55-letni mężczyzna z Ohio (USA) ostatnie minuty swego życia spędził na ratowaniu żony i dwójki najmłodszych dzieci. Ostatnie sekundy – na trzymaniu się za ręce z 17-letnim i 10-letnim synem.

Reklama

Byli wielką, szczęśliwą rodziną

55-letni Mark Robinette był pastorem. 17-letni Gideon marzył, by iść w ślady taty. Według tych, którzy go znali, wrażliwy chłopak miał niezwykły dar zarażania optymizmem. Jego młodszy brat, 10-letni Liam, kochał zwierzęta i grę w warcaby.

Mark i jego żona mieli 6 biologicznych i 2 adoptowanych dzieci. Byli kochającą się i silną, cenioną wśród lokalnej społeczności rodziną. Często wspólnie wyruszali na misje, podczas których pomagali osobom bezdomnym i chorym. Mark i jego żona byli też zaangażowani w walkę z grupami zajmującymi się handlem ludźmi.

Nie myślał o sobie...

Gdy w domu pojawił się ogień, 55-letni Mark robił wszystko, by uratować swoich bliskich. Gdy płomienie odcięły drogę ucieczki przez drzwi, wypychał dzieci przez okna. Wiedział, że to jedyny sposób, by uchronić je przed błyskawicznie rozprzestrzeniającym się ogniem.

W pewnym momencie w budynku został już tylko on i dwóch synów. Prawdopodobnie, gdy wiedzieli już, że nie mają żadnych szans – chwycili się za ręce.

Zobacz także

Ich najbliżsi mają już tylko siebie

Żona Marka i sześcioro dzieci tymczasowo znaleźli schronienie w jednym z hoteli. Jedyne rzeczy, które mają to samochód i… ubrania, w których opuszczali płonący dom. Najbardziej bolesną stratą jest jednak dla nich śmierć Marka, Gideona i Liama.

Ich bliscy zorganizowali zbiórkę pieniędzy, by pomóc im w powrocie do normalnego życia. Nikt nie jest jednak w stanie zwrócić życia męża i ojca oraz synów i braci.

Policja prowadzi śledztwo w sprawie przyczyn pożaru. Wstępne ustalenia wykluczyły, by powodem jego wybuchu było celowe działanie.

Źródło: Daily Mail

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama