Niedawno po trzech latach starań dostałam wreszcie wymarzony awans i podwyżkę. Chciałam pokazać, że świetnie poradzę sobie na nowym stanowisku, zdobyć uznanie i szacunek współpracowników. I dopiero wtedy ewentualnie pomyśleć o macierzyństwie.

Reklama

A tu niespodzianka! Oczami wyobraźni już widziałam, jak z hukiem spadam ze stołka, na który dopiero co się wdrapałam. Bo wiadomo, jak to dzisiaj jest w wielkich korporacjach.

Wystarczy, że znikniesz na jakiś czas z horyzontu, a już ktoś wskakuje na twoje miejsce

Długo nie przyznawałam się w firmie, że zostanę matką. Szczęśliwie dobrze się czułam, no i nie tyłam za bardzo. Do siódmego miesiąca prawie nic nie było widać. W końcu jednak musiałam wyznać prawdę.

Mój bezpośredni szef nie był zachwycony, ale też nie postawił na mnie krzyżyka. Chyba docenił to, że zasuwałam jak mały parowozik, a nie poszłam od razu na zwolnienie lekarskie. Pomarudził więc trochę, pokrzywił się i powiedział, że ma nadzieję, iż od razu po urlopie macierzyńskim wrócę i będę pracować z takim zaangażowaniem jak dotychczas. Obiecałam uroczyście, że tak dokładnie będzie.

Dwa miesiące później urodziłam Marcinka. Był taki śliczny i słodki! Natychmiast przesłonił mi cały świat. Oczywiście na początku było ciężko, zwłaszcza jak mały płakał nocami, domagając się karmienia, ale z czasem się do tego przyzwyczaiłam. Tym bardziej że mój mąż dzielnie mnie wspierał. Po powrocie z pracy kąpał malucha, przewijał, a w weekendy dumnie spacerował z wózkiem po parku. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego zachowania. Michał wychował się w bardzo tradycyjnej rodzinie.

Zobacz także

Jego ojciec nigdy nie zajmował się domem ani dziećmi

Nawet nie wiedział, jak założyć pieluszkę ani jak uspokoić własnego syna czy córkę. I był z tego… bardzo dumny. Przy każdej okazji powtarzał, że to są babskie sprawy i faceci powinni się trzymać od nich z daleka. A moja teściowa grzecznie mu przytakiwała. Nie podobały mi się takie poglądy, ale milczałam.

Co więcej, umówiłam się z mężem, że w obecności teściów tylko ja będę zajmować się Marcinkiem. Nie chciałam, żeby gadali po całej rodzinie, że jestem złą żoną i zmuszam męża do robienia rzeczy, które uwłaczają prawdziwemu mężczyźnie. Kiedy więc nas odwiedzali, Michał zasiadał na kanapie, a ja skakałam koło niego jak koło księcia. Nie zdarzało się to często, bo teściowie mieszkają na drugim końcu Polski, więc mi to nie przeszkadzało. Ba, czasem miałam z tego niezły ubaw.

Zwłaszcza jak teść poklepywał Michała po plecach i z uznaniem mówił, że dobrze wychował sobie żonę. Nie od dziś wiadomo, że wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Mój urlop macierzyński też. Musieliśmy zdecydować z Michałem, kto dalej będzie opiekować się naszym synkiem. Wcześniej się nad tym nie zastanawialiśmy. Wydawało się, że mamy na to mnóstwo czasu. Ale dni płynęły jak szalone, no i w końcu okazało się, że trzeba usiąść i szybko coś ustalić.

Rok przebiedujemy bez mojej pensji, ale nie dłużej

Od razu stało się jasne, że babcie i dziadków możemy skreślić z listy. Teściowie mieszkali za daleko, a moi rodzice jeszcze pracowali i od razu uprzedzili, że mogą poświęcić wnukowi tylko wieczory. Opiekunka w ogóle nie wchodziła w grę. Nie znaliśmy żadnej niani, a do tych z agencji czy ogłoszenia nie mieliśmy zaufania.

Naoglądaliśmy się i nasłuchaliśmy historii o babach, które w pierwszej chwili wydają się kompetentne, opiekuńcze i miłe, a po wyjściu rodziców zamieniają się w potwory…

– Wiesz co, za kilka dni pojadę do firmy, rozejrzę się… Może jednak szef się zlituje i puści mnie na urlop wychowawczy… Choćby tylko na rok – powiedziałam do Michała.
– Jesteś pewna? Przecież obiecałaś mu, że wrócisz od razu po macierzyńskim – dopytywał się.
– Wiem, ale chyba nie mam innego wyjścia – westchnęłam.

Prawdę mówiąc, w głębi duszy nie chciałam jeszcze zostawiać synka i wracać do pracy. Choć rozsądek podpowiadał mi, że powinnam. Doskonale wiedziałam, że z pensji męża nie zdołamy się utrzymać. Michał jest pracownikiem naukowym na wyższej uczelni. Bardzo cenionym, ale marnie opłacanym.

Jeszcze przed awansem zarabiałam dwa razy więcej niż on. A potem to już ze trzy. Pomyślałam jednak, że jak się dobrze zepniemy, to ten rok urlopu wychowawczego jakoś przebiedujemy. Chodziło przecież o dobro naszego dziecka! Nie zamierzałam rozmawiać od razu z szefem.

Najpierw postanowiłam podpytać o nastroje w firmie jedyną przyjaciółkę, Aśkę. Wyciągnęłam ją na krótką pogawędkę do pobliskiej kawiarni. Marcinek na szczęście leżał spokojnie w nosidełku więc mogłyśmy pogadać.

Gdy powiedziałam jej, co zamierzam, złapała się za głowę

– Zwariowałaś? Jak pójdziesz na urlop wychowawczy, to już nie będziesz miała do czego wracać! – krzyknęła.
– Jesteś pewna? Szef przełknął moją ciążę, więc może i teraz będzie łaskawy. To tylko rok… – łudziłam się.
Nie licz na to! Na ostatnim zebraniu zapowiedział, że jak nie wrócisz, to awansują Marlenę. A jak ona już zasiądzie w twoim gabinecie, to nie da się z niego wyrzucić – ostrzegła.
– Wiem, znam ją. To co mam zrobić? Nie zostawię Marcinka samego…

Aśka zastanawiała się przez chwilę.

– Niech Michał weźmie ten urlop. Jak ostatnio gadałyśmy przez telefon, to mówiłaś, że świetnie sobie radzi z małym…
– Chyba żartujesz! – roześmiałam się.
– Wcale nie. Teraz panuje w tym temacie pełna równość!
– Jasne, ale tylko na papierze, w gazetach dla pań – burknęłam.
– Oczywiście zrobisz, jak zechcesz. Ale na twoim miejscu bym z nim pogadała.. No, chyba że chcesz stracić pracę… A teraz sorki, muszę lecieć… Bo zaraz zauważą, że mnie nie ma i będzie awantura – powiedziała i czmychnęła do firmy.

Ktoś wykształcony, godny zaufania… Czyli kto?

Po powrocie do domu nakarmiłam synka, położyłam go do łóżeczka i zatopiłam się w myślach. Pomysł Aśki był świetny, tylko że nierealny. Michał niańką? Nie zamierzałam mu nawet tego proponować. Nie chciałam, żeby poczuł się urażony, a nawet upokorzony. Już sam fakt, że zarabiam więcej, był dla niego dość trudny do przełknięcia. A teraz miałam mu jeszcze powiedzieć, że ma zrezygnować z pracy i zająć się domem i dzieckiem?

To by go wbiło w ziemię co najmniej na metr. No i jeszcze jego rodzice. Już widziałam, jak ciskają we mnie gromy i wrzeszczą, że nie pozwolą zrobić z syna kury domowej…

Gdy Michał wrócił z pracy, miałam niewesołą minę. Od razu to zauważył.

– Oj, chyba rozeznanie w firmie nie wypadło najlepiej. No, co tam? Gadaj, Dorka – przyglądał mi się z uwagą.
– A żebyś wiedział. Kompletna klapa. Prawda jest taka, że albo wracam do pracy, albo do widzenia. Trudno, musimy jednak poszukać opiekunki. Podzwonię po znajomych. Może ktoś zna kogoś odpowiedniego – chwyciłam za komórkę.
– Nigdzie nie musisz dzwonić – Michał wyjął mi z ręki telefon.
– A co, masz już kogoś? – ucieszyłam się. – Kogo?
– Owszem. Osobę stateczną, świetnie wykształconą, kulturalną, godną zaufania – zaczął wyliczać.
– Oj, przestań! Powiedz, kto to jest! Muszę się z nią umówić, porozmawiać. Jest tyle rzeczy do ustalenia… – przerwałam mu.
– Proszę bardzo. Możemy ustalać, choćby zaraz. Bo to ja! – wypalił.

Zamurowało mnie. Pięć razy szczypałam się w rękę, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Mój mąż chciał zająć się naszym dzieckiem? Z własnej nieprzymuszonej woli?

– Mówisz poważnie? – wykrztusiłam, gdy już trochę doszłam do siebie.
– Jasne. Przemyślałem sobie wszystko, pogadałem przez internet z kilkoma facetami, którzy zajmują się dziećmi. No i wyszło mi, że to wcale nie jest takie straszne. W każdym razie, jeśli mamy oddawać moją pensję niani, to wolę sam posiedzieć z Marcinkiem. Przynajmniej na próbę. Co ty na to? – uśmiechał się.
– Jestem zachwycona. I oczywiście się zgadzam! – zakrzyknęłam i mocno przytuliłam się do Michała.
– Zaskoczyłem cię, prawda? – wyszeptał mi do ucha.
– Nawet nie wiesz jak – odparłam.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące

Ja wróciłam już do pracy, Michał poszedł na urlop wychowawczy. Nie wygląda na nieszczęśliwego. Wydaje mi się, że opieka nad synkiem sprawia mu ogromną przyjemność. W zasadzie wszystko doskonale się nam układa. Z jednym wyjątkiem. Teściowie się na mnie obrazili… Nie mogą przeżyć tego, że zrobiłam z ich syna kurę, a właściwie koguta domowego. Bo że to była jego decyzja, nie chcą uwierzyć. I wcale się im nie dziwię. Prawdę mówiąc, gdyby ktoś mi opowiedział tę historię, to sama bym nie uwierzyła…

Dorota, lat 31

Czytaj także:

Reklama
  • „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
  • „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
  • „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”
Reklama
Reklama
Reklama