„Teściowa zignorowała moją prośbę, czego nie dawać Amelce do jedzenia. W dodatku kazała małej kłamać. Naraziła własną wnuczkę”
Komplement, który dostała Amelka, wcale mnie nie ucieszył. Raczej zapalił czerwoną lampkę w głowie.
Dobra teściowa to skarb. Ileż razy w życiu słyszałam to zdanie! I ile razy myślałam w takich chwilach, że mam wyjątkowe szczęście… Mówiąc oględnie, nie trafiłam najgorzej. Kiedy moje koleżanki prześcigały się w obrażaniu matek swoich mężów, ja kiwałam tylko ze zrozumieniem głową…. po czym wracałam do domu, gdzie mama Mariusza już czekała na mnie z gotowym obiadem. To się nazywa mieć szczęście! Grzeszyłabym, gdybym śmiała na taki układ narzekać. I – do czasu – nie narzekałam.
Mamę swojego męża poznałam, nim jeszcze on sam wpadł mi w oko. Pracuję w sklepie z obuwiem. Robota nie jest łatwa. W dobie supermarketów, gdzie wszystko można kupić za pół ceny, klientki, które do nas przychodzą, zachowują się jak udzielne królowe. Tu im podaj, tam dodaj rabat… Człowiek ma wrażenie, jakby taka jedna z drugą przychodziła do sklepu z butami, żeby sobie poużywać na sprzedawczyniach!
Pani Hanka była inna. Przychodziła do nas od lat. Miała ustalony gust. Lubiła buty na niewielkim obcasie, tak zwanym słupku, w kolorach innych niż czarny. Wiedząc o tym, gdy dostawałam interesujący model, od razu dzwoniłam. Tym razem zrobiłam podobnie. Ale pani Hania tylko westchnęła:
– Nie znajdę czasu, kochaniutka – usłyszałam w słuchawce. – Domu muszę pilnować. Syn mi się załamał. Narzeczona go zostawiła.
– Jak to? – zdziwiłam się, bo do tej pory słyszałam same superlatywy na temat narzeczonej syna pani Hani.
– A tak to – westchnęła klientka.
– Pojechała na jakieś szkolenie, poznała kogoś wyżej postawionego i mojemu Mariuszkowi pokazała drzwi. Boję się, żeby chłopak czegoś sobie nie zrobił, bo to pierwszy taki zawód w jego życiu… Słuchaj, a może ty byś wpadła do nas na obiad, co? – wypaliła nagle. – Z tego, co pamiętam, też jesteś sama. Mariusz by się...