Reklama

Lubię patrzeć na wnuczkę, kiedy śpi. Jej twarzyczka wygładza się, długie rzęsy rzucają na policzki miękkie cienie, a niesforny lok na czole unosi się leciutko wraz z każdym oddechem. Nela w ruchu przypomina mi zięcia, ale gdy już sen rozluźni jej rysy i nada im łagodności, staje się kopią matki w jej wieku. I znów jest tak, jakbym usypiała Majusię, mając dwadzieścia kilka, a nie sześćdziesiąt parę lat…

Reklama

Ta podróż w czasie nie byłaby możliwa, gdyby nie moja determinacja i upór. Byłam gotowa na wszystko, byle tylko zatrzymać wnuczkę, kiedy moja córka z mężem rok temu wymyślili, że wyjadą na stałe do Irlandii.

– Głupoty wam w głowie – wzruszyłam ramionami, gdy pierwszy raz usłyszałam o tym pomyśle. – Wydaje wam się, że ktoś tam na was czeka czy jak?

– Lepiej być intruzem w obcym kraju niż w swoim – stwierdził wtedy Maciek z tą miną, której tak nie znoszę.

Że niby taki jest mądry i pracowity, ale nikt tego nie docenia!

Czy trzydziestoparoletni facet ma jeszcze prawo oczekiwać, że życie będzie sprawiedliwe jak w bajce? Każdy wie, że potrzeba czegoś więcej niż talent, by osiągnąć sukces. Trochę szczęścia, żeby znaleźć się we właściwym miejscu o właściwej porze, trochę uroku, by zjednywać sobie ludzi, pracowitości i cierpliwości.

– Nie, no ja sobie zdaję sprawę z tego, że mama jest wierząca i ostatecznie zawsze liczy jeszcze na sukces po śmierci – wyzłośliwiał się, gdy próbowałam mu przemówić do rozumu. – Ja, niestety, mam jedno życie i nie zamierzam go marnować w tym grajdole.

– On ma rację, mamusiu – jak zwykle poparła męża Maja. – Ja też nie widzę dla siebie perspektyw tu, w kraju. Może kiedyś zawody medyczne były w Polsce popłatne, ale to naprawdę musiało być bardzo dawno temu.

– A Kornelia? Zamierzacie ciągnąć dziecko w obce środowisko, bez języka?

– Nauczy się, małym dzieciom przychodzi to zupełnie naturalnie.

Trzy lata wcześniej syn wyjechał na stałe do USA, później zmarł mi mąż… Jeśli zamierzają zabrać mi Nelę, równie dobrze mogą mnie od razu zastrzelić!

Walczyłam jak lew i osiągnęłam cel: młodzi zdecydowali, że na razie wnuczka zostanie ze mną, a oni pojadą się rozejrzeć. Kiedy się urządzą, wrócą po małą.

Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że im się po prostu nie uda. Mało to ludzi wyjeżdża w poszukiwaniu gruszek na wierzbie, a potem wraca z podkulonym ogonem? Rozumiem, jak ktoś jest nikim, to zmywak w Londynie jest dla niego szansą, jednak niezły lekarz i położna? Gdzie im będzie lepiej niż we własnym kraju? Wystarczyło pomyśleć o ilości specjalistycznych słówek i pojęć, jakich musieliby się nauczyć, aby zacząć funkcjonować choćby w okolicach szpitala…

Tomasz ma rację, jej miejsce jest tutaj!

Przetłumaczyć się jednak nie dało, niektórzy po prostu muszą osobiście dostać od losu w cztery litery…

Nela zamieszkała ze mną, Maja z Maćkiem wyjechali, a ich mieszkanie wynajęłam kuzynostwu. Niby żeby dorobić do emerytury, ale prawdę mówiąc, głównie dlatego, aby je zachować. Zięć tak się upierał, że należy od razu sprzedać lokal, bo i tak nie wrócą, że wolałam już wziąć sobie na głowę pilnowanie lokatorów.

Co za dziecinada, żeby dla głupiej mrzonki pozbywać się jedynego konkretnego majątku. A potem znowu byłoby jęczenie, że życie jest niesprawiedliwe i w Polsce nie ma przyszłości dla młodych!

Mieszkamy zatem obie z Nelusią u mnie i prawdę mówiąc, nie bardzo sobie wyobrażam, żeby to miało się zmienić – jest nam tak dobrze!

Codziennie chodzimy do parku, czasem na plac zabaw, a ostatnio także do biblioteki – okazało się, że w bibliotece jest doskonała oferta zajęć dla najmłodszych.

Spojrzałam na miniaturowe różyczki niemal wylewające się kaskadą z doniczki na parapecie i uśmiechnęłam się: gdyby nie Tomasz, pewnie nigdy bym się o tym nie dowiedziała! To taki miły człowiek… Uczuciowy i serdeczny – ileż potrafi opowiadać o swoich wnukach! Widać, że doskonały z niego był dziadek, póki synowa nie zabrała maluchów na drugi koniec Polski. Tomasz wszystko wie: gdzie są zajęcia plastyczne dla dzieci, gdzie teatralne, w jakie dni są seanse dla najmłodszych… I zawsze mi powtarza:

– Joanno, niech pani się absolutnie nie zgadza na wywiezienie małej. Niech pani walczy, nie tak jak ten żałosny staruch, który z panią teraz rozmawia!

– Staram się – tłumaczę. – Ale jestem tylko babcią, to rodzice mają prawa…

– Ależ to pani patriotyczny obowiązek – uświadomił mnie. – Kto zostanie w Polsce, gdy dzieci takie jak Kornelia, mądre i piękne, wyjadą na zawsze?

Nie myślałam o tym w ten sposób, ale faktycznie. Nie o to walczyli warszawscy powstańcy, nie za to ginęli na barykadach, żebyśmy teraz młodym pokoleniem wzbogacali inne nacje, krótkowzrocznie skazując się na wyginięcie.

Różyczki dostałam po zawodach pływackich. Tomasz miał rację, rzeczywiście kryty basen to dobre miejsce dla maluchów – jest ciepło, ludzie dopingują zawodników, klaszczą, a jednocześnie panuje kultura i nie ma niebezpiecznego chaosu. Kornelii bardzo się podobało i nawet zapytała, czy my też możemy tam przychodzić się kąpać… Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, w końcu mam te brzydkie blizny po operacji żylaków, ale Tomasz zaofiarował się z pomocą, jeśli zapał wnuczki się utrzyma. Był kiedyś ratownikiem na Mazurach, oświadczył, i chętnie dopilnuje Neli i nauczy ją pływać.

W drodze powrotnej wstąpił do kwiaciarni i wyszedł stamtąd z doniczką.

– To pod tę naszą sportową przyszłość – powiedział. – Niech się obu pięknym paniom przypomina moja obietnica, ilekroć spojrzą na te róże.

A potem, gdy już całował mnie w rękę na postoju taksówek, szepnął:

– Tak się cieszę, że cię poznałem, Joanno. Czuję się, jakby dano mi drugą szansę, jakby otwarły się przede mną drzwi, które od lat uważałem za zamknięte.

Nie każdy mężczyzna potrafi ubrać myśli w słowa tak piękne, a jednocześnie niekrępujące dla drugiej strony. Mój mąż, z całym szacunkiem dla jego pamięci, nigdy by tego nie dokonał.

Tomasz był taki miły, szarmancki…

Tymczasem córka i zięć urządzali się w Irlandii i coraz częściej wspominali, bym liczyła się ze zmianą status quo.

– Mamusia powiedziała, że zabiorą mnie zaraz po zajączku – poinformowała niedawno Kornelia po rozmowie telefonicznej z Marysią.

– Po tej Wielkanocy chcecie wziąć Nelę?! – następnym razem, gdy córka zadzwoniła nie zamierzałam tak łatwo oddać wnuczce słuchawki. – A ja? Co będzie ze mną, pomyśleliście o tym?

– Oczywiście. Będziemy się nawzajem odwiedzać, mamo – rzuciła Maja niefrasobliwym tonem. – To nie koniec świata. Albo znajdziemy ci jakiegoś miłego dżentelmena w okolicy i się za niego wydasz… To by było dopiero!

Dżentelmena to sobie akurat sama znalazłam i niepotrzebny mi żaden Angol z fajką i w tweedach – pomyślałam.

– Wysłałam, mamo, przez znajomą trochę ciuszków dla Nelci. Ma zadzwonić i umówić się z tobą na odbiór.

Ciągle coś ktoś podrzucał, czy oni myślą, że tu komuna wróciła?

Chociaż niektóre rzeczy naprawdę są śliczne – szczególnie dziecięca bielizna. Tyle wzorów! Ale za to słodycze paskudne… I pomyśleć, że kiedyś zachwycaliśmy się wszyscy czekoladami z darów!

Starałam się nie myśleć za wiele o nieuniknionym rozstaniu z wnuczką. Co będzie, to będzie, na razie ważne było, bym zaistniała w jej życiu na tyle, aby łatwo mnie nie zapomniała. Miała dopiero dwa i pół roku – czy ja pamiętałam cokolwiek z czasów, gdy byłam taka malutka? Bardzo niewiele, właściwie tylko widok morza i plaży, a i tak nie miałam pewności, czy w Międzyzdrojach nie byłam jednak z rodzicami później.

Dwa tygodnie temu Tomasz pożyczył od kolegi samochód i pojechaliśmy do ogrodu botanicznego – ależ było radości! Z wdzięczności po powrocie zaprosiłam go do nas na kawę i ciastka, i muszę przyznać, że mój przyjaciel naprawdę potrafi się znaleźć. Jest taki delikatny, taki czuły dla dzieci… Cały wieczór rysował Neli fantazyjne kwiaty i krzewy, które pamiętała z wycieczki, a potem jeszcze długo czytał jej przed snem bajeczki.

– Zapomniałem już, jak to jest, Joanno – powiedział. – Może jednak powinienem przeprowadzić się bliżej wnucząt? Ale to pewnie i tak nic nie da, skoro ich matka ma już nowego chłopa… To nie te czasy, gdy kobiety znajdowały pocieszenie we wspominaniu zmarłych mężów. Mój syn odszedł i nic tego nie zmieni.

Zrobiło mi się trochę głupio, w końcu i ja byłam wdową. Tomasz chyba się zorientował i sam przyznał, że obyczaje się zmieniają, bo życie biegnie szybciej niż kiedyś, żyjemy dłużej i właściwie dlaczego zamykać się na szczęście?

– A propos szczęścia, Joanno – powiedział w końcu. – I wieku… Może w niedzielę poszlibyśmy na ten basen?

Umówiłam się z nim, zaznaczając, że wszystko i tak zależy od Neli.

W piątek jednak przydarzył nam się paskudny wypadek w sklepie. Drzwi nie rozsunęły się na czas, Nela walnęła w nie głową i rozcięła łuk brwiowy. Na widok krwi zupełnie spanikowałam i w desperacji zadzwoniłam do Tomasza, prosząc o pomoc. Z nikim innym nie byłam na tyle blisko, w dodatku, o ile dobrze kojarzyłam fakty, mieszkał całkiem niedaleko tego marketu.

– Gdybyś mógł nas przygarnąć na chwilkę – wyjaśniłam. – Chciałabym umyć i opatrzyć wnuczkę…

– Oczywiście, zaraz tam będę – obiecał. – Ale może pójdziemy prosto do przychodni? – zaproponował przytomnie.

– Nie, to nic wielkiego – zapewniłam.

– Wystarczy plaster i jakaś jodyna. I chciałabym zaprać płaszcz, bo się zakrwawił i wyglądam jak seryjny morderca.

Tomasz miał kuchnię i dwa pokoje, z tym że jeden był zamknięty, bo podobno robił tam remont.

– Już od dwóch miesięcy – uśmiechnął się. – Ja już nie mam odwagi tam wchodzić. To peerelowskie budownictwo to pułapka – zrobisz jedno, a odpada drugie.

Ciekawe, czyja ta maleńka koszulka

W kuchni panował za to idealny porządek. Opatrzyłam Nelę, zaprałam płaszcz w zlewie i już miałyśmy wychodzić, gdy zachciało mi się do ubikacji.

– Tylko się nie przestrasz – uprzedził Tomasz. – Nie zdążyłem ogarnąć. Takie tam są kawalerskie porządki.

Bez przesady, nie było znowu tak źle. Zrobiłam, co miałam zrobić, a potem spojrzałam w lustro i poraziła mnie moja bladość. Zdałam sobie sprawę z tego, że jestem pierwszy raz sama od czasu wypadku, i zaczęłam trząść się jak galareta. Co ja bym poczęła, gdyby Tomasz nie mieszkał w pobliżu? Nie miałam za wiele koleżanek, odkąd przeszłam na emeryturę. Jakieś tam kiedyś były, ale wykruszyły się, gdy zabrakło regularnych spotkań i wspólnych planów…

Masz szczęście, Aśka, że to nic poważnego – pomyślałam. – A teraz się ogarnij.

Odwracając się od lustra, niechcący potrąciłam kosz z brudną bielizną i wiklinowa klapa upadła na posadzkę. Podniosłam ją szybko i już, już nakładałam, gdy moje spojrzenie przyciągnął znajomy wzorek wciśnięty między błękity koszul. Sięgnęłam ręką i po chwili trzymałam w dłoni znajome majteczki w minionki…

Zrobiło mi się gorąco, a potem poczułam, jak fala chłodu ogarnia mnie od stóp po czubek głowy. Co bielizna mojej Neli robi w mieszkaniu Tomasza?!

Złapałam kosz, jednym ruchem wyrzuciłam jego zawartość do wanny i wśród męskich ubrań dostrzegłam dziecięcą koszulkę w różowe misie. Nie naszą.

Boże, jaki człowiek jest głupi – zrugałam się w myślach. – Facet ci okazał serce, kobieto, a ty wyobrażasz sobie nie wiadomo co. Nie bądź idiotką.

Posprzątałam po sobie, wyszłam i wróciłyśmy z Nelą do domu. Tomaszowi nic nie mówiłam o swoich znaleziskach, bo niby co? Miałabym się przyznać, że bobrowałam mu w brudach?!

Majteczki w minionki jednak nie dawały mi spokoju i gdy tylko wnuczka wieczorem zasnęła, przekopałam całe mieszkanie, by się upewnić, że te, które należą do niej, są na swoim miejscu. Ale ich nie było – kamień w wodę.

Wiedziałam, że to się ode mnie nie odczepi i na drugi dzień zapytałam Nelę, czy nie wie może, gdzie się podziały. Robię pranie i nie mogę ich znaleźć – diabeł ogonem nakrył czy co?

– Babcia jest stara i ślepa – wyjaśniłam.

– Poszukaj ze mną.

– Nie trzeba – malutka wzruszyła ramionami. – Wujek Tomek wziął.

Aż usiadłam.

– Jak to „wziął”? – zapytałam.

– To sekret – Nela położyła na usteczkach pulchny paluszek.

Och, dam ja wam tajemnice… Po moim trupie!

– Och, bo tak śmiesznie czytał i chciałam więcej, i więcej – wytłumaczyła wnuczka. – Najpierw mu dałam buziaka za czytanie, potem chciał minionki, a potem ty przyszłaś i koniec. Gniewasz się, babcia?

– O co? – zapytałam nieszczerze. – Nie ma, to nie ma, mama kupi ci nowe.

Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do Majki i oznajmiłam, że proszę bardzo, powinna jak najszybciej przyjechać po córeczkę. Opowiedziałam jej o wypadku w sklepie, o tym, że zdałam sobie sprawę, iż jestem za stara na jedyną opiekunkę. Poza tym, dziecko tęskni… W sumie, jak chcą, to ja sama mogę ją odwieźć, w końcu leciałam kiedyś do USA, to i do Irlandii dam radę.

Co za patentowana idiotka ze mnie! Czy ja mam watę zamiast mózgu, że nie zauważyłam, co się dzieje? Romansów się starej babie zachciało… Nic, najważniejsze teraz, to odesłać Nelę w bezpieczne miejsce. Potem pomyślę, co dalej, bo nawet teraz nie daje mi spokoju myśl o koszulce w różowe misie… Już ja się dowiem, do kogo ona należy.

Joanna z Warszawy , 63 lata

Zobacz także:

Reklama
  • „Mąż wykrzyczał, że nigdy nie chciał się ze mną żenić. Wpadliśmy, więc teściowa i matka go zmusiły – przekupiły go pracą u mojego ojca”
  • „Synowa wychowuje mojego wnuka na życiową kalekę. Wszystkiego mu zabrania. Babcia pozwoliła mu się wyszaleć”
  • „Była synowa robi wszystko, by wnuki o mnie zapomniały. Na alimenty mojego synka umiała naciągnąć, a mnie mówi, że jej nie szanuję!”
Reklama
Reklama
Reklama