Reklama

Nie znosiłam, gdy tak na mnie patrzyła. Zamiast starać się zasłużyć na cieplejsze spojrzenie, wpadałam w szał. Jak on. Nie dziwię się, że trudno jej było mnie kochać. O uczuciach w naszym środowisku nikt nie rozmawiał. Żyło się, po prostu. Z dnia na dzień, z butelki na butelkę. Wszyscy pili, wódka jest dla ludzi. Koi lęki, pozwala zapomnieć. Niektórzy dostawali po niej świra, szczególnie po bimbrze od Regala, sąsiada z parteru. Sprzedawał siwuchę własnej produkcji, mętną i dziwnie pachnącą. Mówił, że jest dobra. A że słabo przedestylowana? Taka jest najlepsza, dla twardzieli.

Reklama

Na ojca bimber od Regala działał jak płachta na byka. Winiłam za jego ekscesy wódkę, wolałam nie myśleć, że on ma taki charakter, rzadko widywałam go trzeźwego. I nieczęsto myślałam o nim „tata”. Czasem był spokojny, do rany przyłóż. No, może bez przesady. Nigdy nie był miły. Za to był przystojny. Na to poleciała mama, na mocno zarysowaną szczękę pokrytą trzydniowym zarostem i męskie rysy twarzy. Głupio zrobiła.

Jak ojciec wypił, stawał się diabłem. Tak o nim myślałam, odkąd dowiedziałam się, że piekło istnieje. Był porywczy, nie żałował ręki. Takie zachowanie było normą w naszej okolicy. Wiadomo, ktoś musi w domu rządzić, babie i dzieciom kilka uderzeń nie zaszkodzi. Tylko że on wpadał w zimny szał. Ciosy zadawał precyzyjnie. Byłam pewna, że sprawia mu to przyjemność. Widziałam to w jego oczach. Bicie było prawie tak dobre jak wódka. Napawał się poniżeniem mamy, bo to ona była jego ulubioną ofiarą. O dziwo, akceptowała to. Mąż to mąż. Trzeba wytrzymać.

Wielokrotnie chciałam przerwać bicie, błagałam go o litość, płakałam, krzyczałam. Nikt nie reagował, na naszej ulicy sprawy rodzinne załatwia się we własnym gronie. Mama też nie była mi wdzięczna. Byłam świadkiem jej poniżenia i zamiast siedzieć cicho, krzyczałam jak opętana. Najpierw nie rozumiałam jej postawy. Kiedy on karał ją za wyimaginowane przewinienia, była tak samo przerażona jak ja. A po wszystkim zachowywała się, jak gdyby nigdy nic. Tylko siniaki, podbite oko lub rozcięta warga świadczyły o „rodzinnym nieporozumieniu”.

Musisz lepiej się starać – Gdybyś była mniej harda, ojciec nie złościłby się na ciebie – wytykała mi mama, zrzucając na mnie winę za jego zły humor. Nie potrafiłam zabiegać o jego względy. Schodziłam mu więc z drogi. Wiele czasu spędzałam, włócząc się po ulicach. Zaglądałam do sklepów, godzinami przymierzałam ciuchy w lumpeksie. Właścicielka mnie nie przepędzała. Była miła, ale zbyt ciekawa.
– Nie powinnaś być w szkole? – spytała kiedyś.

Od tej pory omijałam jej sklep. Co ona mogła wiedzieć o życiu? Pewnie miała miły dom, męża i dzieci, którym codziennie pakowała do plecaków drugie śniadanie. Wychowawczyni zainteresowała się mną, kiedy okazało się, że jestem zagrożona z większości przedmiotów. Wcześniej korespondowała z moimi rodzicami w dzienniczku, to znaczy tak jej się zdawało. Naiwnie kupowała podróbki, które jej przedstawiałam. W końcu jednak musiała zareagować. Przydybała mnie na korytarzu.

– Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś, jaką masz sytuację? – zaczęła z grubej rury.
„Bo zgłosiłabyś to opiece społecznej, a ja nie chcę iść do bidula”, pomyślałam, robiąc minę tępej dziewczyny.
– Rozumiesz, co mówię? Potrzebna ci pomoc. Dam ci adres świetlicy, będziesz spędzać tam popołudnia, odrabiać lekcje. Możesz dołączyć do zajęć wyrównawczych, nadgonisz materiał, jeszcze zdążysz poprawić oceny. Nie udawaj, wiem, że jesteś całkiem inteligentna.

Zdziwiłam się. Pierwszy raz usłyszałam coś na kształt pochwały. To było zbyt mało, żeby przebić twardą skorupę, która otaczała moje serce, ale zawsze coś. Spojrzałam na wychowawczynię z nowym zainteresowaniem.

– O, już lepiej. Wiedziałam, że do ciebie dotrze – zauważyła zmianę. – Skorzystaj z proponowanej pomocy.
Pomyślałam, że jednak nie jest taka głupia, jak sądziłam.
– Powiedz też rodzicom, że chciałabym z nimi porozmawiać. Najlepiej jutro, po lekcjach.
A jednak nie pomyliłam się co do niej… Z trudem powstrzymałam krzywy uśmiech.
– Oczywiście, powtórzę mamie – powiedziałam.

Jeszcze tego samego dnia zajrzałam do świetlicy. Spodobało mi się. I tak nie miałam co ze sobą zrobić. Zaczęłam przychodzić codziennie. Rozkładałam zeszyty i książki, udając, że odrabiam lekcje. Lubiłam te spokojne popołudnia w świetlicy.

Widywałam gorsze rzeczy

Było dobrze, dopóki nie musiałam wrócić do domu. Nigdy nie wiedziałam, co tam zastanę. Pewnego dnia już na parterze usłyszałam krzyk mamy. Nie wiem, kiedy pokonałam trzy piętra, zdzierając po drodze z siebie kurtkę. Zrobiłam to odruchowo, chciałam mieć swobodę ruchów. Wpadłam do domu. Mama stała przy zlewie, trzymała się za policzek. Ojciec siedział przy stole, mozoląc się nad opornym korkiem. Na przykrytym lepiącą się od brudu ceratą leżał tępy, stołowy nóż, nie żaden majcher. Zwykłe kuchenne narzędzie do dzielenia mięsa Ojciec kroił przed chwilą żółty ser na małe kawałki. Zagrycha, obiad i kolacja w jednym. Stałam zdyszana w przedpokoju. Niepotrzebnie tak biegłam, nic wielkiego się nie stało. Widziałam już gorsze rzeczy.
– Siadaj, nie będę sam pił – wydał rozkaz mamie.

Taki był towarzyski. Ale mama zbyt długo się namyślała. Chciała mu zrobić na złość, odegrać się. Nieraz już tak było. Tylko że tym razem on chwycił nóż. Przejechał lekko po szyi mamy, rozcięta skóra zabarwiła się krwią. Wyglądał w tym momencie na szczęśliwego.
– To szatan – pomyślałam, czując nadchodzący atak paniki. – Tym razem chce ją zabić.

Jestem taka sama jak on

Chwyciłam taboret, podniosłam go nad głowę i uderzyłam. Wyrwał mi go bez wysiłku. Wydawał się zdziwiony, że tu jestem. Nagle strach mnie opuścił. Pchnęłam go widelcem. Trafiłam w brzuch. Zgiął się, wypuszczając z rąk taboret. Przechwyciłam go. Byłam szybka jak atakujący wąż. Rozpierała mnie satysfakcja. Mam broń, nie odpuszczę. Bałam się, że on przejmie inicjatywę i mnie zabije. To była sprawa między nami. Rodzinna. Nikt nie powinien się wtrącać. Uderzyłam tylko raz, celując w głowę, którą pochylony z bólu trzymał dość nisko. Krzyknął, zachwiał się i poślizgnął na linoleum. Uderzył w róg stołu i przestał się ruszać. Uratowała go mama. Już wcześniej krzyczała, ale nie słyszałam.
– Aneta, nie!
A kiedy spojrzałam na nią, powiedziała:
– Jezu, coś ty zrobiła?! Jesteś kubek w kubek jak on.

To tyle, jeśli chodzi o wdzięczność za stanięcie w jej obronie… Diabła zabrało pogotowie. Mnie – policja. Mama ich wezwała, chociaż zrobiłam to dla niej. Noc spędziłam w policyjnej izbie dziecka, sama. Trzęsłam się z nerwów i strachu, nasłuchiwałam odgłosów. Myślałam, że mama do mnie przyjdzie. Nie wpuszczą jej, ale będzie czekała na korytarzu, żeby choć przez moment mnie zobaczyć. Byłam głupia.

W poprawczaku żyło mi się całkiem nieźle. Potrafiłam się obronić przed starszymi dziewczynami, w porównaniu z ojcem były rozczulającymi amatorkami. Poza tym jakoś leciało. Czysto, jedzenia w bród. Nawet można się było uczyć, jak ktoś chciał. Często myślałam o mamie. Nigdy mnie nie odwiedziła. Powiedziano mi, że rodzicom ograniczono władzę, ale mimo to czekałam. Mama nie dała znaku życia, nie przysłała kartki. Nie zabrała do domu na święta. Nie, to nie. Nie paliłam się do oglądania ojca na wózku inwalidzkim. Ciosy, jakie mu zadałam, spowodowały wylew. Był teraz zależny od innych.

Pierwsze kroki po wyjściu z poprawczaka skierowałam do domu. Z ciekawości? Raczej z tęsknoty za mamą, choć trudno mi się do tego przyznać. Otworzyła drzwi i cofnęła się odruchowo. W jej oczach zobaczyłam strach. Zabolało, boli do dziś. Ale nie żałuję tego, co zrobiłam. Mogłam mu stawić czoło, bo jestem taka jak on. Kubek w kubek.

Aneta

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama