko było do dobrego nastroju.
– Słuchaj, nie zamierzam dłużej tego tolerować. Ona mnie zamęczy tymi idiotycznymi zabobonami – naburmuszyłam się.
– Ojej, nie przesadzaj, nie jest wcale aż tak źle. A poza tym najgorsze mamy już chyba za sobą. Mama niczego więcej nie wymyśli – pocieszał mnie.
Okazało się jednak, że teściowa dopiero się rozkręca.
To było tuż przed sylwestrem. Wybieraliśmy się z mężem na prawdziwy bal i postanowiłam pójść do fryzjera i kosmetyczki. Chciałam wyglądać pięknie i elegancko, bo wiedziałam, że przez najbliższych kilka lat o takim balu będę mogła sobie tylko pomarzyć. Kto ma czas na zabawę przy małym dziecku? Albo na to, żeby o siebie zadbać. Już miałam wychodzić, gdy w drzwiach pojawiła się teściowa. Zapomniałam, że miała wpaść.
– O, wybierasz się gdzieś? A ja przyniosłam taką pyszną szarlotkę – powiedziała z niewinną minką.
– Niedługo wrócę. Idę się tylko trochę upiększyć. Elegancka suknia wymaga szałowej fryzury – uśmiechnęłam się.
– Taaaak? A co zamierzasz zrobić z włosami? Zakręcić, czy wręcz przeciwnie, wyprostować? – zainteresowała się.
– Sama nie wiem… Pewnie trochę podetnę i wygładzę… No i z brwiami muszę zrobić porządek… Strasznie zarosłam… Bez depilacji chyba się nie obejdzie, prawda? – spojrzałam na nią.
Oczy jej pociemniały.
– Nieprawda. Lepiej będzie, jak zostaniesz w domu – zatarasowała mi drzwi.
– Co takiego???
– No co się tak patrzysz! Przecież wszyscy wiedzą, że w ciąży nie powinno się depilować ani podcinać włosów. Bo dziecko będzie miało krótki rozum i urodzi się łyse – pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć, że nie mam pojęcia o tak oczywistych rzeczach.
Poczułam, jak wzbiera we mnie złość
– Dość tego! – wybuchłam. – Nie chciałam cię urazić, więc do tej pory tolerowałam te twoje wygłupy. Ale koniec z tym! Nie pozwolę się dłużej terroryzować. Za chwilę wychodzę do fryzjera i nie próbuj mnie przed tym powstrzymywać. Aha i jeszcze jedno: jutro chcę mieć z powrotem swój łańcuszek! – tupnęłam nogą.
Rany boskie, co się potem działo. Teściowa dostała histerii. Płakała i wrzeszczała, że jestem wyrodną, wredną i nieodpowiedzialną matką, że bardzo się na mnie zawiodła. Konradowi też się dostało. Usłyszał, że powinien natychmiast przemówić mi do rozumu, bo inaczej dziecko unieszczęśliwię albo nawet zabiję. Tak się tym wszystkim przejęła, że w pewnym momencie zasłabła. Chcieliśmy już nawet pogotowie wzywać, bo nie mogła złapać tchu. Doszła do siebie dopiero, gdy obiecałam, że do żadnego fryzjera i kosmetyczki nie pójdę.
Zresztą i tak bym nie poszła, bo przez tę całą awanturę termin mi przepadł. W sylwestra spięłam włosy w koński ogon i zawiązałam na głowie jakiś mizerny koczek, bo niczego innego nie byłam w stanie wymyślić… Przy innych kobietach wyglądałam jak kocmołuch.
Nie wiem już, co robić. Unikam teściowej jak ognia, bo boję się, że to nie koniec jej pomysłów i zasad. Trochę poczytałam na temat ciążowych przesądów i jestem przerażona. Jak tak dalej będzie pilnować, bym się do nich stosowała, to niedługo z domu nie będę mogła wyjść, porządnie zjeść, wygodnie usiąść i jeszcze wielu rzeczy robić, bo lista jest bardzo długa.
Pół biedy, gdyby ten horror miał się skończyć za pół roku. Może jeszcze bym wytrzymała. Ale co będzie, gdy urodzi się dziecko? Z wychowaniem maluchów też pewnie wiążą się jakieś zabobony. Jak mi zacznie przywiązywać do wózka czerwone tasiemki albo odprawiać czary, to chyba zwariuję.
Najgorsze jest to, że zostałam z tym problemem sama. Konrad nie zamierza przeciwstawić się mamusi.
– Ojciec próbował i niczego nie zwojował. Mnie też się nie uda. A zresztą, co ci to przeszkadza? Przecież to tylko niewinna słabość, która nikomu nie szkodzi – powiedział mi ostatnio.
Iwona, 31 lat
Czytaj także:
- „Moja żona zmarła przy porodzie. Nie mogłem nawet spojrzeć na nasze dziecko, podpisałem papiery adopcyjne i uciekłem”
- „Wnuczka miała umrzeć zaraz po porodzie. Córka nie usunęła ciąży, a Marysia przyszła na świat cała i zdrowa"
- „Nie kochałam własnego dziecka. Na jego widok czułam obrzydzenie i palącą złość"