To nie żart: wystarczą 2 tygodnie nieobecności dziecka w szkole, a rodzice staną przed sądem
Początek roku szkolnego za nami, a niska frekwencja uczniów to problem na całym świecie. Nowa Zelandia wprowadza drastyczne środki. Czy nam też grożą aż tak radykalne rozwiązania? MEN od dawna przygląda się przepisom z innych krajów.
Rząd Nowej Zelandii próbuje znaleźć skuteczne rozwiązanie na problem niskiej frekwencji wśród uczniów. Od tej pory za zbyt długie nieobecności rodzicom grozi odpowiedzialność karna. Frekwencje uczniów będzie nadzorował innowacyjny system o nazwie STAR.
W Nowej Zelandii gorzej niż w Polsce?
W 2023 roku średnia frekwencja uczniów w Wielkiej Brytanii wyniosła prawie 81 proc., w Australii – niemal 62 proc., a w Nowej Zelandii zaledwie 47 proc. Różnice te są drastyczne, a nowozelandzki rząd liczy, że system STAR pomoże im w walce z nieobecnościami dzieci w szkołach.
Ministerstwo Edukacji Nowej Zelandii zapowiada walkę z niską frekwencją, ponieważ unikanie szkoły może mieć poważne konsekwencje w przyszłości. Dzieci, które opuszczają lekcje, mogą napotkać trudności na rynku pracy, a także problemy z integracją społeczną. Nowy system ma na celu szybką reakcję na długotrwałe nieobecności uczniów. W praktyce wygląda to następująco: po pięciu dniach nieobecności szkoła skontaktuje się z rodzicami, aby ustalić przyczynę absencji. Po dziesięciu dniach dyrekcja szkoły spotka się z rodzicami i uczniem, aby wspólnie opracować plan. Po piętnastu dniach sprawa może być przekazana do Ministerstwa Edukacji lub nawet na drogę sądową. Rodzice, których dzieci opuszczają szkołę przez ponad dwa tygodnie bez ważnego powodu, mogą stanąć przed sądem, a nawet zostać obciążeni grzywną.
MEN bacznie obserwuje
Problem niskiej frekwencji nie dotyczy jednak wyłącznie Nowej Zelandii. Polska również zmaga się z tym zjawiskiem, a na nieobecności niektórych uczniów zaczęli skarżyć się nawet ich koledzy. Często ten problem potęgują sami rodzice, którzy mogą w każdej chwili napisać usprawiedliwienie. Zdarza się, że powód nieobecności jest błahy lub w ogóle nie związany ze stanem zdrowia dziecka. Taki sposób myślenia przyczynia się do dalszego spadku frekwencji, co negatywnie wpływa na wyniki edukacyjne uczniów oraz ich motywację. Z tymi obawami zgłosili się do Barbary Nowackiej uczniowie, którzy zauważyli, że aby otrzymać zaliczenie w szkole, wystarczy mieć zaledwie 51 proc. obecności. Młodzież uważa, że jest to niesprawiedliwe i krzywdzące dla tych, którzy bardziej dbają o swoją frekwencję.
Jakie są szanse na tak radykalne rozwiązania w polskim systemie? W końcu jak zauważyła wiceministra Katarzyna Lubnauer, warto czerpać inspiracje z rozwiązań stosowanych w innych krajach. Już wcześniej w mediach rozważano wysokie grzywny, dodatkowe zajęcia lub zwolnienia z lekcji wyłącznie od lekarza. Jedno jest pewne – problem sam nie zniknie, a kolejne państwa wdrażają coraz ciekawsze rozwiązania.
Źródło: Times, mamotoja.pl
Piszemy też o: