Reklama

Jesteśmy z mężem przeciętnym małżeństwem z dwójką dzieci. Mieliśmy trzypokojowe mieszkanie w bloku, odziedziczone po rodzicach Bartka, nieduży samochód i… 15 tysięcy złotych bankowego długu, który powstał, gdy mój mąż przez półtora roku ciężko chorował. Miał skomplikowane złamanie kości prawej nogi, przez trzy miesiące nie mógł w ogóle chodzić,
a przez kolejne poruszał się o kulach. Wypadek zdarzył się tuż po pracy, w drodze do domu. Biegnąc do autobusu, Bartek wpadł pod skręcający nieprawidłowo samochód. Dostał odszkodowanie, ale ono nie wystarczyło na leczenie w specjalistycznej prywatnej klinice.

Reklama

Bez pieniędzy Bartek nie miał szans

W państwowym szpitalu usłyszeliśmy, że mąż już nigdy nie będzie chodził bez kuli! Na szczęście trafiliśmy do znanego profesora, który dał nam nadzieję, lecz jednocześnie nie pozostawił złudzeń co do kosztów skomplikowanej operacji.
Dzisiaj absolutnie nie żałuję tego kroku, ale… Aby opłacić operację, zaciągnęliśmy kredyt. Kiedy Bartek mimo osiągnięcia pełnej sprawności i tak stracił pracę, prawie się załamałam. Moja skromna pensja pielęgniarki mogła wystarczyć jako tako na codzienne życie, na spłatę kredytu często już brakowało. Żyliśmy praktycznie z dnia na dzień i w ciągłym stresie. I wtedy spotkałam na ulicy szkolną koleżankę.

Surogatka – brzmi jak choroba

Lenka wyglądała pięknie, po prostu kwitła! Wystarczył mi jeden rzut oka na jej brzuch, abym stwierdziła, że jest w ciąży.
– To już chyba twoje drugie? – zapytałam, usiłując sobie naprędce przypomnieć, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni.
– Trzecie! – zaprzeczyła z dumą. – Ale nie moje! – dodała.

Nic z tego nie zrozumiałam, natomiast ona na widok mojej zdziwionej miny wybuchła serdecznym śmiechem.
– Jestem surogatką! – oznajmiła mi szczerze.
Nadal nie pojmowałam. Nie wiedziałam, co oznacza słowo „surogatka”, czy to jakaś choroba i należy Lence współczuć? Ona zorientowała się w mig, że to, o czym mówi, jest dla mnie czarną magią.
– Masz trochę czasu? Może wypijemy razem kawę? – zaproponowała.
Wiedziona ciekawością dałam się namówić na wizytę w kawiarni, chociaż miałam ograniczone fundusze. Ale wyszło na to, że ta kawa, którą wtedy wypiłyśmy, zwróciła mi się potem… wielokrotnie!

– Surogatka to po prostu zastępcza matka – wyjaśniła mi Lenka. – Urodzę bezdzietnemu małżeństwu maleństwo.
– Jak to?! – byłam w kompletnym szoku. – Słyszałam, że zrobiła tak znana aktorka, Jessica Parker. Wynajęła dla siebie zastępczy brzuch, ale… to takie niemoralne! I w Polsce chyba nawet nielegalne? Lenka uśmiechnęła się tylko.
– Niemoralne? Kochanie, inaczej byś spojrzała na tę sprawę, gdybyś zobaczyła to bezdzietne małżeństwo! Oboje mają prawie czterdziestkę i od kilkunastu lat walczyli o to, aby ona zaszła w ciążę! Czego to nie próbowali! Kobieta wzięła
w swoim życiu więcej zastrzyków z hormonami, niż możesz sobie wyobrazić! Roniła ciążę za ciążą i popadała w coraz większą rozpacz – opowiadała poruszona Lenka.
– A ja mam 27 lat i jestem zdrowa jak rydz! Zdążyłam urodzić dwoje fantastycznych dzieci, zanim ten łobuz, mój mąż, zostawił mnie dla innej! Oczywiście nie raczy płacić alimentów, ukrywa się przed komornikiem i oficjalnie nigdzie nie pracuje. Harowałam jak wół, żeby nastarczyć pieniędzy, ale w końcu nie dałam rady. Wtedy postanowiłam coś wymyślić, aby zarobić większą sumę. A że, jak wiesz, w lotto trudno wygrać… Postanowiłam zostać zastępczą matką!

I przespałaś się z innym?

Byłam poruszona opowieścią Lenki.
– Ale jak to zrobiłaś, Lenka? Tak po prostu? – wykrzyknęłam zaciekawiona.
– Rzeczywiście, w Polsce wynajmowanie brzucha nie jest legalne, ale i tak działa mnóstwo instytucji i portali internetowych oferujących takie usługi – stwierdziła. – Wystarczyło trochę pogrzebać w Internecie, aby znaleźć przyzwoite małżeństwo marzące o swoim dzidziusiu.
– I co? Kochałaś się z tym facetem? A jego żona nie była zazdrosna? – nie mogłam już ukryć ciekawości.
– No, coś ty! Za kogo ty mnie masz? – Lenka udała oburzoną, ale wyraźnie dobrze się bawiła tą rozmową. – Zostałam zapłodniona in vitro! Najpierw zresztą przeszłam całą serię badań, wypełniałam rozmaite testy, prawie sto pytań o całą rodzinę! O choroby, także te przewlekłe i dziedziczne, o nałogi.
– Jak ty to zniosłaś? To takie… osobiste! – przejęłam się.
– Nikt mi nie kazał zostawać surogatką, sama chciałam! A przecież ci ludzie mają prawo dostać zdrowiusieńkie maleństwo, nieobciążone alkoholizmem, narkomanią czy inną chorobą! – zdziwiło ją moje oburzenie. – Podsumowując, od pięciu miesięcy noszę w brzuchu dziecko tamtych ludzi. Niedługo oni dostaną potomka, a ja pieniądze na utrzymanie swoich córeczek.
– A nie będziesz za nim tęskniła? – zatroszczyłam się.
– Ustaliłam, że jeśli zechcę, będę mogła je odwiedzać – stwierdziła po prostu.
Na usta cisnęło mi się jeszcze wiele pytań, łącznie z tym, czy mimo wszystko nie będzie chciała zatrzymać przy sobie tego dziecka. W końcu to krew z jej krwi…
– Ono nie należy do mnie! – zaprzeczyła z mocą. – A poza tym nie robię tego, aby mieć kolejną buzię do wykarmienia! Pewnie, że czasami jest mi ciężko, ale… Takie jest życie, tak zadecydowałam.

To dużo pieniędzy!

Milczałam, zbierając się w sobie, aby zadać jeszcze jedno niedyskretne pytanie. Lenka to zauważyła, bo uśmiechnęła się.
– No pytaj, nie krępuj się.
– Ile? – wydusiłam z siebie.
– Nie natrafiłam na superbogatych ludzi i sama chyba też nie potrafię się za bardzo targować. Mogę ci powiedzieć w zaufaniu, że zapłacą mi dwadzieścia tysięcy złotych. To chyba niewiele, bo słyszałam o sumach nawet trzykrotnie wyższych – pokiwała głową.
Aż mnie zatkało. Dwadzieścia tysięcy za ciążę? To mnóstwo pieniędzy! My za taką sumę spłacilibyśmy dług i jeszcze by nam zostało na jakieś wakacje!
– Ale ja nadal nie rozumiem, jak to wygląda prawnie – drążyłam. – Nie pójdziesz za to do więzienia?
– Ależ skąd! Oficjalnie jestem w swojej własnej ciąży, niby z kochankiem. I on finansuje mi tylko opiekę, lekarzy, badania, owoce i soki. A potem zrzeknę się dziecka na rzecz tej pani, bo przecież jej mąż już jest biologicznym ojcem. I po sprawie. Każdy będzie zadowolony!
Wszystko wydawało się takie proste…
– Oczywiście ja nie mam męża, który mógłby być zazdrosny – dokończyła Lenka, odzierając mnie z marzeń o w miarę szybkim i niekłopotliwym zarobku. Przecież Bartek nigdy się nie zgodzi, żebym została jakimś wynajętym brzuchem! Chodzącym inkubatorem!

Narada z mężem przeważyła

Po powrocie do domu usiłowałam zapomnieć o całej sprawie. Jednak kolejna rata przypomniała mi o niej błyskawicznie. Wieczorem postanowiłam opowiedzieć Bartkowi o surogatkach i w ten sposób zbadać jego reakcję. Nie wydawał się ani zdziwiony, ani zniesmaczony. Też powołał się na Jessikę Parker…
– Pamiętasz, jak fantastycznie przeszłam obie ciąże? – zapytałam go, gdy już leżeliśmy
w łóżku.
Lekko się spiął, ale po chwili rozluźnił.
– Wyglądałaś pięknie – odparł i zawiesił głos.
– Myślisz, że mogłabym urodzić dziecko obcym? – zapytałam, idąc za ciosem.
– Jak mógłbym od ciebie żądać czegoś takiego? – wybuchnął Bartek z rozpaczą w głosie. – Jestem beznadziejny! Najpierw wpakowałem się pod tamto auto, a teraz nawet nie umiem zarobić na spłatę długu!
– To nie była twoja wina… – zaprotestowałam. – Musimy patrzeć w przyszłość, a jeżeli mogę zarobić pieniądze w taki prosty dla mnie sposób, to dlaczego nie? Ja nie mam oporów. Bałam się tylko twojej reakcji, tego że możesz być przeciwny, no wiesz, zazdrosny…
– Zazdrość? Nie myślę w ten sposób. Raczej byłbym ci głęboko wdzięczny. Jedyne, czego się obawiam, to języki złych ludzi! W naszym kraju taki proceder nie jest akceptowany.
– Mogę urodzić w innym mieście, a sąsiadom się powie, no…
– Że dziecko zmarło?
Kiwnęłam tylko głową.

Wybraliśmy parę

Zaczęliśmy szperać po forach internetowych i rzeczywiście było na nich mnóstwo ogłoszeń o poszukiwaniu zastępczej matki. W końcu po wymianie mejli i telefonów z trzema parami zdecydowaliśmy się z Bartkiem na małżeństwo z Poznania. Ona była farmaceutką, on prawnikiem. Zamożni i kulturalni.

Doszło do spotkania… Byłam zdenerwowana i bałam się go bardziej niż pierwszej randki! Poszłam specjalnie do fryzjera. Zrobiłam nawet lekki makijaż. Oboje na szczęście okazali się miłymi ludźmi. Bardzo dyskretnie wypytali mnie i męża
o wiele spraw. Nawet się nie spostrzegłam, gdy szczerze opowiedziałam im o swoim życiu. Najwyraźniej zrobiliśmy
z Bartkiem dobre wrażenie, bo dwa dni po rozmowie pani Anna zadzwoniła, że chcą podjąć z nami współpracę.

Zaczęła się gonitwa, musiałam zrobić wiele badań. Sam moment zapłodnienia nie był taki straszny, jak go sobie wyobrażałam… Kiedy potem okazało się, że wszystko się udało i jestem w ciąży, cieszyliśmy się z Bartkiem, jakby to było nasze kolejne, wspólne dziecko!

W tym maluszku jest cząstka mnie

Mój brzuch stał się naturalnym inkubatorem. Dzidziuś rósł zdrowo, pani Anna i jej mąż dzwonili codziennie, aby się dowiedzieć, jak się czuję. Kiedy już z trudem mogłam chodzić, bo mi puchły nogi, i wzięłam zwolnienie z pracy, zaprosili całą naszą rodzinę do Poznania. Mieszkali w pięknym domu z ogrodem i było nam tam po prostu cudownie!

Nadszedł dzień rozwiązania. Wiem, że baliśmy się go wszyscy, każde z nas z innego powodu. Oni martwili się zapewne, czy przypadkiem w ostatniej chwili się nie rozmyślę i nie postanowię jednak wychować tego dziecka sama. W takim wypadku prawo polskie chroni naturalną matkę i oboje byliby w sądzie bez szans. Ja natomiast obawiałam się momentu spotkania z maleństwem, które wyjdzie z mojego łona. Jakie będzie i czy mi kiedykolwiek wybaczy? Czy zrozumie dlaczego? Czy będzie szczęśliwe? Przyszli rodzice postanowili bowiem, że powiedzą dziecku prawdę, a ja zawsze będę mogła je odwiedzać.

– Nie ma sensu kłamać, nikt nie widział mnie w ciąży, więc i tak wcześniej czy później ktoś życzliwy naopowiada dziecku głupot. Lepiej, żeby poznało prawdę od nas – powiedziała rozsądnie pani Ania.
Poczułam, że bardzo cieszy mnie ta jej decyzja, bo w końcu zostawię w tym maluszku cząstkę siebie. Będzie miło czasami go zobaczyć.

Urodziłam Kacpra bez żadnych komplikacji. Miałam sporo czasu, aby mu się dokładnie przyjrzeć i go poprzytulać. Wydał mi się tak bardzo podobny do mojego starszego synka, Igora. Ale włosy i grymas ust miał zdecydowanie po swoim ojcu, Andrzeju. Kiedy to stwierdziłam, poczułam, że jestem naprawdę gotowa, aby oddać synka jego przyszłym rodzicom!

Anna i Andrzej byli bardzo wzruszeni. Wprost nie mogli się tego doczekać! Wzięli go w ramiona jak największy skarb i oboje mieli łzy w oczach. Kiedy przyszło potem do płacenia, czułam się trochę dziwnie, ale Anna i Andrzej jak zwykle zachowali wiele taktu. Wręczyli mi wypchaną pieniędzmi kopertę. Nie chciałam jej przy nich otwierać. Zrobił to jednak Bartek…
– Ale tutaj jest o 5 tysięcy złotych za dużo! – wykrzyknął.
– To tylko skromna premia – uśmiechnął się pan Andrzej. – Za to, że jesteście takimi fantastycznymi ludźmi!

Znów im pomogę, jeśli mnie poproszą

Dostaliśmy 25 tysięcy złotych i nasze kłopoty finansowe zostały rozwiązane. Co do naszych dzieci, to trzyletni Igor był za mały, aby mu cokolwiek tłumaczyć, a pięcioletniej Uleczce wyjaśniliśmy, że mały Kacper zostaje ze swoimi rodzicami, bo zawsze był ich dzieckiem – mamusia tylko pożyczyła brzuszek pani Ani.

Dzisiaj Kacper ma już dwa latka i rozwija się doskonale. Jego rodzice często przysyłają mi zdjęcia. Widziałam go także dwa razy, kiedy nas zaprosili z Bartkiem do Poznania. Uroczy chłopiec! I nie wiem, jakim sposobem, ale robi się bardzo podobny do Anny!

W ostatniej rozmowie Ania przyznała, że chcieliby, aby ich synek miał rodzeństwo. Jeśli poprosi mnie o pomoc, nie odmówię. Wprawdzie mąż ma już pracę i pieniędzy nam nie brakuje, ale miło będzie pomyśleć, że obok Kacperka pojawi się maluch spokrewniony ze mną.

Renata

Przeczytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama